Oczywiście płyta nie działa. To chyba najsmutniejsze wydarzenie filmowe tego roku, Tomek i przyjaciele wzbudził we mnie pełną gamę emocji, zanim nawet cholerę odpaliłem. Jest w tym jednak pewna ulga, ponieważ była to ostatnia sztuka (szach mat polskie komedie), więc po prostu mi oddadzą hajs. Tak więc na tym kończy się legenda Wielkiego wyścigu.
Chyba że dwóch gości seeduje ten film akurat na torrentach. Kim są te osoby? Dlaczego to robią, co poszło nie tak? Staram się o tym nie myśleć, przypomniałem sobie słowa Qui Gona o tym, aby skupić się na chwili bieżącej i odpaliłem.
Zacznijmy od tego, aby uchwalić minutą ciszy, tę jedną minutę, która podbija łączny czas seansu do 61 minut, który bezapelacyjnie utwierdza nas, że oglądamy w pełni pełnometrażową produkcję. Złota statuetka Lava Diaza rozdana z miejsca. Jeśli chodzi o samą fabułę – nasz tytułowy niebieski łobuz wydaje się być uzależniony od adrenaliny i rywalizacji, stąd też poznajemy go w tym filmie, jak ściga się z jakimś lamusem (pomimo uprzedzeń, jakoby był to „pociąg wolniejszy”), przekraczając ustaloną przez siebie linię mety jedynie o centymetry przed przeciwnikiem. Okazuje się, że ten pociąg, którego buńczucznie przed chwilą rozpykał na prostej, ma brata, który zwie się (shit you not) „Flying Scotsman”. Wtem wykłada nam ekspozycję o mega-wyścigu, którego w skali można porównać tylko do Star Warsowego „Boonta Eve”, gdzie oczywiście Thomas koniecznie musi wziąć w nim udział. Aaron Sorkin pisał scenariusz.
Warto wspomnieć, że są tutaj segmenty śpiewane. Jeśli ktokolwiek z Was nie docenia piosenek Disneya, posłuchajcie tych tutaj. Tak jakby te mordy tych pociągów nie były wystarczająco przerażające i niezręczne w oglądaniu. Przysięgam, że jeśli ktoś wejdzie do pokoju, bezpieczniej jest przełączyć na efukta, zdecydowanie mniej do tłumaczenia.
W każdym razie głównym problemem Thomasa przed wyścigiem jest to, że jego ziomki są dobrze zoptymalizowane aerodynamicznie, dlatego Tomek szuka rozwiązania, aby być „streamlined as fuck” i zrobić się na bóstwo oporu powietrza. W tym momencie jednak wchodzi wątek romantyczny, ponieważ poznajemy egzotyczną, główną postać „kobiecą” o porn imieniu Ashima. Mamy też antagonistę, którego motywacji nie za bardzo skumałem, ale wiedziałem, że jest antagonistą, ponieważ w tle leciała spooky muza, scenografia była przyciemniona i głos był bardzo podstępny. No bo wiecie, narracja dla dzieci, zrozumiałe. Oczywiście miał też swój numer muzyczny przy samym origin story, który jest idiotyczny, ale jego symbolika w postaci zielono-trującego koloru, bycia kartą Jokera i kruków, jest w pewien sposób satysfakcjonująca i idiotycznie prosta.
Największą wadą tej zacnej produkcji jest fakt, że sam wyścig oglądamy dopiero w 45 minucie . Dzieciaki przecież nie chcą oglądać Thomasa próbującego dołożyć do węgla Ashimy, czy też wielce nieinteresujące przedstawienie reszty blaszaków biorących udział w tym danse macabre. Najlepsze w całym tym świecie jest to, że ludzie w nim istnieją i zmieniają te wszystkie przekładnie i w ogóle. To uniwersum generuje całą masę pytań, na które niestety nie znam odpowiedzi.
Ostatecznie Thomas przegrał wyścig, ale wygrał jakąś dziwną zabawę w przepychaniu wagonów, której zasad nie potrafiłem rozgryźć, ponieważ na tym etapie mój umysł zaczął się topić jak Arnie w T2. I mówiąc „wygrał” mam na myśli miał wygrać, ale poddał się przed samym końcem oddając zwycięstwo Ashimie * wink *. Jurorzy mimo wszystko uznali dwóch zwycięzców, ponieważ jeśli jest jakaś lekcja dla dzieci z tego filmu, to byłoby „impress da chick and be cool”
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu