Od kilku lat słychać głośne narzekania na kondycję polskiego kina komediowego. Zwykle na produkcje zza oceanu patrzymy natomiast z dużą zazdrością, jednakże produkcje takie jak właśnie Sąsiedzi 2 umacniają mnie w przekonaniu, że cóż… przynajmniej w tym gatunku nie ma wielkiej przepaści. Filmy rozrywkowe z USA pod pewnymi względami różnią się jednak od naszych, powielając inne klisze i rzucając widzowi w twarz inny typ (siermiężnego i prostackiego) dowcipu. Niestety kontynuacja Sąsiadów niespecjalnie zaskakuje, wpasowując się w ramy nakreślone przez setki podobnych komedii.
Nowe dzieło Setha Rogena i spółki po raz kolejny przedstawia konflikt Maca i Kelly z niesfornymi studentami. Tym razem jednak mamy do czynienia z bractwem studentek, które w imieniu walki z seksizmem postanawiają stworzyć grupę, w której będą bawić się lepiej niż na imprezach męskich bractw. W całą historię szybko wmiesza się znany z pierwszej części Teddy, który w nieuchronnym konflikcie między sąsiadami postanawia wesprzeć dorastające dziewczyny marzące o epickich imprezach i przyjaźniach na lata. Jego pomoc może okazać się niezwykle ważna, gdyż małżeństwo Kellych zamierza sprzedać swój dom, co będzie niemożliwe jeśli nie pozbędą się kłopotliwych studentek.
W pierwszych minutach filmu otrzymujemy scenę, w której jedna z bohaterek wymiotuje na swojego partnera. Taki wstęp jasno pokazuje, czego możemy spodziewać się podczas seansu. Następnie reżyser rozwija wątki trzech grup bohaterów, których historie dość szybko splatają się prowadząc do starcia między odkrywającym uroki rodzicielstwa małżeństwem, chcącymi się bawić studentkami i postacią Zaca gdzieś pomiędzy tym wszystkim. Niestety trudno powiedzieć cokolwiek charakterystycznego o filmie. Nie jest to na pewno dzieło kompletnie tragiczne – ratuje je całkiem przyzwoite aktorstwo zarówno ze strony starszych aktorów, jak i młodszego pokolenia. Delikatnym plusem są również obecne tu i ówdzie żarciki z poprawności politycznej (dotyczące seksizmu i rasizmu) i kilka innych tekstów, po których co prawda nie wybuchniemy śmiechem, ale przynajmniej lekko się uśmiechniemy. Brakuje naprawdę śmiesznych gagów czy humoru sytuacyjnego. Na szczęście w przeciągu dziewięćdziesięciu minut obrzydliwych lub żenujących scen nie jest zbyt wiele, momentami nawet wydaje się, że produkcja chce poruszać temat lęku przed dorastaniem i rodzicielstwem. Rozwinięcie takich wątków mogłoby sprawić, że film zyskałby nieco głębi i – gdyby były przy okazji śmieszne – znacząco poprawiłyby końcowy efekt zostawiany przez Sąsiadów.
Wbrew pozorom oglądanie tego filmu nie jest wielką męczarnią, co jest niewątpliwie jedną z jego niewielu zalet. Brakuje polotu i fantazji, a to co się (czasem) w miarę udaje, czyli nawiązywanie do amerykańskiej obyczajowości oraz wrzutki na seksizm, gejów, żydów itd. jest wplatane zdecydowanie zbyt rzadko i nie może poprawić złego wrażenia, z jakim po seansie zostaje widz. Przynajmniej aktorzy w miarę sprawnie odgrywają swoje postaci dzięki czemu całość jest jakby bardziej strawna. Tak czy inaczej mamy tutaj do czynienia z naprawdę kiepskim kinem, które wyrzucamy z pamięci po wyjściu z sali kinowej.
Za udział w seansie dziękujemy: