Powrót do przeszłości – Recenzja „Ostatniego smoka”

Korzystając z okazji niedawnej premiery Hobbita pozostajemy w klimacie fantasy prezentując recenzję pięknej opowieści o wartościach, walce dobra ze złem i… smokach. Ostatni smok to opowieść szczególna bowiem przełamuje konwencję niszczycielskich smoków w stylu Smauga tworząc nieco bardziej oryginalny obraz ziejących ogniem gadów. Historia rozgrywa się na terenie Wysp Brytyjskich, po tym jak ziemie te opuścili Rzymianie a legendy o Okrągłym Stole i rycerskie ideały to wybrzmiała melodia przeszłości. Lądem, gdzie rozgrywa się akcja rządzi tyran, który ginie podczas walki z buntującym się pospólstwem. W tej samej bitwie jego syn uczony przez Bowena – rycerza  wyznającego stare, rycerskie ideały- zostaje ciężko ranny. Aby uratować jego życie królowa prosi o przysługę smoka. Ten oddaje połowę własnego serca by młodzieniec przeżył i -zgodnie z obietnicą – panował nie jak ojciec lecz zgodnie z naukami Bowena. Szybko jednak na wierzch wychodzi małostkowość i okrucieństwo młodego króla Einona, a rozczarowany Bowen opuszcza świtę swojego pana. Rozgoryczony zachowaniem swojego podopiecznego, za jego zachowanie obwinia zepsute złem serce oszukańczej bestii i składa przysięgę: zabić wszystkie smoki.

Do dobrych stron filmu należą zdjęcia oraz aktorstwo – zwłaszcza świetny David Thewlis i Sean Connery wspaniale podkładający głos pod Draco. Największym wyróżnikiem filmu jest jednak sposób w jaki został zrealizowany. Prosta fabuła, aura starych czasów i brak przepychu tworzą naprawdę magiczną opowieść. Nie ma tutaj epickich bitew, wspaniałych twierdz i kolorowej magii. Jest za to mistycyzm, baśniowość, tęsknota za lepszym światem i co najważniejsze uczucia. Pięknie przedstawiono tu przyjaźń i walkę o ideały. Draco i Bowen nie są jednak postaciami kryształowymi. Choć łatwo można podzielić postacie na osi dobro-zło to obaj bohaterowie z nostalgią mówiący o „starym kodeksie” często zachowują się dość małostkowo i nie dbają o cierpienie pospólstwa. Wraz z rozwojem fabuły obaj odzyskują jednak swoją godność i natchnieni przez dziewczynę, którą uratowali stają do walki z okrutnym władcą. jest tu baśniowość, nie ma jednak totalnej cukierkowości – dla przykładu uciskany lud z początku wcale nie pali się do walki o swoje. To czym film się wyróżnia to jednak wciąż sposób przedstawienia Draco, który jest naprawdę ciekawą i wzbudzającą sympatię postacią. Do tego na ekranie ciągle prezentuje się naprawdę dobrze. Nie wygląda plastikowo, jego ruchy wyglądają realistycznie, a stylu walki mógłby się uczyć Jacksonowski Smaug. Walki wyglądają przyzwoicie natomiast poza smokiem większość efektów specjalnych prezentuje się nieco sztucznie. Całości dopełnia jednak solidna muzyka, która raczej nie zwraca szczególnej uwagi, ale dobrze komponuje się z obrazem. Wyjątkiem są tutaj utwory brzmiące w najbardziej dramatycznych momentach – tych słucha się z ogromną przyjemnością, do tego w odpowiedni sposób potęgują emocje. Nieco kuleje humor, który jest przeciętny i skierowany raczej do młodszego widza. Ukazane w filmie bitwy są niezbyt skomplikowane pod względem taktycznym, co w tym gatunku również można uznać za wadę. Nie wpływa to jednak na przyjemność z oglądania ze względu na dobre dialogi i odpowiednio zarysowane postacie. Dużym atutem produkcji jest też to, że może ją oglądać kinoman w dowolnym wieku, ponieważ nie ma tu epatowania brutalnością.

Dragonheart-dragonheart-1-and-2-4222994-512-288

„Ostatni Smok” to film szczególny, który warto obejrzeć dla kontrastu z nową falą fantasy, która wskrzesiła ten gatunek. Nie ma tu zawiłych intryg w stylu „Gry o Tron”, ani epickich batalii między złem wcielonym a szlachetnymi armiami ludzi wspieranych przez inne istoty. Brak tutaj starożytnej broni i magii czyniącej krzywdy przeciwnikom. Perypetie Bowena przypominają raczej starego „Robin Hooda” niż LOTR. Główną siłą jest tu prosta, ale dobra fabuła przedstawiona tak, że momentami można się wzruszyć.  Poświęcenie polubionych przez widza postaci dla pięknych wartości ogląda się z przyjemnością. Może dzięki temu, że współczesny świat lubi relatywizować. Choćby dlatego dla kontrastu  naprawdę warto odkurzyć tą zaskakująco dobrą produkcję z często niedocenianego gatunku. Aż dziw, że tak świetny film jest obecnie niedoceniany. Zdecydowanie polecam obejrzeć po seansie „Hobbita” w ramach innego spojrzenia na gatunek. Osoby, które obejdą się bez monumentalnych potyczek po seansie powinny być zadowolone.

Redaktor

Twórca cyklu "Powrót do przeszłości". Wielki miłośnik spaghetti westernów, kina szpiegowskiego i fantasy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?