Bright – recenzja komedii policyjnej w sosie fantasy z Willem Smithem

Wyobraźcie sobie świat, w którym mamy normalną, zmechanizowaną współczesną rzeczywistość. Istnieje jednak kilka znaczących modyfikacji. Przede wszystkim ludzie nie są jedyną inteligentną rasą. Współegzystują z orkami, elfami i wróżkami (no dobrze, te ostatnie sprowadzone są z grubsza do domowych szkodników), tworząc ziemskie społeczeństwo. Mamy również magię, choć nie jest ona w tych czasach powszechnie używana, a echa dawnej wojny rodem z Władcy Pierścieni są jednym z głównych powodów niesnasek międzyrasowych. Dyrygentem całego tego bałaganu jest David Ayer. Interesujące, prawda? Szkoda tylko, że potencjał tej idei nie został należycie wykorzystany w praktyce.

Naszym przewodnikiem po tym świecie jest Will Smith, grający gliniarza po przejściach, któremu przydzielono pierwszego orka w historii policji. Jak można się było spodziewać, fakt ten wiąże się z uszczypliwościami ze strony kolegów z pracy. Podczas jednego z rutynowych patroli partnerzy z przymusu natrafiają na aferę związaną z arcypotężną Magiczną Różdżką, która  może nawet spowodować upadek znanego świata.

Niezależnie od drobnego romansu z gatunkiem fantasy Bright jest w głównej mierze filmem akcji. Nie ma co zatem nawet liczyć na to, że wgłębimy się jakoś mocniej w stworzone uniwersum. Jest troszeczkę tak, jak w starych grach „strzelankowych”: istnieje tylko to, co w danym momencie stanowi ważny aspekt fabuły – a potem znika na pewien czas lub już w ogóle się nie pojawia, tracąc znaczenie dla całości. Taka konstrukcja jest przyczyną cierpień widza, który podczas oglądania doszukuje się sensownego ciągu przyczynowo-skutkowego pomiędzy poszczególnymi scenami. Od momentu zawiązania głównego wątku akcja pędzi jak szalona, ciągnąc się od jednej gonitwy i/lub strzelaniny do następnej. A przy tym oczywiście mamy nadmiar masowych zbiegów okoliczności i niewyjaśnionych idiotyzmów (np. dlaczego uliczne gangi co chwila znajdują protagonistów tak, jakby posiadali uniwersalny GPS, a główni przeciwnicy – parający się magią mistrzowie sztuk walki – są prawie cały czas parę kroków za nimi). Niby jest ta Magiczna Różdżka, która antagonizuje słabsze lub bardziej chciwe umysły na zasadzie Jedynego Pierścienia od Tolkiena, ale działa ona wtedy, kiedy scenarzyście to na rękę. Wszechobecny nadmiar głupot trochę psuje oglądanie skądinąd dość przyjemnego filmu, tak samo jak zasłania ciekawy obraz podziału klas społecznych opartego o stereotypy ras fantasy. Elfy to oczywiście dumne, bogate istoty o nieskazitelnych manierach; orkowie – zamieszkujące zazwyczaj slumsy, pogardzane przez resztę niegdysiejsze pomioty nie do końca zdefiniowanego Pana Ciemności; ludzie to jak zwykle „coś pomiędzy” z większą możliwością wyboru.

Jednym z czynników ratujących Bright przed byciem chłamem jest świetna relacja postaci Smitha z odgrywającym orka Joelem Edgertonem. Ich imiona nie są ważne, gwarantuję, że większość z Was co moment będzie o nich zapominać w trakcie seansu. Will Smith jest Willem Smithem, a aktor znany m.in. z Wojownika dzielnie mu partneruje w nowej skórze. Ale tutaj bardzo biedne backstory bohaterów nie przeszkadza. Wystarcza dynamika bohaterów i zabawne sytuacje, które pomiędzy nimi wynikają. Bo ogólnie rzecz biorąc humor również można tutaj zaliczyć do plusów. Wielokrotnie zdarzały się sytuacje, gdy to właśnie on sprawiał, że nie zacząłem przewijać niektórych scenek na podglądzie. Szkoda jedynie, że reszta postaci to albo prawie że statyści (np. żona postaci Smitha), albo konieczny element fabuły (chociażby złoczyńca obsadzony przez Noomi Rapace). Twórcy sprawiają wrażenie, jakby nawet się nie trudzili nadania otoczeniu jakiejś innej wyrazistej cechy poza skrzyżowaniem fantasy ze współczesnością – tak jakby tylko to wystarczało.

Zobacz również: Netflix już zamówił Bright 2 wraz z Willem Smithem!

Ostatecznie można powiedzieć, że Ayer leciutko się podciągnął po katastrofie zwanej Legionem samobójców, lecz nie jest to bynajmniej triumfalny powrót. Film ma swój urok i jest nader przyjemnym sposobem na przedświąteczne wyluzowanie się, acz w ogólnym rozrachunku jest to co najwyżej niezgorszy przeciętniak, który mógłby być czymś znacznie więcej. A gdyby nie niekonwencjonalny miejscami humor i duet Smith-Edgerton, mielibyśmy wręcz do czynienia z absolutną cienizną, której należy omijać jak ognia. No nic, Netflix już kilka dni temu zamówił wyprodukowanie sequela. Może tam otrzymamy nieco większe rozwinięcie wizji, którą liznęliśmy w tej części?

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Zastępca redaktora naczelnego

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?