Moje wakacje z Rudym – recenzja familijnego przeciętniaka

Z kinem familijnym mam ten problem, że w mojej opinii „skończyło się” jakoś pod koniec XX wieku. Już wtedy zostały wykorzystane wszystkie schematy, klisze i motywy, którymi można by podzielić się z widzem. Ubolewam nad faktem, że gatunkowi bardzo daleko od jakiegoś porządnego renesansu… a omawiana dzisiaj produkcja do wyjątków nie należy. Moje wakacje z Rudym to film, na który co prawda można się wybrać z młodszymi podopiecznymi, ale dorosłego odbiorcę będzie piekielnie nudził. A i dzieci może nie zachwycić…

rudy2

Fabuła jest prosta i nie wyróżnia się niczym wśród wielu innych produkcji familijnych. Zgorzkniały biznesmen, który ma coraz mniej czasu dla dzieci, bo jest pochłonięty pracą, znajduje trochę czasu na opowiedzenie synowi historii o swoich wakacjach, które w latach siedemdziesiątych spędził na farmie dziadka. Te zapowiadały się naprawdę nieciekawie – ekscentryczny dziadek, kompletny brak rówieśników w okolicy i wielka pusta przestrzeń dookoła. Jak możemy się łatwo domyśleć, nastawienie chłopca do wakacji znacząco się zmienia, gdy poznaje pewnego psa, którego szybko chrzci imieniem Rudy. Obaj stają się przyjaciółmi na śmierć i życie, robią mnóstwo wspólnych rzeczy, bla bla bla. Wszystko to, co znamy. W pewnym momencie w życiu chłopca pojawia się również piękna nauczycielka – bowiem każdy dziadek na świecie uważa, że szkoła w wakacje to najlepsze, co może być dla jedenastolatka – w której ten szybko się zakochuje. Scenariusz trochę jak ze Spalam się Kazika, ale bez ostrzejszych elementów, w końcu to kino familijne. 

Jak można więc zauważyć, Moje wakacje z Rudym to opowieść, która nawet nie udaje, że nie jest wypełniona dawno już zużytymi schematami. Całość jest przewidywalna do szpiku kości, nawet jeśli przymknąć oko na gatunek filmu oraz grupę docelową odbiorców. Wszystko to już dostaliśmy dawno temu, w wielu innych produkcjach, a ta nie wnosi kompletnie nic nowego… do czegokolwiek. Oczywiście można się doszukiwać plusów. Dubbing jest całkiem strawny, widoki Australii cudowne, na nauczycielkę nawet miło popatrzeć. Mogę jeszcze za zaletę uznać przyjemne poczucie humoru, które z pewnością spodoba się młodszym odbiorcom, a i nieco starszym widzom zdarzy się uśmiechnąć. Ścieżka dźwiękowa również spisuje się dobrze – mamy tu połączenie kawałków czysto rock’n rollowych z pasującym do klimatu australisjkiej farmy country.

https://www.youtube.com/watch?v=aWyUwb-kObw

Jeśli koniecznie potrzebujecie pójść ze swoimi dziećmi na coś do kina, to zupełnie tego filmu nie odradzam. Trzeba jednak brać pod uwagę fakt, że to powtarzalna do bólu i płytka opowieść okraszona raczej mierną grą aktorską oraz niezbyt błyskotliwymi dialogami. W mojej opinii jest to kolejny familijny średniak, który może posłużyć jako pretekst do rodzinnego wyjścia do kina, ale nie wniesie do waszego życia zbyt wiele i raczej nie będziecie tęsknić za bohaterami.

Ilustracja wprowadzenia i pełnego tekstu: Materiały prasowe

Stały współpracownik

Fan Tarantino, Kubricka i Kazika. Autor "Kalesonów Sokratesa". Jedyny członek redakcji urodzony w XXI wieku.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?