Aplik@cja – recenzja horroru smartfonowego

Starsze pokolenie podchodzi dość paranoicznie do nowych technologii. Nie kupuj nic przez internet, bo przyślą ci cegłę. Nie podawaj swoich danych, bo wyczyszczą ci konto. Nie pokazuj nikomu swoich zdjęć, bo zostaniesz zgwałcona. Najgorzej jednak nowinki technologiczne ogarnia chyba kino. W Ukrytym pięknie cyfrowo usuwano ludzi z materiału video, morderstwo w grze MMO wzbudzało w Sali samobójców szok, a w innych produkcjach możemy zaobserwować jak hakerzy wyłączają prąd w całych metropoliach lub grożą zdetonowaniem głowic jądrowych. Pal licho, kiedy tego typu chwyty wsadza się w ramy science-fiction, ale przy innych gatunkach powodują spore salwy śmiechu. Szczególnie gdy na podstawie jakiejś niedorzecznej techno-obawy zrobi się poważny film – żenada gwarantowana.

Z drugiej strony, dawniej straszydła wyłaziły z książek, komiksów czy walkmanów. Teraz zwyczajnie nikt już z takich rzeczy nie korzysta, więc nic dziwnego, że twórcy opowiadając o współczesności odrzucają relikty przeszłości. Dlatego też Aplik@cja opowiada o grupie licealistów, którzy jak pelikany łykają zaproszenie do zainstalowania nowej apki, mimo że ta nosi nazwę Bedevil, nawet jej nie wygooglują przed zainstalowaniem. Wbrew uprzedzeniom okazuje się jednak, że to cudowne narzędzie. Sprawia że nawet gdy zgubisz telefon, urządzenie samo do ciebie wróci w kilka godzin. Co więcej, możesz też rysować ekran i niszczyć komórkę na sto różnych sposobów, a aplikacja Bedevil sprawi, że aparat natychmiast sam się zreperuje. Istny cud techniki. Appka ma tylko jedną wadę – na podstawie zdobytych o użytkowniku danych generuje spersonalizowane strachy, oparte na tym wszystkim, czego najbardziej się boisz. Innymi słowy – Aplik@cja to horror o bandzie nieogarniętych nastolatków straszonych przez ducha z telefonu.

Zobacz również: Lekarstwo na życie – zwiastun horroru Gore’a Verbinskiego

Ku ogólnemu zaskoczeniu, nie wyszedł taki badziew, jak się można było spodziewać. Daleko temu czemuś do dobrego horroru, ale robiąc sobie krótką przerwę w szyderze, warto wymienić kilka plusów. Przede wszystkim dzieło w reżyserii braci Vang zawiera naprawdę sporo scen straszenia. Polegają one na przewidywalnych jump scare’ach w ciemnych pomieszczeniach, czasem są śmieszne, lecz parę razy można naprawdę podskoczyć w fotelu z wrażenia. Dodatkowo łatwo przekonać się do głównej bohaterki, gdy odgrywa ją hojnie obdarzona przez naturę Saxon Sharbino. Zdjęciowiec wykonuje uczciwą robotę, na tyle na ile niska kategoria wiekowa pozwala oraz z różnych ciekawych kątów prezentując widzom niezaprzeczalne walory blond protagonistki. Reżyser obrazu zresztą też nie zdawał sobie sprawy, jaki badziew kręci, gdyż od strony technicznej to zdecydowanie zbyt dobry film. Wizualia wyszlifowano, jakby James Wan stał za kamerą. 

Kuleje natomiast wiele innych elementów, szczególnie inteligencja bohaterów, którzy prezentują standardowe zachowania przyszłych ofiar morderstwa – chodzą w podejrzane miejsca, uciekają w ślepe zaułki i oczywiście rozłączają się tak często, jak to tylko możliwe. To też kolejny z tych filmów, gdzie trzeba przyjąć, iż świat zewnętrzny nie istnieje, a postronne postaci występują nadzwyczaj rzadko, choć na logikę powinno być ich całkiem sporo. Rozwój wydarzeń następuje w boleśnie przewidywalny sposób i doskonale wiadomo, kiedy rozpocznie się straszenie.

Ostatecznie jednak najbardziej zawodzi miałkość całej sytuacji. Dawniej, jak potwór dopadał swoje ofiary, rozrywał je na strzępy w fontannie posoki. Tutaj wszyscy umierają na zawał serca i nikt nawet nie pomyśli, by zdzielić te diabły bejsbolem lub chociaż pociągnąć im z kopa. Ta ekranowa banda mamisynków jedynie wrzeszczy i ucieka. Kudłaty ze Scoobym byli odważniejsi. Czy to znak czasu, że teraz duchy pokonuje się za pomocą programu na laptopie? Czy współczesne pokolenie to aż takie mięczaki? Nic dziwnego, że przy takim trendzie Ash Williams musiał wrócić z emerytury.

Zobacz również: najgorzej zapowiadające się filmy 2017 roku

Gdzieś nawet miała być oczywiście w tym filmie przestroga dla widzów, by nie nadużywać smartfonów, ale ogólnie trudno tu cokolwiek brać na poważnie. Lepiej trochę poszydzić i cieszyć się, że nie wstawiono za dużo scen obyczajowych. Kampania marketingowa rodzimego dystrybutora również zachęca do nabrania sporego dystansu, a tłumaczenie z „murzyńską chatą” zahacza o poziom wręcz mistrzowski. Seans Aplik@cji to nawet przyjemne doświadczenie, podnoszące adrenalinę, zapewniające trochę śmiechu i wcale nie nudzące aż tak bardzo. Dlatego jeśli ktoś lubi horrory, może śmiało urządzić sobie wycieczkę do kina.

Dziennikarz

Miłośnik prawdziwego kina, a nie tych artystycznych bzdur.
Jeśli masz ciekawy temat do opisania, pisz tutaj - [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?