Panda i banda
Kiedy pod koniec poprzedniej części przygód futrzanego mistrza sztuk walki okazało się, że jego ojciec żyje i ma się dobrze, tylko kwestią czasu było ich spotkanie w kolejnym filmie. Choć z tej perspektywy kolejny sequel wydawał się cynicznym skokiem na kasę, to w rzeczywistości okazuje się naprawdę udaną produkcją, w niczym nie ustępującą swoim poprzedniczkom. Panda Po, mimo nieposkromionego apetytu i opasłego brzucha, ciągle pozostaje w świetnej formie.
Zanim dojdzie do spotkania po latach, Po (Jack Black, w wersji polskiej Marcin Hycnar) dowie się, że Mistrz Shifu (Dustin Hoffman, Jan Peszek) przechodzi na emeryturę i w związku tym to on został nowym mistrzem i trenerem swoich kolegów z Potężnej Piątki: Tygrysicy, Małpy, Modliszki Żmii i Żurawia. Zadanie to oczywiście przerasta fajtłapowatą Pandę, każąc mu wątpić w swoje powołanie i umiejętności. Dwa wydarzenia sprawią, że ten motyw chwilowo odejdzie na bok. Pierwszy to wspomniane spotkanie z ojcem, o tyle komiczne, że Li Shen (Bryan Cranston, Szymon Kuśmider) jest wykapaną kopią swojego syna – lub na odwrót. Uwielbia jeść pierożki, nie grzeszy inteligencją, jest ostrożny niczym słoń w składzie porcelany – co będzie świetną okazją do zaaplikowania kilku nieskomplikowanych slapstikowych żartów.
Zobacz również: „Kung Fu Panda 3″ – zobacz nowy trailer animacji
Sytuacja nieco spoważnieje, kiedy Dolinę zaatakuje zły duch Kai (J.K. Simmons, Andrzej Blumenfeld), który uwolnił się z zaświatów, kradnąc moc wszystkim nieżyjącym mistrzom kung-fu. Jego kolejnym celem są obdarzeni mocą „chi” śmiertelnicy, w tym Panda Po. Nasz bohater, zanim stawi mu czoła, razem z ojcem uda się do ukrytej w górach wioski, gdzie będzie starał się odkryć kim jest, poprzez przekonanie się na własnym futrze, co naprawdę oznacza bycie pandą.
Główna myśl filmu, mówiąca o samorealizacji i wierze w siebie, trzyma oś opowieści od początku do końca. Mamy też mocno z nim związane wątki poboczne – dwóch ojców (gęś Ping i panda Li) rywalizujących o swojego syna, ocalenie przyjaciół i mistrza spod czaru złego ducha, czy wreszcie poznanie własnej przeszłości oraz biologicznej i kulturowej rodziny. Szkoda tylko, że postacie z Piątki zostają przez to na dalszym planie – jedynie Tygrysica zaistnieje na dłużej w filmie. Scenariuszowo Kung Fu Panda 3 jest chyba najbardziej przemyślaną i organicznie się rozwijającą częścią tryptyku, która mimo dość powolnego i nie do końca jasnego początku, szybko nabiera tempa i nie zwalnia go do samego końca, do wzruszającego i mądrego finału. Martwić nie powinni się też ci, którzy nie widzieli żadnej z poprzednich części – fabuła istnieje od nich niezależnie, choć znajomość tych filmów na pewno pomoże wejść w historię.
Dużo humoru słownego dla starszych widzów, w tym świetne wymiany pomiędzy synem i ojcami, idzie w parze z fizycznym i sytuacyjnym żartem, który najbardziej uraczy najmłodszych kinomanów. Nie zapominajmy także o kulturowym kontekście opowieści – współproducentem filmu jest Oriental DreamWorks, azjatycka filia głównego studia, która ma zająć się tworzeniem animacji na tamtejszy rynek. Dbałość o związki z chińską kulturą i przeszłością, tu obecne choćby w scenach w muzeum oraz przy przeglądaniu pięknych, starożytnych skryptów, zachwyciła już chińską publiczność, która zagłosowała portfelami, idąc szturmem do kina.
Zobacz również: „Zwierzogród” – recenzja nowej animacji Disney’a!
Wizualnie na widzów czeka prawdziwa uczta – zarówno w 3D, jak i w standardowym formacie, film ogląda się z ogromną przyjemnością i podziwem dla autorów animacji. Szczególnie sceny rozgrywające się w zaświatach oraz pojedynki godne najlepszych filmów stylu wuxia, robią ogromne wrażenie. Te ostatnie docenią zapewne dojrzalsi widzowie, którzy wyszli rozczarowani z projekcji nazbyt artystycznej Zabójczyni. Czyni to Kung Fu Pandę 3 świetną produkcją, na której świetnie bawić się będą całe rodziny.