Najnowszy film John Lee Hancocka ma w sobie z coś odrestaurowanej reklamy telewizyjnej z połowy ubiegłego stulecia. Wraz ze swoją generyczną muzyczką wygląda i brzmi jak nakładka do gry The Sims pod tytułem Twoje wyśnione lata 50. To wyrwana strona z historii amerykańskiej popkultury, kolorowa i nie mogąca zrobić widzowi krzywdy swoją historiozoficznością. Ruchomy obraz Edwarda Hoopera. Słodycz na rolkach. Truskawkowy szejk. I są to atuty McImperium, bo pod tym wszystkim historia powstania największej franczyzy restauracyjnej na świecie podszyta jest jednak ironią.
Zobacz również: Moonlight – recenzja filmu nagrodzonego Złotym Globem!
Tytuł, jaki wybrany został przez polskiego dystrybutora, do najgorszych nie należy, jednak oryginalny, The Founder, przygotowałby widza do ironicznego odbioru już od pierwszej sceny. Domokrążca Roy Kroc żadnym założycielem McDonald’s nie był, a jedynie (aż?) doprowadził do rozszerzenia działalności. Mamy więc w tym filmie przedstawioną historię innowatora oraz opornych braci, którzy niby to chcą, aby ich nazwisko stało się symbolem Ameryki, a jednak coś ich blokuje przed poddaniem się fali, na którą chce ich wrzucić Kroc. Reżyser tylko w niektórych fragmentach surowo go ocenia, nawet wtedy, gdy odsuwa braci od interesu, bowiem pytanie a co było, gdyby jednak biznes został w rękach założycieli znajduje odpowiedź: niewiele. Zrozumienie dla motywacji postaci granej przez Michaela Keatona jest tak duże, że gdy jest już po wszystkim, można zadać sobie pytanie: chwila, chwila, kiedy to się właściwie stało? Jest to więc opowieść o człowieku, który choć ukradł markę oraz system błyskawicznej dystrybucji posiłków w restauracjach, to o wiele bardziej rozumiał agresywny kapitalizm niż Dick i Maurice McDonaldowie. W pewnym momencie reżyser jednak nie może się oprzeć przyklejeniu głównemu bohaterowi złowieszczych wąsów, co czyni postać kawałkiem niezłego skurczybyka. Pomaga w tym zapewne płytkie przedstawienie stojących po przeciwnej stronie braci, którzy rzadko mają okazję do pogłębienia swojego stanowiska w oczach widza. Za mało o nich wiemy. Jeden choruje na serce, drugi jest bardziej kreatywny, obaj są betonowi. Co z ich bliskimi? Co ich napędza? Za mało w tym niuansów, aby odczarować tę część zapomnianej historii. Recepcja postaci Kroca na szczęście będzie opierała się głównie na własnych poglądach oraz doświadczeniach. Dla jednych to historia wpuszczenia diabła do swojego domu, który pod soczystymi słowami skrywa chęć ogołocenia domowników z oszczędności, a dla innych – opowieść o amerykańskim śnie i szansach zbyt dużych, aby z nich nie skorzystać.
Zobacz również: Pod Ostrzałem #18 – Assassin’s Creed
Michael Keaton jest w swojej roli bardzo dobry, ale potwierdza jednak, że jego emploi nie jest szerokie. Za dużo w tej postaci wcześniejszych ról, ale wina tkwi w tym, że postać Raya jest bardzo podobna do tych z Birdmana czy Robocopa. Skonfliktowany wewnętrznie człowiek, szukający obsesyjnie potwierdzenia swojej wartości, nadekspresywny i nieco wybuchowy. Nie zapadają w pamięć również Nick Offerman oraz John Caroll Lynch, którzy grają Nicka Offermana oraz Johna Carolla Lyncha, a chyba mniej braci McDonald’s. Naprawdę godny zapamiętania jest jednak drugi plan: Laura Dern w roli neurotycznej żony Kroca oraz Linda Cardellini jako jego przeurocza przyszła kochanka. Obie są piękne i najbardziej przyziemne.
Zobacz również: Hans Zimmer powróci do gatunku superhero? Kompozytor pozostawia otwartą furtkę!
Mimo wszystko złowieszcze (może nie tak jak w Social Network Finchera, ale wciąż) jest opowiadanie o powojennym kapitalizmie za pomocą takich środków stylistycznych: kolorowych, wesołych, momentami ciepłych i uroczych. Lee Hancock udowodnił już swoim kinem, że umie rysować słodkie epoki, a tak duża dawka cynizmu to wciąż w jego rękach nowe narzędzie. W pewnym momencie, jeśli intelekt odpowiednio przerabia nam to, co dzieje się na ekranie, pozostaje jednak uczucie bezsilności wobec procesów, którym poddani zostali bracia McDonald. I w tym tkwi moc tego obrazu: to elegancki gość, który jednak zostawia błoto na dywanie i kilka pytań, które trudno wytelepać z głowy.