Między nami kosmos – recenzja filmu o kosmicznej miłości

Między nami kosmos zapowiadał się na współczesną, galaktyczną wersję Romea i Julii. On mieszka na Marsie, ona na Ziemi, a dzieli ich kosmos. Niestety ktoś tutaj postanowił być zbyt ambitny i tak oto powstał film o wszystkim i o niczym. Zaczyna się jak dobra fantastyka naukowa, by potem przejść w kino drogi z elementami romansu dla nastolatków. Tego wielkiego miszmaszu nawet sam reżyser nie zdołał udźwignąć.

Pomysł na fabułę filmu jest całkiem świeży i wpisuje się we współczesne trendy. Akcja osadzona została w przyszłości, a jej głównym bohaterem jest 16-letni Gardner Elliot (Asa Butterfield), który urodził się i wychował w pierwszej ludzkiej bazie na Marsie. Istnienie chłopaka jest tajemnicą, którą znają jedynie inni naukowcy mieszkający w bazie, przez co ten czuje się bardzo samotny. Gardner marzy o podróży na Ziemię i odnalezieniu swojego ojca. W międzyczasie nawiązuje internetową znajomość z ziemską dziewczyną Tulsą (Britt Robertson). Podróż na Ziemię nie będzie jednak tak łatwa jakby się mogło wydawać. Organizm chłopaka źle znosi ziemską grawitację, a każdy dzień spędzony na Ziemi jest zagrożeniem dla jego życia. Elliot jednak się nie poddaje i wraz z Tulsą wyrusza w podróż, by odnaleźć swojego ojca, a także samego siebie.

Zobacz również: Emotki. Film – mamy najgorszy film roku? Pierwsze zagraniczne recenzje!

mnk 5 820x490

Jak na ironię, pierwsza część filmu, która ma stanowić jedynie wprowadzenie do reszty fabuły, jest jednocześnie najciekawszym jej elementem. Zaprezentowana przyszłość intryguje, podobnie jak pomysł zbudowania pierwszej ludzkiej bazy na Marsie. Ukradkiem przemycane nowinki technologiczne bardziej przykuwają uwagę niż sama fabuła. Motyw pierwszej próby osiedlenia się na Marsie jest wystarczająco ciekawy, by na tym poprzestać. Jednak twórcom Między nami kosmos to nie wystarczyło. Film jest przeznaczony dla nastoletnich widzów, więc należało wprowadzić bohaterów w podobnym wieku oraz doprawić tragicznym, ponadziemskim romansem, jak na porządne filmy dla nastolatków przystało.

Film chwilami próbuje mówić o ważnych sprawach, takich jak poszukiwanie własnego siebie. Dałoby się to jeszcze sprzedać, gdyby tak często nie wpadał w podniosłe tony. Reżyserowi brak dystansu do opowiadanej historii. Traktuje ją zbyt serio, przez co produkcja wiele na tym traci, momentami stając się własną parodią. Gdy słyszymy pełne patosu wypowiedzi o życiu z ust nastolatków, człowiekowi aż chce się śmiać. Ich dialogi przypominają bardziej rozmowy 40-latków zmęczonych życiem niż młodych, ciekawych życia ludzi. Film ten ewidentnie robiony jest pod młodego widza, niestety niezbyt umiejętnie. Brakuje mu młodzieńczej energii i charakteru. Właśnie taki jest efekt, gdy za pisanie młodzieżowych dialogów bierze się ktoś, kto lata młodości ma już dawno za sobą. Allan Loeb świetnie się sprawdzał tworząc scenariusze do filmów o 50-latkach, ale zupełnie nie odnajduje się w młodzieżowych klimatach.

Zobacz również: Kedi, sekretne życie kotów – recenzja dokumentu o uroczych sierściucach

mnk 7 820x490

Ten nadmierny patos dałoby się jeszcze przełknąć. W końcu inne podobne produkcje również uderzały w mocne tony, a mimo wszystko potrafiły się jakoś wybronić. Tutaj jednak za dużo banałów i luk fabularnych, by wszystko razem grało. Film nie tworzy jednej spójnej całości, przeskakując z wątku na wątek. Akcja goni akcję, co nie wychodzi mu na dobre. Zaprezentowana wizja przyszłość jest intrygująca, niestety wszędzie widoczne są niedopatrzenia i błędy. Para nastolatków czatuje ze sobą między Ziemią a Marsem bez żadnego opóźnienia? Niezwykle inteligentny chłopak, który zna się na komputerach i fizyce, nie wie, jak wygląda koń? A do tego ziemskich obyczajów uczy się z filmów z ubiegłej epoki? Czy tam w przyszłości zaprzestano kręcić filmy, a YouTube zlikwidowano? Rozumiem, że bohater wychowywał się na Marsie, ale nie był przecież odcięty od Internetu i innych ludzi.

Nie są to z resztą jedyne nieścisłości. Najbardziej zadziwia fakt, że matce Gardnera udało się ukryć swoją ciążę. Czyżby przed wylotem na Marsa nie przeprowadzano żadnych badań na astronautach? Przecież nawet zwykłe badanie krwi wykazałoby, że jest ona w ciąży. Jednak bez tego nie byłoby w końcu filmu. Dlatego trzeba to jakoś przełknąć. Jednak nie pomaga to w odbiorze całej historii i sprawia, że tym trudniej w nią uwierzyć.

Zobacz również: Wojna o planetę małp – recenzja kulminacji serii o małpokalipsie

mnk 8 820x490

Na obronę tego filmu można powiedzieć jedynie tyle, że pomimo tych wszystkich banałów i błędów czas szybko przy nim leci. Jest to niezobowiązujący romans, którego nie można traktować poważnie. Produkcja nadrabia trochę pięknymi ujęciami, a momentami może pochwalić się nawet dobrą muzyką. Niektóre sceny wywołują uśmiech na twarzy (i nie chodzi mi tutaj o uśmiech politowania). Znajdzie się kilka momentów, kiedy twórcy zrzucili trochę z tonu, np.: rozmowa Gardnera z robotem lub jego pierwsze momenty na Ziemi, kiedy zderza się z ludzkimi zwyczajami. Jednak jak na dwugodzinny film, scen tych jest zdecydowanie zbyt mało. Można je wręcz policzyć na palcach jednej ręki. Reszta jest zbyt pompatyczna i sztuczna. Wynikać to może m.in. z 7-letniej różnicy wieku pomiędzy głównymi odtwórcami ról. Współczesne kino przywykło do obsadzania 30-latków w rolach 16-latków, jednak tutaj różnica wieku pomiędzy nimi bardzo rzuca się w oczy. Britt Robertson (Tulsa) sprawia wrażenie niezwykle dojrzałej przy chłopięcym Asa’ie Butterfieldzie (Gardner Elliot).

Między nami kosmos mógł być naprawdę dobrym filmem. Niestety wyszła z niego „ciapka” bez wyrazu i głębszego sensu. Sama historia jest ciekawa, bohaterowie mają potencjał, jednak zabrakło sprawnej ręki, która by to wszystko poprowadziła. Mamy więc papierowe postacie, miotające się bez celu, które wpierw działają, a potem myślą. Fabuła cierpi na brak realizmu, a sami aktorzy nie potrafią się odnaleźć, dodając jedynie kolejnej dawki sztuczności do całej produkcji. Film kuleje na prawie każdym polu, oprócz zdjęć i muzyki. Oglądając go, ma się wrażenie, że twórcy nie zastanawiali się za bardzo nad fabułą. Zbyt duży nacisk położono na utrzymanie nieustannej akcji, przez co może i widz się nie nudzi, ale brak w tym wszystkim logiki.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Stały współpracownik

Studentka dziennikarstwa. Miłośniczka kina. Zafascynowana Azją, a w szczególności koreańską kinematografią. Fanka Sherlocka. W wolnych chwilach ogląda seriale, podróżuje lub rozczytuje się w romansidłach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

vaal_de_maar pisze:

Recenzja jest niestety gorsza niż film. Skupia się na nieścisłosciach które co prawda nie poprawiają odbioru filmu, ale w tych podanych z satysfakcją wtopach (koń, ciąża, youtube, dodałbym jeszcze parę rzeczy których nawet wnikliwa recenzetka być może nie zauwazyla) nie tonie nastrój, sens czy choćby relaksujacy charakter filmu. Może i główna bohaterka nie wygląda na osiemnastkę, ale jej grze, grze “Endera” czy wreszcie Gary Oldmana nie da się wiele zarzucić. A to nieczęste w romansidłach 12+. Porządne rzemiosło, które nawet tak dojrzałemu widzowi jak ja (mam dzieci starsze niz główni bohaterowie) przynosło chwilę niedzielnego relaksu na sensownym poziomie.

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?