Już za dwa dni pojawi się nowy sezon serialu Daredevil (z Punisherem), z tej okazji postanowiliśmy odkurzyć znany i nielubiany film kinowy, który stanowił podejście nr. 1 do tematu niewidomego prawnika Matta Murdocka walczącego z przestępczością w Hell’s Kitchen. Czy film to faktycznie taka szmira, za jaką się go powszechnie uważa?
Pełnometrażowa wersja historii o nieustraszonym Diabełku posiada wiele mankamentów widocznych od samego początku. Naewt jak na kino superbohaterskie mamy tutaj niezwykle prostą (i dość szybko opowiadaną) historię, choć trzeba oddać twórcom, że bardzo sprawnie poradzili sobie z przedstawieniem genezy Daredevila. Niestety wątki takie jak romans z Elektrą (niesławna scena w parku) sprawiają, że całość staje się bardzo infantylna. Paskudny, rwany montaż, nieudolna praca kamery (dziwne zbliżenia mające podkreślać „epickość” chwil) i momentami drewniane aktorstwo nie za bardzo tutaj pomagają i, niestety: jakkolwiek by się Ben Affleck nie starał, nie mógłby podnieść rangi widowiska. To udało się za to Colinowi Farellowi, który w roli Dziesiątki był genialny. Co jeszcze można poczytać za plus filmu? Wartką akcję, przyzwoite efekty specjalne, dosć dobrze dobrane piosenki lecące w tle i lekkość całości. „Daredevil” nie próbuje udawać czegoś czym nie jest, nie mamy tutaj rysowania pseudo głębi bohatera. Twórcy nie brali się za coś, co by im nie wyszło dzięki czemu możemy więcej uwagi poświęcić na bardzo dobrze zrealizowane kostiumy, czy (mimo wszystko przeciętne) sceny walki.
Całość przesycona jest dużą ilością kiczu i aurą tandety. Wbrew pozorom jednak seans „Daredevila” jest dość przyjemny – o ile nie mamy wobec niego zbyt wielkich wymagań. Jako proste kino akcji dla miłośników zamaskowanych bohaterów wymierzających nocą sprawiedliwość jest to nawet atrakcyjna propozycja. Może i film jest zaledwie przeciętny wizualnie i nie błyszczy polotem dialogów czy głębią bohaterów, jednakże potraktowany jako komedia superbohaterska staje się strawny (i wciąż jest poziom wyżej niż choćby tragiczny Hulk).