Sully – recenzja DVD biograficznego dramatu z Tomem Hanksem

Dwieście osiem sekund. Sto pięćdziesiąt pięć osób na pokładzie. Z tym bilansem liczb w 2009 roku nie tylko w Ameryce, ale i na całym świecie, łączono nazwisko Chesleya Sullenberga. Tytułowego Sully‘ego, pilota uszkodzonego samolotu pasażerskiego, którym wylądował na tafli wody, opinia publiczna wyniosła na piedestał błyskawicznie. Fundament tego piedestału zadrżał równie szybko – z chwilą rozpoczęcia śledztwa mającego zbadać szczegóły… no właśnie, “cudu na rzece Hudson”, czy raczej katastrofy?

W biograficznym dramacie Clinta Eastwooda próżno szukać rewolucyjnych rozwiązań; reżyser przeprowadza widza przez kolejne elementy fabuły niczym po pozbawionej wyboi drodze, przetartym przez poprzedników szlaku. Prócz porządnie zrealizowanych efektów specjalnych, mamy więc bezsenne noce, omamy, przytłaczającą wręcz atencję mediów i, co za tym idzie, społeczeństwa, wątek rodzinny oraz procesowo-śledczy, z którym wiąże się chociażby ciągłe napięcie, nieustannie odczuwana przez Sully’ego presja. Jawi się on widzowi jako profesjonalista, zdolny wybrnąć z sytuacji krytycznej, żeby nie powiedzieć: beznadziejnej, a jednocześnie jako ktoś coraz bardziej przytłoczony pokłosiem centralnego dla fabuły wydarzenia. Nic dziwnego, skoro z jednej strony zalewa go fala zainteresowania, wylewnie okazywanej wdzięczności, zaś z drugiej – podważana jest zasadność jego decyzji; efektu wieloletniego doświadczenia i niebywałej siły psychicznej, której nie zabrakło w momencie próby. Czynnik ludzki – to coś, czego nikt, poza pilotem, nie dostrzega; a przynajmniej coś, co śledczy zupełnie bagatelizują. Pomiary pomiarami, symulacje symulacjami – takiego ekstremum nie można odtworzyć z zegarkiem w ręku, z matematyczną precyzją, wedle gotowego scenariusza. Maszyna zawiodła, człowiek zdał egzamin, zdaje się mówić Eastwood. Wybierając prostą, wręcz przewidywalną metodę opowiedzenia historii, wie, co robi – nie interesuje go łzawa dramaturgia, nie chciałby też osunąć się w tanie moralizatorstwo. Swój film konstruuje według znanych reguł, nawet, jeżeli wiązałoby się z tym powielanie rozwiązań i motywów znanych już widzom z innych tego typu produkcji (skojarzenia z Lotem nasuwają się nieustannie). Nie o suspens tu chodzi, lecz o rozwianie wszelkich wątpliwości. Nie trzeba od razu oddawać hołdów i dawać się opanować medialnej gorączce; trzeba jednak powiedzieć jasno i wyraźnie: mamy do czynienia z bohaterem. Kropka.

Choć, jeśli w grę wchodzi zestawienie Tom Hanks + dramat biograficzny o wiele większe wrażenie – moim zdaniem – robi Kapitan Phillips, to rolę Sully’ego nagrodzono Kryształową Statuetkę People’s Choice dla Ulubionego aktora w dramacie. Nie ma powodu, by protestować; Hanks, o czym na pewnym etapie przekonał się zapewne każdy widz, potrafi być przekonujący. I taki też jest tym razem; to nie tylko kwestia charakteryzacji, to kwestia umiejętności, wrażliwości, empatycznego zespolenia z postacią. Dzięki temu nie widzimy na ekranie odtwórcy głównej roli, widzimy kapitana, który heroicznym wyczynem zwrócił na siebie uwagę wszystkich i z tą uwagą musi się zmierzyć. Męża, ojca, człowieka odpowiedzialnego, pewnego swego, a jednocześnie momentami jakby spłoszonego, skrępowanego, wycofanego – albo przynajmniej chcącego się wycofać.

Na drugim planie Aaron Eckhart oraz Laura Linney radzą sobie bez zarzutu i bez fajerwerków zarazem; pozostałe postaci trudno byłoby po skończonym seansie wydobyć z zakamarków pamięci. I słusznie, bo zapaść miał w nią przede wszystkim siwowłosy pilot, który zdołał ocalić życie ponad stu osobom. W pewnym sensie – rzeczywiście dokonał cudu. Przyznać trzeba otwarcie, że Sully nie należy do filmów trzymających w napięciu od pierwszej do ostatniej sekundy, zaskakującej niespodziewanymi zwrotami akcji lub godnymi owacji na stojąco kreacjami aktorskimi. Największą frajdę sprawi zapewne fanom filmów z gatunku katastroficzne/biograficzne. Produkcja jako taka wielka nie jest, ale może wcale nie miała taka być; wystarczy, że opowiada o wielkim człowieku i jego wielkim czynie.

Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe 

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?