Mierna
Krojenie kolejnych adaptacji od pewnego czasu stało się chlebem powszednim dla pragnących zarobić jak najwięcej filmowców z Hollywood. Tym razem kolej przyszła na recenzję trzeciej, ostatniej części cyklu Veronici Roth. I niestety, ale „Wierna” jest kolejnym nieudanym efektem podziałów finałów serii na dwie oddzielne produkcje. O ile więc „Zbuntowana” była pewnym krokiem naprzód w stosunku do poprzednika, nowy film Roberta Schwentke to zdecydowany regres
.
Pierwsza faza finału „Niezgodnej” rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie zakończyła się poprzednia część serii. Dyktatura Jeanine (Kate Winslet) została obalona, a Beatrice „Tris” Prior (Shailenee Woodley) odkryła przed frakcyjnym społeczeństwem szokującą prawdę: nie tylko nie są sami, ale stanowią część wielkiego eksperymentu, który przeprowadzili na nich włodarze wielkiej metropolii, znajdującej się za wielkim murem.
Zobacz także: Adaptacja „Mrocznej Wieży” Stephena Kinga znalazła odtwórcę Jake’a Chambersa!
„Wierna” należy do adaptacji, które bez czytania materiału bazowego można instynktownie zaliczyć do grona – paradoksalnie w stosunku do tytułu – mało wiernie trzymających się oryginału. Powodem jest fakt, iż od samego początku mamy do czynienia z niesamowicie chaotyczną pozycją. Patrząc bowiem na całość filmu ma się wrażenie, że twórcy otrzymali ograniczoną liczbę czasu na stworzenie go. Da się go bowiem podzielić na dwie, przeplatające się wzajemnie części. Mało porywające zazwyczaj sceny – z początku ukazujące niedawne społeczeństwo frakcyjne po rewolucji, a następnie koncentrujące się na naszkicowaniu „nowego świata” – bardziej gmatwają kolejne nowinki związane z nagromadzeniem świeżych dla protagonistów i widzów informacji o uniwersum aniżeli dają nam światło na to, z czym zmaga się Tris i jej przyjaciele. Cyklicznie – zazwyczaj „przypadkiem” wtedy, gdy fabularne mielizny stają się coraz bardziej uciążliwe – akcja nabiera tempa, wrzucając nas w wir pościgów i starć. Nie przeszkadza to jednak w mnożeniu kolejnych absurdów. Na przykład mur odgradzający „frakcyjnych” od reszty świata okazuje się być tak łatwy do przebycia, że mamy prawo zacząć się zastanawiać, czemu nikt nie przebył go wcześniej. Nie wspominając już o nazbyt wyeksponowanej nieśmiertelności najważniejszych bohaterów (Tris Team, rzecz jasna), dla których nawet najbardziej strzeżona placówka niemal zawsze jest zwykłym placem zabaw, co kompletnie zabija wszelki suspens.
Zobacz także: Ze wszystkim jej do twarzy – TOP7 ról Kate Winslet
Jeszcze więcej problemów związanych jest z metropolią, która – jak się okazało już pod koniec „Zbuntowanej” – monitoruje z ukrycia miasto głównej bohaterki, traktując je jako jeden ogromny eksperyment. Wcześniejsze dystopijne klimaty robią trochę miejsca dla cyberpunku. I choć supernowoczesna technologia, stojąca w opozycji do resztek, które miały frakcje, jest momentami nazbyt sztampowa i cukierkowa, sam jej zamysł wydaje się mimo wszystko być jedną z niewielu mocniejszych zalet obrazu. W dalszym ciągu otrzymujemy drobny zarys upadku poprzedniego społeczeństwa, słyszymy z ust nowego nadzorcy Davida (Jeff Daniels) teorię o Czystych i Uszkodzonych (wszyscy frakcyjni, za wyjątkiem – a jakże! – Tris), po której jedyną konstruktywną myślą wydaje się zastanawianie się nad sensem prowadzenia „eksperymentu” frakcyjnego. I w zasadzie… to tyle. Przynajmniej jeśli chodzi o nowe rzeczy. Dalej mamy już zwykłą kopię wątków znanych z części poprzednich. Najzwyczajniej w świecie serwuje się nam kolejny raz (prawie że od zera!) walkę systemem, który „niespodziewanie” staje się wrogi i zamiast likwidować podziały, jeszcze bardziej je pogłębia. Sojusznicy stają przeciw sobie, a wróg nie śpi, próbując spacyfikować potencjalny ruch oporu, nim w ogóle na dobre powstanie, nasi młodzi bohaterowie mają więc pełne ręce roboty. Na tyle pełne, by upchnąć to wszystko w pierwszą część.
Zobacz również: Pierwsza scena”Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” niczym wyjęta z horroru?
Jeżeli chodzi o postacie, to tradycyjnie w tej materii opoką jest wsparcie na drugim planie ze strony aktorskich rutyniarzy. Ma to tę uniwersalną zaletę, że nawet jeśli od charakterów rzeczonych postaci bije sztampą, sami odtwórcy zazwyczaj jakoś potrafią utrzymać je w ryzach na odpowiednim poziomie. Tutaj mamy Octavię Spencer, Naomi Watts i wypełniającego lukę po Winslet Danielsa. Poza wymienioną trójcą pochwalić można już chyba tylko Milesa Tellera, potrafiącego Poza nimi wyróżnić – ale już na minus – należy jeszcze bardziej mdławą niż wcześniej relację Tris (nudna Woodley) z Tobiasem a.k.a. „Cztery” (jak zwykle prawie niezmieniający wyrazu twarzy Theo James). Pozostała część obsady zostanie zapomniana szybko po seansie, a nieraz i w trakcie.
Podczas jednej ze swych ucieczek Tris musiała wyłączyć autopilot pewnego latającego wehikułu, aby nie zostać zmuszona przez swoich przeciwników do lądowania. Twórcy „Wiernej” nie zrobili tego samego, powielając schematy z i tak już mało oryginalnych poprzednich części, tworząc dodatkowo bezsensowny chaos na ekranie. Co prawda kilku aktorów oraz całkiem niezłe początkowe przedstawienie supernowoczesnego miasta ratują produkcję od ocenienia jako totalnym gniot, zmienia to opinię zaledwie nieznacznie na korzyść – wciąż jest to mierna propozycja.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe