Z okazji wznowienia dystrybucji kinowej drugiego filmu Baza Luhrmanna postanowiłem przyjrzeć się tym razem, jak z perspektywy czasu prezentuje się Romeo i Julia. Film nakręcony już 20 lat temu z Leonardo DiCaprio oraz Claire Danes w rolach tytułowych. Wywołał sporo szumu przed premierą i koniec końców na stałe zapisał się w historii kina, niczym nie ustępując ekranizacjom Szekspira Kennetha Branagha. Mogę pokusić się nawet o stwierdzenie, że to właśnie dzięki ekranizacji Luhrmanna Branagh zyskał widownię na swoich ekranizacjach.
Rok 1996 był rokiem dość szczególnym dla Leonarda DiCaprio, który zakończył pierwszy etap swojej kariery i dzięki roli Romea otworzyły się przed nim ponownie drzwi do wielkiej, komercyjnej tym razem, kariery w Hollywood. To właśnie ta charyzmatyczna kreacja pozwoliła mu zagrać w Titanicu Jamesa Camerona. I choć później kilka filmów było wyborem chybionym, to finalnie tak pozwoliło to aktorowi podjąć współpracę z takimi reżyserami jak Spielberg, Inaritu oraz przede wszystkim Scorsese, który wzniósł grę aktora na wyżyny. Odbiegając trochę od tematu jako ciekawostkę chciałem przytoczyć, że w tym samym roku, również nawiązując do Titanica, w ekranizacji Hamleta Szekspira Branagha została zauważona Kate Winslet, dzięki świetnej roli Ofelii, co również otwarło jej szeroko drogę do świetlanej kariery. Tak więc dwójka świetnych aktorów, Szekspir oraz rok ’96 miały w sobie coś magicznego.
Wracając do filmu: kampania reklamowa, jak na tamte czasy była dość oryginalna. Z bannerów można było w wielu miastach oglądać mocno przekoloryzowane plakaty widowiska, charakteryzujące się potężnym natężeniem kiczu na tle romantycznego zdjęcia pary kochanków w szczeerym uścisku, które ciężko można było zignorować, a z ekranów telewizorów nieustannie rozbrzmiewały hity Cardigans Lovefool oraz Des’ree Kissin’ You. Dwa skrajnie rózne od siebie single promujące film łatwo wpadały w ucho i nierozerwalnie do dnia dzisiejszego są jedną z wizytówek dzieła – pamięta je chyba każdy. Dlaczego wybrano akurat te dwie skrajności? Dość oczywistą cechą filmu było łączenie w jedną całość przeciwieństw według zasady przyciągania. Zaciekawienie budził dość kontrowersyjny wariant przeniesienia widowiska w czasy współczesne do nieistniejącego Verona Beach, gdzie przestępczość osiąga granice limitu, narkotyki są już powszechnie dostępne i można się przy nich legalnie bawić, a posiadanie broni nikogo nie dziwi, lecz wszystko to w połączeniu do konserwatywnej wiary katolickiej mocno eksponowanej w filmie na każdym kroku. Tutaj nawet rękojeść pistoletu posiada wizerunek Jezusa, tabletki ekstazy mają nadrukowane krzyże, a z krzyży wciąga się kokaine. W opozcji pozostawiono język mówiony w nienaruszonej, szekspirowskiej formie. Mieszanka wydawała się dość wybuchowa, ale to wsyzstko idealnie współgra ze sobą na ekranie. Wielkie brawa za tak odważną reżyserię, docenioną nagrodą BAFTA.
Nagrodę Brytyjskiej Akademii Filmowej otrzymał również scenariusz. Tutaj jak wspomniałem na brawa zasługiwało pozostawienie w nienaruszonej formie języka Szekspira oraz inteligentne łączenie w ujęciach następujących bezpośrednio po sobie scen komicznych (jak choćby scena ubierania Julii na bal przez świetnie zagraną Piastunkę według interpretacji Miriam Margolyes), romantycznych oraz dramatycznych w szykach przestawnych. Nie trudno było popaść w autoparodię. Chemia jaka występowała pomiędzy głównymi bohaterami skutecznie tonowała jednak komizm oraz uwydatniała tragizm sytuacji. W efekcie na ekranie iskrzyło i mieliśmy do czynienia z autentycznymi bohaterami szekspirowskimi, których uczucia rzadko którego ekranowego duetu dało by się do tego przyrównać. Zasługa poza DiCaprio (warto dodać, że za tą rolę otrzymał Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale) należy się Claire Danes, która mimo, że mniej brawurowa, promienieje naturalnym pięknem i trzyma poziom. Do samego końca kibicujemy kochankom, aby historia potoczyła się inaczej niż w literackim pierwowzorze. Wielkie brawa należą się na koniec również świetnemu drugiemu planowi z Johnem Leguizamo w roli przejaskrawionego i złego do szpiku kości Tybolta oraz salidaryzującemu się z Romeem Haroldem Perrineau w roli Merkucja, którego tańca nie sposób zapomnieć.
Czy po tylu latach wrażenia dotyczące dzieła są tak samo żywe i czy twórca późniejszego Moulin Rouge z biegiem lat nie stracił werwy (nie licząc słabej Australii), przekonacie się w kinach studyjnych już od dzisiaj.