Całość jest bardzo znajoma. Postaci muszą zagrać w grę, której stawką jest ich życie. Na wolność prowadzi droga przez pomieszczenia pełne pułapek. Szokujący zwrot akcji w finale. To nie opis kolejnej Piły, a chińskiego Okrętu strachu.
Nie da się ukryć, że wschodnioazjatyckie horrory kojarzą się głównie z historiami o mściwych duchach. Najczęściej takich bladych jak prześcieradło i z kruczoczarnymi włosami opadającymi na twarz. Z tym większym zainteresowaniem obejrzałem chiński Okręt strachu, w którym twórcy w mniejszym lub większym stopniu zmierzyli się ze stylistyką horroru gore, slashera czy opowieści o nawiedzonym przybytku. I może ostatecznie efekt końcowy nie powala, to po seansie raczej nie będziecie sobie pluć w brodę.
Zobacz również: Ruszyła Fest Makabra 2! Ogólnopolski festiwal oryginalnych horrorów!
Na tytułowy statek zwabionych milionową nagrodą zostaje sześć osób. Uwaga scenariusza skupia się na Liu Chenchen (Ruby Lin). Dziewczyna pochodzi z bogatej rodziny, jest lekarką, nie ma szczęścia do facetów, a jej matka jest wyjątkowo nadopiekuńcza. Nowy chłopak jednak wydaje się być całkiem spoko. Może i nie lubi iluzjonistów, ale zasuwa na motorze i wykazuje się kreatywnością w spędzaniu wolnego czasu. Udział w rejsie statkiem jest właśnie jego urodzinowym prezentem. A resztę postaci można opisać szablonami: dwóch grubych nerdów, tajemniczy bad-boy i królowa piękności. Myśleli, że przeżyją fajną przygodę, a muszą walczyć o życie.
Twórcy Okrętu strachu niestety dla widza prochu nie wymyślają, czyli przeciwnie do wybitnych krajanów z czasów średniowiecza. Tak jak wspomniałem na wstępie kształt fabuły jest wyjęty żywcem z serii filmów zapoczątkowanych przez James Wana. Niestety pod każdym względem jest tu gorzej niż w amerykańskim odpowiedniku, no przynajmniej w tych pierwszych odsłonach. Koncept prowadzący do „finałowego zwrotu” – tu widać dosadną inspirację fincherowskimi latami 90. – nie ma takiej mocy jak w pierwszej Pile, gdyż uważni widzowie spokojnie mogą w trakcie filmu go obstawić, a jeszcze końcówka filmu cierpi na nadmierną melodramatyczność. Niestety przeciętny jest również Okręt strachu stricte w kategorii horroru. Reżyser Zao Wang nie jest tytanem kina grozy i brakuje mu polotu, by interesująco ogrywać przestrzeń statku, a do tego dosyć odtwórczo wykorzystuje triki typu gasnące lub zapalające się nagle światło czy przebiegające w oddali cienie. Również pułapki czy obrazowanie śmierci pozostawiają nas raczej obojętnym. Oprócz interesującej i nieźle pomyślanej pierwszej sekwencji z karuzelą pełniącą funkcję rosyjskiej ruletki, to na filmie zawiodą się wszyscy szukający dużej ilości gore, wymyślnych tortur, sadyzmu czy trzymających w napięciu sekwencji obrony przed zastawionymi na postaci zagrożeniami. Niby twórcy pokazują ich na tyle, by kusić określeniami „film gore”, ale zarazem kalkulują byle nie było tego za dużo i nie za długo, przez co sekwencje wywołuja podobny zawód, co otwarta paczka czipsów, w której jest więcej powietrza niż produktu. Niewątpliwie lepiej niż wywoływanie strachu w widzach udaje się chińskim filmowcom kreacja atmosfery niepewności oraz fakt braku przynudzania. Naszą uwagę podtrzymuje szybkie tempo, mała liczba przestojów na „pogłębianie” postaci oraz zabawa z widzem polegająca na analizie czy tocząca się na statku rozgrywka jest prawdziwa czy udawana, a także na wzbudzaniu nieufności między bohaterami gry. Oczywiście satysfakcja gwarantowana, o ile przetrawimy dosyć mizerne umiejętności aktorskie większości obsady.
Zobacz również: Pamiętam cię – recenzja paranormalnego kryminału z Islandii [Fest Makabra 2]
https://www.youtube.com/watch?v=YocI1eJ_sAE
Film Zao Wanga to po prostu taki mniej rozgarnięty celuloidowy kuzyn Piły oraz film raczej skierowany dla miłośników kina klasy B. I nawet jeśli wyszedł z tego bardziej horrorowy akcyjniak, to mimo wszystko sprawdzi się jako przyzwoity zapychacz czasu.