Recenzja “Na granicy” – nowego polskiego thrillera

Dojrzewanie w bólach 

Soczysty gatunkowy thriller to forma w polskim kinie równie rzadko spotykana co obrazy z dobrym udźwiękowieniem. Polscy filmowcy jak ognia boją się pozostać w ramach gatunku, zrobić film który tylko (i aż!) będzie trzymał w napięciu od pierwszej minuty po napisy końcowe. W zeszłym roku pojawił się co prawda “Czerwony pająk”, jednak przy całej mojej ogromnej sympatii dla tego filmu czystego gatunku tam niewiele. W związku z tym, “Na granicy” już od pierwszych zapowiedzi miało u mnie solidnego plusa za odwagę i próbę wypełnienia tej fimowej niszy. Tym bardziej, że już sam bazowy koncept (chatka pośrodku niczego) i umiejscowienie akcji w bezludnych, polskich Bieszczadach też zapowiadał coś ciekawego. Ostatnim argumentem, który jeszcze przed premierą pozwalał mieć spore nadzieje co do jakości obrazu jest fakt, że dla reżysera – Wojciecha Kasperskiego jest to pełnometrażowy debiut. A jak mówią doświadczenia ostatnich lat (“Czerwony pająk”, “Córki Dancingu”) polscy debiutanci potrafią pokazać charakter. 

Film Kasperskiego ma trzech głównych bohaterów. Są to Mateusz (Andrzej Chyra) oraz jego dwaj synowie – Janek i Tomek. Mateusz jest byłym pograniczkiem, który rozważa powrót do zawodu. Zabiera on swoich synów na przymusowy rodzinny wypad w góry. Bohaterowie po krótkiej wizycie w bazie straży granicznej udają się do odludnej chatki zasypanej śniegiem. Jak przekonujemy się niemal od samego początku Mateusz, Janek i Tomek znajdują się w dziwnym uczuciowym klinczu, a relacje między członkami tej rodziny trudno zaliczyć do najcieplejszych. Odcięci od świata próbują przepracować dręczące ich traumy. W tym momencie pojawia sie jednak tajemniczy, zmarznięty na kość nieznajomy (Marcin Dorociński). Mateusz postanawia wyruszyć po śladach przybysza celem sprawdzenia czy nie ma innych zagubionych. Dwaj młodzi chłopcy zostają sam na sam z przybyszem, z którym będą musieli się skonfrontować. 

Scenariuszowy plot, na którym opiera się film jest całkiem niezły… do połowy. Poznawanie bohaterów i ich problemów, ekspozycja i pierwsze utarczki całkiem nieźle wprowadzają nas i wciągają w wir przedstawianych wydarzeń. Również przybycie i pierwszy kontakt z nieznajomym nieźle budują atmosferę niepewności – cały czas nie wiemy czego po nowo przybyłym możemy się spodziewać. Niestety, im dalej w las tym więcej drzew i scenariuszowych mielizn. Chyba największy zarzut mam do głównej filmowej “tajemnicy” oraz do tego jak zostaje ujawniona. Nie wdając się w szczegóły powiem tylko, że owa tajemnica jest bardzo rozczarowująca i zostaje w pewnym momencie wywalona na tacy, ot tak. Sporo zarzutów można też mieć do samej konstrukcji narracyjnej, która  pozbawiona jest suspensu. Napięcie budowana jest w sposób skokowy. Co to oznacza? Kolejne punkty kulminacyjne pozbawione są odpowiedniej nadbudowy, pojawiają się nagle znikąd. Taka struktura niestety sprzyja raczej ziewnięciom aniżeli nerwowemu zagryzaniu paznokci. Mój ostatni zarzut do “Na granicy” odnosi się do dwójki najmłodszych bohaterów. To nie tylko postaci średnio zagrane (Jakub Henriksen!!), ale przede wszystkim źle napisane. Dość powiedzieć, że ich zachowanie śmiało można zaliczyć w poczet najbardziej irracjonalnych odruchów w sytuacji zagrożenia. Co gorsza, Kasperski postanowił trochę na siłę dokleić do historii opowieść o brutalnej inicjacji w dorosłe życie. Przekroczeniu granic, wojnie charakterów. Przeciwstawia młodych, niedojrzałych chłopców bezwzględnemu nieznajomemu. Wydaje się jednak, że ten aspekt scenariusza został rozegrany średnio i wybrzmiewa odpowiednio dopiero na sam koniec.  

No dobra, tak tutaj utyskuję na ten film, ale nie można powiedzieć, że jest to obraz kompletnie przegrany. Spore wrażenie robi techniczna sprawność ekipy, która wzięła się za obraz. Zdjęcia fantastycznei oddają chłodne piękno Bieszczad, a jednocześnie podkreślają dziewiczość i bezludność tych terenów. Świetne są też momenty kiedy w chatce gaśnie światło. Robi się wtedy naprawdę niebezpiecznie. Również ogólny klimat obrazu jest zdecydowanie na plus. Chatka, głośny generator prądu, stara radiostacja i śnieg wystarczyły aby stworzyć coś ciekawego. Starsi aktorzy  też dali radę. Chyra dobrze oddaje życiową sytuacje swojego bohatera – jest małomówny, więcej gra cięzkimi gestami, Grabowski przekonujący jako stary wyga Lechu. Największe brawa należą się jednak Marcinowi Dorocińskiemu i to dla niego warto obejrzeć ten film. Nieznajomy w jego wykonaniu niemal od początku podszyty jest pewną nutką szaleństwa i z pozoru odrzucającej, ale jednak magnetycznej buty. Znakomite jest to jak Dorociński ze sceny na scenę coraz bardziej odkrywa wnętrze swojego bohatera żeby w finale pokazać prawdziwą twarz. 

Chciałbym żeby film Kasperskiego można było traktować jako papierek lakmusowy stanu polskiego kina. Obraz, który pokazuje że na rodzimej ziemi dotarliśmy już do momentu, w którym od technicznej strony naprawdę nie ma się czego wstydzić. Muzyka, zdjęcia, muzyka – to wszystko tutaj zagrało jak należy. I powinno nas to cieszyć, bo mamy już solidną materię, w której można tworzyć coś naprawdę dobrego. Potrzeba tylko wizjonerskich reżyserów (i scenarzystów!), którzy nie będą bali “ubrudzenia” sobie rąk kinem gatunków. Czy będzie to Kasperski? Być może. Wcześniej musi jednak wyciągnąć solidną lekcję. 

Dziennikarz

Redakcyjny hipster. Domorosły krytyk filmowy, fan mieszaniny stylistyk i kreatywnego kiczu. Tępiciel amerykańskiego patosu i polskich kom-romów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?