Nago stanowi połączenie Dnia Świstaka i Kac Vegas. Brakuje mu jednak elegancji pierwszego wspomnianego tytułu i humoru drugiego. Twórcy mieli duże pole do popisu. Adaptacja dość kontrowersyjnej szwedzkiej produkcji Naken mogła okazać się totalną porażką lub prawdziwym hitem. Słysząc, że wzięli się za nią Marlon Wayans i Michael Tiddes oczekiwałam czegoś sprośnego i mało inteligentnego. O dziwo panowie zachowali się dość powściągliwie, prawdopodobnie bojąc się kolejnej porażki po niezbyt udanych 50 twarzach Blacka.
Marlon Wayans wciela się w Roba Andersona – uroczego, lecz niedojrzałego faceta, który ma się za niedługo ożenić. Jednak los płata mu figla i w dzień swojego ślubu budzi się nago w windzie. Mężczyzna nie ma pojęcia jak się tam znalazł. Ma tylko godzinę na dotarcie do kościoła, gdzie czeka na niego jego zmartwiona narzeczona (Regina Hall). Brzmi schematycznie i niezbyt oryginalnie? Niektórym pewnie przypomina to fabułę Kac Vegas. Jednak spokojnie to nie wszystko, co przygotowali dla nas twórcy. Jakby było mało upokorzeń, główny bohater przeżywa w kółko tę samą, feralną dla niego godzinę.
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka – 1. sezon serialu Atypowy
Osoby, które widziały choć jeden film z Wayansem, wiedzą czego się po nim spodziewać. Aktor udowodnił, że potrafi grać swoją rolą w Requiem dla snu. W pozostałych wcieleniach pokazał z kolei swój talent komediowy. Aktor ma wyrazistą mimikę i nie posługuje się półśrodkami, co nie zawsze wychodzi mu na dobre. Widać to szczególnie w Nago, gdzie często nie potrafi wyczuć granicy pomiędzy tym, co śmieszne, a żałosne. Często zdarza się mu ją przekroczyć, sprawiając, że jego popisy nie są wcale śmieszne. Na szczęście film obfituje też w wiele prawdziwie zabawnych scen. Twórcy dobrze wykorzystali wybraną konwencję, czerpiąc z niej tyle, ile się da. Niestety nie zawsze fabuła jest logiczna i trzyma się kupy. Scenariusz jest tutaj najsłabszym ogniwem. Dialogi są puste i w większości nic nie wnoszą. Nie oczekujcie dowcipnych rozmów, tutaj króluje humor sytuacyjny.
Nie ma co kryć, że Nago jest filmem jednego aktora. Z jednej strony (jak już pisałam wcześniej) Wayans często przesadza, jednak gdyby nie jego charyzma, filmu w ogóle nie dałoby się oglądać. Pozostali aktorzy są bowiem jedynie jego tłem. Intryga jest banalna, a fabuła jest przewidywalna aż do bólu. Muzyka nie ma żadnego znaczenia, z wyjątkiem momentu pierwszego tańca pary młodej. Zdjęcia są ładne, kolorowe… ale przypominają bardziej produkcję telewizyjną o niskim budżecie, niż filmy Netflixa.
Zobacz również: Message from the King – recenzja filmowej nowości od Netflixa
Nago ma kilka naprawdę dobrych i śmiesznych momentów. Całość jest może banalna i sztampowa, ale nawet dobrze się to ogląda. Jest to niezobowiązująca rozrywka na nudny wieczór. Wayans daje z siebie wszystko, będąc jednocześnie jedyną podporą tej produkcji, bo na scenariusz nie ma co liczyć. Co szczególnie dziwi, bo w końcu ślęczało nad nim aż trzech scenarzystów, a w tym sam aktor. Jak widać, sprawdza się tutaj przysłowie, gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść. W tym przypadku nie ma nad czym się zachwycać. Wayans i reżyser Michael Tiddes już nie raz udowodnili, że potrafią stworzyć coś oryginalnego (Dom bardzo nawiedzony). Tym razem jednak ich film wyszedł blado i aż nad wyraz sztampowo w porównaniu z poprzednimi ich produkcjami.