Powrót do przeszłości – recenzja filmu Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz
Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz to produkcja często uznawana za najlepszy film Marvela. Kontynuacja przeciętnej genezy Steve’a Rogersa pozytywnie zaskoczyła zarówno miłośników komiksowych oryginałów, jak i niedzielnych widzów superbohaterskich hitów. Z (między innymi) naszej recenzji Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów wynika, że jest to produkcja podobna właśnie do Zimowego Żołnierza. A jak prezentuje się opowieść o uzbrojonym w tarczę obrońcy Stanów, który zmaga się z wrogami ukrytymi w agencji Nicka Fury’ego parę lat po jego premierze?
Odziany w amerykańską flagę Kapitan Ameryka to archaiczny, mało interesujący i nudny bohater niepasujący do naszych czasów. Tak mogłoby się wydawać, jednakże bracia Russo wycisnęli z tej postaci więcej, niż można by się spodziewać. Bracia Russo stojący za realizacją projektu w sposób prosty, zgrabny i elegancki pokazali, że Steve Rodgers to nie tylko heros, ale też człowiek próbujący się odnaleźć w zmienionej rzeczywistości. Wszelkie smaczki z tym związane pozwalają poczuć sympatię do Kapitana i – co tu dużo mówić – są po prostu umiejętnie wplecione w całość. Reżyserzy pokazali wielki kunszt podczas ekspozycji protagonisty. Zamiast mówić, co dzieje się w filmie, pokazywali to: choćby poprzez scenę z muzeum stanowiącą bardzo naturalnie wyglądające przypomnienie pierwszej części. Do tego przy okazji pozwoliło nam ujrzeć jak amerykański bohater z czasów II Wojny Światowej zmaga się z przeszłością i teraźniejszością. Pewne zagubienie i odosobnienie ukazano świetnie również za pomocą znakomitej konstrukcji kadrów. Bardzo często postać Steve’a Rodgersa pojawia się gdzieś z boku ekranu, pomniejszona i jakby przytłoczona wydarzeniami. Realizatorsko film jest prawdziwym majstersztykiem. Sceny z tytułowym Zimowym Żołnierzem to prawdziwe arcydzieło choreograficzne (jego starcia z Kapitanem są ukazane w równie sprawny sposób, co słynne już sceny walki z Daredevila).
Produkcję na tle reszty dzieł Marvela wyróżnia też lekka aura politycznego filmu szpiegowskiego, którą podsycają takie szczegóły jak obsadzenie Roberta Redforda w jednej z ważniejszych ról. Jest to miłe zaskoczenie dla fanów tego typu obrazów, jednakże polityki i szpiegostwa jest na tyle mało, że nie zanudzą one osób preferujących bardziej klasyczne superbohaterskie blockbustery. Jedyne czego brakuje w filmie to dobra muzyka, a i to nie do końca: motyw towarzyszący tytułowemu antagoniście wpada w ucho i buduje odpowiednią atmosferę. Mamy tutaj więc do czynienia z filmem niemalże kompletnym, który nie jest pozbawiony drobnych mankamentów (zwykle dość przeciętny humor, kilka przewidywalnych zwrotów akcji), ale z pewnością jest kawałem naprawdę dobrego rzemiosła. Stworzenie lepszego dzieła w tym gatunku to karkołomne zadanie.
Ilustracja wprowadzenia: Materiały prasowe