Nie ma absolutnie niczego złego w miłości do głupich komedii. I chociaż z każdym rokiem jest ona u mnie coraz słabsza, wciąż lubię zrywać boki na takich filmach jak „Piksele” czy „Millerowie”. Ostatnio moja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę – po seansie „The Brothers Grimsby” musiałem przypomnieć sobie tragicznego „Zoolandera”, a następnie wybrać się na jego debiutujący po 15 latach sequel.
Film otwiera budująca scena zabójstwa Justina Biebera (!), który był elementem spisku chroniącego wielką tajemnicę. Interpol prowadzi śledztwo, mające na celu rozwikłać zagadkę śmierci tego i innych celebrytów. Tymczasem Derek Zoolander (Ben Stiller) ukrywa się w górach, po tym jak założona przez niego fundacja dość gwałtownie kończy swoją działalność, pochłaniając przy tym ofiary w ludziach. Sam, bez żony i pozbawiony opieki nad dzieckiem, były model wiedzie leniwą egzystencję, dopóki do jego drzwi nie puka… Billy Zane.
W ten oto sposób Zoolander, a także wiodący rozpustne życie na pustyni, znany z pierwszej części Hansel (Owen Wilson) dostają zaproszenie na gigantyczny Fashion Show w Rzymie, gdzie ich ścieżki po raz kolejny się skrzyżują. Jak to jednak w świecie mody bywa, ktoś będzie chciał doprowadzić do ich śmierci.
„Zoolander 2” posiada wszystkie znamiona poprawnego sequela. Akcji jest tu zdecydowanie więcej niż w pierwszej części, bohaterowie są jeszcze głupsi, niż piętnaście lat temu, a przez ekran przewija się jeszcze więcej gwiazd, którzy przejawiają gigantyczny dystans do swojej karier i reguł rządzących show-biznesem, z Kieferem Sutherlandem, Skrillexem, Naomi Campbell, Katy Perry, Stingiem czy Johnem Malkovichem na czele. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj rewelacyjna rola Benedicta Cumberbatcha w roli… Wszystkiego. Fani tego aktora po prostu muszą to zobaczyć.
Poziom głupoty i absurdu osiąga tutaj niebotyczną wysokość i chyba pierwszy raz od „Movie 43” widziałem, żeby tak wiele osób opuściło salę kinową w trakcie seansu. Niech to będzie dla Was przestrogą – takiej dawki kretynizmu w kinie nie zobaczycie nigdzie indziej. Nie chodzi nawet o wulgarność spod znaku Sandlera czy Cohena – tutaj tego nie znajdziecie. Ale znów przygotujcie się na zatrzymywanie lecących przedmiotów samym spojrzeniem.
Nie wszystkie żarty „wchodzą”, inne są bardzo hermetyczne i czytelne tylko dla wąskiej grupy widzów, zwłaszcza w Polsce. Jeśli jednak interesujecie się popkulturą lub światem mody, jest szansa, że będziecie się dobrze bawić. Więcej zabawy będą mieli ci, którzy pamiętaj pierwszą część, do której w sequelu jest sporo nawiązań.
Żadną tajemnicą nie jest, że „Zoolandera” z 2001 roku uważam za jedną z mniej zabawnych komedii. Paradoksalnie, druga część wypada lepiej, chociażby właśnie przez wykorzystanie słabych stron „jedynki”. Branża, którą Stiller wyśmiewa w swoim filmie, również się zmieniła – nastąpiła pokoleniowa zmiana warty, co sprytnie w „Zoolanderze 2” ograno. I to jest właśnie wartość dodana. Zestawienie „starej szkoły” modelingu z dzieciakami trzęsącymi obecnie modą, w kilku miejscach wypada nawet zabawnie. Czy za kolejne 15 lat powstanie „Zoolander 3” i znów będzie lepszy od poprzednika? To mogłoby być nawet interesujące doświadczenie. O ile wcześniej branża modowa nie stanie się jeszcze zabawniejszą parodią samej siebie.
Za seans dziękujemy: