Feuer Frei! – czyli dlaczego kino jest sługą zespołu Rammstein?

Wybuchy, eksplozje, zapierające dech w piersi efekty specjalne, ogień, więcej ognia, golizna i hardkorowy soundtrack … Zgadnijcie o czym mowa. O współczesnym kinie rozrywkowym? Nie. Klasycznym kinie akcji? Bynajmniej. Imprezie na jachcie wartym miliard dolarów (tak, jest taki), dryfującym po Morzu Karaibskim w otoczeniu półnagich kelnerek i woni kubańskich cygar, z rozgrywającą się w tle rewolucją w jakimś małym państewku Ameryki Centralnej? No, może … Ale nie! Tym razem nie, choć byliście blisko. W swojej najczystszej postaci wszystkie wyżej wymienione przymioty pojawiają się tylko w jednym miejscu na całej Ziemi – na koncertach zespołu Rammstein.

till und fire d by erikstein d8dv75f

Jeśli mieliście okazję usłyszeć jakikolwiek kawałek R+, to wiecie o czym mówię. Jeśli oglądaliście choć jeden teledysk grupy, zrobiliście pierwszy krok w stronę oświecenia. Jeśli było Wam dane stać się częścią – znającego na tip top język niemiecki – fandomu podczas koncertu … Cóż, w tym wypadku tkwicie już po uszy w uzależnieniu od wizualnej adrenaliny i żadne Transformersy ani inne szybko-wściekłe filmidła nie są w stanie zrobić na Was wrażenia. Powiedzieć, że ta sześcioosobowa ekipa spod Berlina robi podczas swoich występów prawdziwe „show”, to jak nic nie powiedzieć. Wrażenia oraz doświadczenia płynące z energicznej degustacji ich niepowtarzalnego stylu (image’u), łączącego w sobie jednocześnie piękno i brzydotę, groteskę i powagę, wstręt i pożądanie, ciężko jest opisać za pomocą wszelkich kategorii gatunkowych lub artystycznych. Czy to jeszcze muzyka, czy może teatr? Teatr? A może opera? Kicz! Dużo kiczu! No i jeszcze jest kino i literatura … Istna polifonia sztuk – tak zapewne nazwałby to zjawisko obeznany z tematem filmoznawca czy literaturoznawca. Choć wyrażenie to brzmi zapewne zanadto patetycznie i być może hiperbolizuje rzeczywistą wartość – bądź co bądź – muzyki popularnej, mieszczącej się w repertuarze Rammstein, to wiem, że już wkrótce owa „polifonia” da nam znać o swoim istnieniu. Jak inaczej bowiem nazwać wyreżyserowany koncert muzyczny, którego miejscem emisji będzie kino, a duża część utworów jawnie flirtuje z poezją? Tak, wiecie o czym mówię. Już 23 marca o godzinie 20:00, w sieci kin Multikino, szczęśliwi nabywcy biletów będą mogli ujrzeć majestatyczny pomnik postawiony na cześć zespołowi przez Jonasa Åkerlunda. Tym pomnikiem będzie Rammstein: Paris.

204126

Zobacz również: Krzyk Czegoś we mgle – krótko o muzyce w filmach Johna Carpentera

W gruncie rzeczy pytanie jest następujące – czy całe to zamieszanie ma sens? Czy możliwe jest przeniesienie koncertowych emocji, oddziałującej na zmysły muzyki i atmosfery na ekrany kinowe? Czy wydarzenie to będzie w stanie elektryzować nas tak samo, jak bezpośredni i namacalny kontakt z mosiężnym brzmieniem zespołu? Otóż nie i bynajmniej nie to jest jego celem. W tym momencie powinienem przytoczyć klasyczne definicje filmu oraz jego roli jako medium, ale przecież nie znajdujecie się tutaj, aby zapoznawać się z historią, prawda? Niemniej jednak w skrócie i w znacznym uproszczeniu należy przyjąć, że kino umożliwia nam obcowanie z dziełem w sposób niedostępny dla innych dziedzin artystycznych. Literatura i poezja posługują się pismem, teatr i opera aktorami, muzyka dźwiękiem, sztuki plastyczne obrazem, a film … film skupia w sobie te elementy za pośrednictwem całościowej techniki montażu. Inaczej mówiąc dorobek tych wszystkich wyżej wymienionych dyscyplin – często skrajnie różnych w swoim wyrazie – spotyka się na planie produkcji filmowej. Wszystkie osoby zaangażowane w takowy projekt uczestniczą w procesie tworzenia „realizmu filmowego”, który stanowi o istocie tegoż medium. O „realizmie” w filmie można by napisać nie jedną książkę i nie jeden artykuł (kto wie, może kiedyś takowy poczynię), lecz na tę chwilę musicie wiedzieć jedno – wszystkie zabiegi, formy działalności filmowców (poczynając od wspomnianego montażu, montażu dźwięku, doboru muzyki, scenografii a na grze aktorów, dialogach oraz scenariuszu kończąc) przyczyniają się do powstania unikalnego „świata”, unikalnego wyobrażenia na podjęty temat. Na ekranie widzimy zatem specyficzną perspektywę, której nie bylibyśmy w stanie ujrzeć podczas obserwacji danego zjawiska na żywo, własnymi oczyma.

0ccce802 729b 4abf ac0f 3721412be34d

No dobrze, ale jak to wszystko ma się do Rammstein i jego kinowej koncertówki? A no tak, iż właśnie dzięki medium filmu oraz tak usilnie forsowanemu przeze mnie „realizmowi filmowemu” będziemy w stanie odkryć nową jakość i wytworzyć sobie nową opinię na twórczość niemieckiej ekipy. Nie da wam tego koncert, nie da wam tego teledysk, co może dać wam pełnometrażowy film muzyczny. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby zespół będący podmiotem w tej sprawie, stanowił po prostu zlepek indywidualnych, zaimprowizowanych popisów piromanów. W R+ nic nie jest dziełem przypadku, a koncerty i obecne na nich wybuchy, płomienie, fajerwerki i inne bajery są zaplanowane i wyćwiczone do najmniejszego szczegółu. Coś jak pokaz połykania ogni, lecz na dużo, dużo, dużo, dużo większą skalę! Co więcej, nie jest to show dla samego show, ale wypełniony po brzegi – niczym koncertowy ponton Flake’a Lorenza dłońmi podekscytowanych fanów – iście poetycką treścią pokaz filmowy. Przykład dla potwierdzenia? Oddajmy głos reżyserowi teledysków do utworów Du hast czy Du riechst so gut – Philippowi Stölzlowi:

Urzekł mnie w nich ten kinowy wydźwięk; to, że słuchając ich muzyki oraz tekstów Lindemanna [Tilla – wokalisty zespołu], pod powiekami pojawia ci się gotowa historia. To bardzo filmowy materiał. Nie inaczej było z Du hast. […] To tak naprawdę historia damsko-męska. Rzecz o relacjach, o trudnościach z lojalnością, zbudowaniem relacji bazującej przede wszystkim na wzajemnym zaufaniu. Wszystko jest jednak namalowane czarnymi barwami, oddarte ze złudzeń.

heres rammsteins epic performanc

Zobacz również: Koszmar związany z oceną i krytyką filmów. Czy istnieje idealny system?

I rzeczywiście współpraca zespołu z reżyserami zazwyczaj kończyła się sięganiem do źródeł kinematografii. I tak wideoklip do Du hast jawnie inspiruje się motywami Wściekłych psów Quentina Tarantino oraz Zagubionej autostrady Davida Lyncha, Engel jest de facto „remakiem” Od zmierzchu do świtu Roberta Rodrigueza, a Stripped przywodzi na myśl filmy propagandowe Leni Riefenstahl (szczególnie Olimpiadę). Niemniej jednak ta jaskółka wiosny nie czyni, a „kinowy” potencjał Rammstein leży nie w inspiracjach dokonaniami kinematografii, lecz w tym tak zwanym „filmowym materiale”. A jest nim przede wszystkim liryka oraz jej koncertowa ekspresja. W tym momencie pokuszę się o porównanie koncertowych wyczynów Rammstein z dziełami niemieckich ekspresjonistów lat 20. ubiegłego wieku, albowiem i tu i tam mamy do czynienia z wyrażaniem jednostki za pomocą niesłychanie sugestywnych zabiegów scenicznych. Za przykład niech posłuży Zmęczona śmierć Fritza Langa z 1921 roku i koncertowe wykonanie Keine Lust (a tak naprawdę drugiej części utworu). Scena, w której główna bohaterka upada bezradnie pod murami twierdzy Śmierci do złudzenia przypomina gestykulację oraz zachowanie Tilla Lindemanna wykrzykującego słowa Mir ist kalt, so kalt (Jest mi zimno, tak zimno). Jeszcze bardziej wyrazistym dowodem takiego stanu rzeczy jest warstwa wizualna, a w szczególności rola świateł oraz swoista gra między nimi zachodząca. Kino ekspresjonistyczne dosłownie bawiło się przeróżnymi kombinacjami i nasyceniem efektów świetlnych, czyniąc z nich swój znak rozpoznawczy. Nie inaczej jest w przypadku Rammstein, o czym niejednokrotnie wspominał menedżer zespołu, Emanuel Fialik:

Jestem bardzo zafascynowany oprawą świetlną naszych koncertów. Co więcej, jestem wręcz przekonany, że dzięki odpowiedniemu zsynchronizowaniu świateł z muzyką, ta ostatnia jest bardziej przystępna dla publiczności. Miałem okazję oglądać kilka kameralnych koncertów Rammstein, w małych klubach, gdzie nie mogliśmy wykorzystać pełnej oprawy i nie chcę powiedzieć, że były gorsze od strony muzycznej, bo na pewno nie, ale dopiero w połączeniu ze światłami, eksplozjami, show Rammstein jest kompletny. Światło, dźwięk, efekty to wszystko jest połączone w jedną całość […] Podobnie jest z pirotechniką, która podkreśla rytmiczność muzyki, akcentuje ją we właściwych momentach.

I teraz wyobraźcie sobie ten akt oprawiony kunsztem reżysera, który zna zespół, jego intencje, przesłanie i tożsamość od podszewki …

Rammstein 04

A kimś takim z pewnością jest Jonas Åkerlund. Szwed, były perkusista blackmetalowej kapeli Bathory, szybko porzucił marzenia o międzynarodowej karierze muzycznej i zajął się kręceniem teledysków. Te natomiast przypodobały się sławnym artystom (na czele z The Prodigy, Metallicą, U2, Madonną, czy oczywiście Rammsteinem), czyniąc z niego niezwykle pożądany materiał na rynku. Co więcej, współpraca z Madonną umożliwiła mu nakręcenie jego najbardziej dochodowego przedsięwzięcia, jakim był pełnometrażowy film dokumentalny (w rzeczywistości dokumentalno-muzyczny) Sekrety Madonny. Prócz znacznego wzbogacenia swojego konta bankowego, Åkerlund pokazał, że jak nikt zna się na przedstawianiu muzyki na wielkim ekranie. Utwory Królowej Popu (nie zapominajmy, że film ukazał się w 2005 roku) jawiły się jako „świeże”, a z pewnością tak odbierali je widzowie, gdyż w tej formie umożliwiły one spojrzenie na artystkę z nieznanej dotąd perspektywy. Fakt ten oznacza jedno – Jonas Åkerlund jest odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku, mimo że konwencja projektu Paris znacznie różni się od – mimo wszystko – bardziej reporterskiego stylu Sekretów Madonny. Niebagatelne znacznie posiadają również bliskie relacje, w jakich niewątpliwie przyszło egzystować reżyserowi z Rammstein, a które w pełnej okazałości ujawniły się właśnie podczas kręcenia materiału do Paris. Åkerlund wykształcił sobie klarowną wizję zespołu (dodajmy, że tożsamą z wyobrażeniami członków ekipy) i usilnie forsuje ją od przeszło 10 lat (teledyski do Mann gegen Mann, Pussy oraz Mein Land). Nie ukrywa on ponadto wyjątkowego zaangażowania oraz motywacji do pracy z Niemcami. Najlepiej w tym momencie oddać głos samemu zainteresowanemu :

Postrzegam ich bardziej w kategoriach artystów performerów, niż po prostu kapeli rockowej. Oczywiście są również świetnym zespołem, o unikalnym stylu i wyrazistym wizerunku, ale nie odnieśliby takiego sukcesu bez przekonywującej artystycznej kreacji, w którą ludzie po prostu chcą wierzyć. Rammstein są nie tylko muzykami, ale i naprawdę dobrymi aktorami, doskonale wcielają się w role, które dla siebie piszą. […] To nie jest grupa ludzi, która wychodzi na scenę i gra piosenki, oni kreują wokół nich całe swoje uniwersum. […] To bardzo wdzięczny dla reżyserów zespół, ponieważ są nie tylko bardzo ciekawi wizualnie, ale również dlatego, że mają w sobie niezwykłą odwagę.

6a00d8341c630a53ef014e88989f5f970d

Zobacz również: TOP 9: Najbardziej irytujący dyskutanci w Internecie

Wypowiedź ta świetnie koresponduje z definiowanym wcześniej „realizmem filmowym”. Nic nie stanowi lepszego jego zarzewia niż kreowanie własnego uniwersum wokół własnych utworów oraz występów koncertowych. Rammstein niby jest częścią „naszego” świata, lecz produkowana przez nich atmosfera sprawia wrażenie iście surrealistycznej, odciętej od znanej nam rzeczywistości, mimo że w gruncie rzeczy utwory, będące jej podstawą, traktują o najbardziej ludzkich z ludzkich spraw. I właśnie w tym sensie medium filmu jest na usługach Rammstein – ukaże nam coś, czego do tej pory nie widzieliśmy na wideoklipach, na żywo, czy na nagraniach z koncertów. Przedstawi nam owo uniwersum w stricte kinowy sposób, za pośrednictwem prawdziwie filmowej (pełnometrażowej) techniki montażu. A to wszystko za jedyne 27 złotych …

Na koniec warto wspomnieć o przyczynie tego całego zamieszania, czyli samym pokazie kinowym Rammstein: Paris. Film znajdował się w postprodukcji niemal 5 lat (właściwy koncert odbył się w 2012 roku w Paryżu, na AccorHotels Arena), a na jego kształt składać się będzie 16 utworów. Jest to zatem nieco okrojona wersja względem oryginalnego występu, gdyż wówczas w repertuarze znalazło się ich 21. Nie wiemy co prawda, które z nich zostały wycięte z kinowej wersji, choć spekulacje zagranicznych portali ogniskują wokół Sehnsucht, Links 234, Haifisch, Amerika oraz Ich Will. Czy tak będzie w rzeczywistości przekonamy się jednak dopiero 23 marca. Pewni możecie być natomiast tego, iż Movies Room jak zwykle nie zawiedzie swoich czytelników i dostarczy wam obszerną relację (recenzję) z niniejszego wydarzenia. Bądźcie z nami, gdyż das Warten hat ein Ende, Leiht euer Ohr einer Legende!

tumblr mg9k41tAJS1r3r62bo2 1280

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?