„Jak to robią single” – recenzja nowej komedii

Dróg do szczęścia wiele

Nowy film Christiana Dittera – reżysera całkiem udanego „Love, Rosie” – zapowiadał się jako typowy, walentynkowy produkt. Premiera na kilka dni przed świętem zakochanych, modny temat singielstwa i gwiazda zeszłorocznych „50 twarzy Greya” w głównej roli to elementy, któe zapewne wystarczyły aby film zarobił swoje. Czy warto jednak skazywać film na kompletne zapomnienie? Okazuje się, że na szczęście nie. „Jak to robią single” prawdopodobnie nie stanie się nowym romantycznym klasykiem, ale stanowić może nie tak złą propozycję na nudny wieczór we dwoje lub babski wypad. 

Zobacz również: Nasz ranking najlepszych komedii na Walentynki

Główną bohaterką filmu jest – grana przez Dakotę Johnoson – Alice. Spotykamy ją w momencie kiedy, nieco już zmęczona swoim długotrwałym związkiem, postanawia zrobić sobie krótką przerwę w relacji. Bohaterka trafia do Nowego Jorku gdzie znajduje nową pracę w prestiżowym biurze prawniczym. Poznaje tam i zaprzyjaźnia się z będącą na wiecznym kacu zatwardziałą singielką – Robin (Rebel Wilson). Od tego momentu Robin staje się dla Alice mentorką. Pokazuje dziewczynie prawidła życia nocnego oraz przekazuje rady jak odnaleźć się bez partnera. Wtedy też zaczynają się zawiązywać kolejne poboczne wątki, które już do końca projekcji będą się płynnie przeplatać i mieszać z historią Alice. Poznajemy wtedy mistrza jednonocnych przygód – barmana Toma, marzącą o dziecku bez faceta siostrę Alice – Meg oraz chodzącą non-stop na randki w ciemno Lucy. 

Chyba największym (dla mnie jednak pozytywnym) zaskoczeniem jakie czekało mnie w kinie był fakt, że „Jak to robią single” trochę inny charakter niż to zdawała się sugerować  kampania promocyjna. Zwiastuny dawały bowiem do zrozumienia, że dostaniemy  rubaszną komedię imprezową . Pełną pijackich wybryków, szybkich numerków i jeszcze szybszych zwrotów spożytych trunków. Tymczasem omawiany film to większej mierze film obyczajowy, nieradzko zahaczający o komedio-dramat aniżeli zbiór kolejnych szaleńczych gagów. Dla Dittera  najważniejsi zawsze pozostają bohaterowie. Chyba największą siłą obrazu jest zróżnicowanie życiowych postaw poszczególnych postaci. Każy z nich ma nieco inny bagaż emocjonalny, każdy ulepiony jest z innej gliny i prezentuje odmienne podejście do życia. Wszystkich (poza jednym wyjątkiem) łączy to, że są niewolnikami swoich wcześniej wypracowanych poglądów i to na naszych oczach będą musieli się z nimi zmierzyć. Dużą zaletą „Jak to robią single” jest też ciekawie poprowadzony scenariusz, który przewrotnie wykorzystuje nasze oczekiwania względem „kolejnego romantycznego filmu na walentnyki”. Nie wdając się w niepotrzebne spoilery mogę Wam tylko powiedzieć, że niemal każdy z wątków kończy się w sposób do pewnego stopnia zaskakujący. W skrypcie znalazło się też miejsce dla autentycznie zabawnych spostrzeżeń dotyczących związków oraz obśmiewanie stereotypów dotyczących zarówno par jak i singli. 

Niestety w filmie Dittera nie wszystko wyszło jak należy. Największy zarzut mam do dosyć nieudanej próby pożenienia ze sobą stylistyki imprezowej komedii ze wspomnianym wcześniej filmem obyczajowym. Bohaterką większości żartów jest oczywiśćie Rebel Wilson. Co jakiś czas poznajemy kolejne szczegóły jej życia intymnego, dowiadujemy się ile wypiła na kolejnych przyjęciach itd. Niestety w większości przypadków gagi te wypadają średnio zabawnie i wyrwane są z kompletnie innego porządku. Co jeszcze nie do końca zagrało w filmie to budowanie więzi między widzem, a bohaterami pomim o tego, ż aktorzy poradzili sobie całkiem nieźle. Prawdopodobnie wina leży tu w natłoku wątków przez co nie wszystkie mają okazję żeby wybrzmieć z odpowiednią siłą i zapewnić odpowiednią dozę wzruszeń na koniec. 

„Jak to robią single” to film w swojej klasie nienajgorszy. Jego siłą jest zgrabna ucieczka od schematów oraz do pewnego stopnia zabawa nimi. Sprawia to, że film wydaje się dosyć świeży i minuty seansu upływają całkiem miło. Szkoda tylko, że nieco na siłę spróbowano tu wnieść niepasujący, przaśny humor, który psuje obraz całości. Kto wie, może gdyby nie to  Alice stałaby się kobiecą idolką na miarę Carrie Bradshaw? 

Za seans dziękujemy: 

Dziennikarz

Redakcyjny hipster. Domorosły krytyk filmowy, fan mieszaniny stylistyk i kreatywnego kiczu. Tępiciel amerykańskiego patosu i polskich kom-romów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?