To, czyli nie taki klaun straszny, jak go malują

Zakładam, że często zdarza się wam iść do kina z wcześniej wyrobioną opinią na temat danego filmu. Spodziewacie się czegoś niesamowitego albo totalnego dna. Jeśli dodamy do tego przepastny marketing, czerwony balonik i nazwisko wziętego pisarza, to czego możemy się spodziewać? Dzieła? 2,5 godziny wspaniałego filmu? Nowego klasyka? Hmmm… W sumie to trudne pytanie. Idąc na To spodziewałam się filmu, któremu z czystym sumieniem będę mogła wystawić ocenę minimum 9/10. A skończyło się na naciąganej 4. Liczyłam na straszny horror w stylu Lśnienia, historię wciągającą jak w Zielonej mili. Najprościej mówiąc – chciałam “dzieła” godnego Kinga. Niestety, tym razem bardzo się zawiodłam. Nie wiem, kogo tutaj najbardziej obwiniać, czy znajomych za wysokie oceny, czy marketing za wprowadzenie czerwonego balonika do popkultury, czy siebie, że nie znam się na filmach.

https://www.youtube.com/watch?v=M0c_zgVuCs4

Wrzesień w kinach minął pod znakiem filmu To – gigantyczne kolejki w kasach, pełne sale w kinach i niezliczona ilość seansów dziennie. Stworzone dlatego, by każdy zainteresowany klaunem czy zagadkowym tytułem trafił w dobre miejsce. Na dobrą salę. Do dobrego kina. Tutaj nie ma szans na żadną pomyłkę. 2,5 godzinny pełne niezapomnianych wrażeń? Kłóciłabym się i będę. Aż nie wiem, od czego zacząć.

Zobacz również: To – recenzja horroru na podstawie prozy Kinga

Słysząc słowo “horror”, w mojej głowie pojawia się myśl “fajnie, obejrzałabym, ale trochę boję się iść sama do kina, w ogóle iść na to do kina z kimkolwiek”. Mam przed sobą obraz filmu, który nie jest tym, co chciałabym oglądać na dużym ekranie w ciemnej sali. Poszłam z myślą, że nie będę mogła w nocy zmrużyć oka. A skończyło się tak, że przez całe 2,5 godzinny nic mnie nie przestraszyło. No, może troszkę jedna z początkowych scen. To nie było nawet marne 5 minut. A co z pozostałym czasem? Jakoś minął. Wydaje się, że reżyser, Andres Muschietti, zadbał przede wszystkim o najmłodszych odbiorców, mimo iż w zamyśle nie powinni się oni nawet na nim pojawić. W końcu kategoria PG-16… Tylko że poziom “straszności” równa się tu temu znanemu z serii Harry’ego Pottera. A chyba nie o to w tym wszystkim chodziło.

58ee48ce1600001f006580f8

Reżyser pokazał świat oczami nastolatków, a To było bardziej stylizowane na bajkę z dość schematyczną historią. Nastolatki, które chcą zbawić, odkupić świat? Gdzieś to już było, chyba nawet nie raz, z pięć razy na pewno. Brniemy w to dalej. Reżyser ukazał każdą z postaci jako indywidualną jednostkę. Każdy z nich mierzy się z innym problemem, żyje dla siebie, a wydawać się może, że w grupie. Wygląda to mniej więcej tak, jakby zebrać wszystkie możliwe problemy, zaburzenia i lęki nastolatków. Później tę ociekającą mieszankę podzielić i wpakować w bohaterów. No tak być nie może, jakieś powiązania między nastolatkami by się przydały. Klub Frajerów to nie wszystko, a sama nazwa nie łączy. Wspólni wrogowie i prześladowcy już bardziej. Właśnie tego nie rozumiem – grupa skupiała postacie zupełnie inne, nie tylko problemowo, ale też ideowo, o różnych charakterach i poglądach. Połączyli się, bo byli gnębieni przez starszych, a później uciekali przed klaunem. Więc ich jedyna więź opierała się tylko na walce przeciwko wspólnemu wrogowi? I tak powstała przyjaźń, przez którą dzieciom zostanie blizna na pół dłoni do końca życia? Po prostu nie pojmuję, tak samo jak tego, że widzowi trudno jest się “jakoś” przywiązać do postaci, w jakiś sposób im kibicować, czy najnormalniej w świecie je polubić. Może wynika to z tego, że nie widać było więzi między nimi na ekranie. A ich rozmowy niekiedy były tak wymyślne, iż momentami doszukujemy się wręcz pamięciowego recytowania dialogów. Co jest trochę męczące.

To ogląda się dobrze przez pierwszą godzinę, później zaczyna się dłużyć niemiłosiernie i siedzimy “na siłę”. To nie tylko moje odczucie. (Tak, jak ktoś sprawdza godzinę na sali to pojawia się magiczna łuna światła. To widać. A jak co 10-15 minut, to denerwuje). Ale nie ma się czemu dziwić, kiedy oczekujesz horroru, a dostajesz komedię. Normalna reakcja. Było nudno i nierealistycznie, a miało być tak super, miałam się bać. Wszyscy tego chcieli, a wyszło jak wyszło. Bez klimatu i bez strachu.

to news3 l

Zobacz również: Dunkierka – kontrrecenzja, czyli Nolan nadal błądzi we mgle

Śmiem sądzić, że nie tylko ja nie pokochałam Tego (jak ta odmiana mnie denerwuje…). Większość z was pewnie ma dość tej nowej popkultury, która pojawiła się wraz z nadejściem ekranizacji powieści Kinga. Gdzie się nie obrócisz, tam klaun, tam balonik. To byłoby dobre, ale też z umiarem. Bo scrollowanie walla na facebooku i kolejne informacje o Tym już się nudzą, ba, patrzeć się na nie nie da. Ale jednak marketing i komercja rządzą się własnymi prawami (niestety). Chcąc uspokoić przeciwników filmu To, dodam, że planowany jest kolejny rozdział. Na 2019 rok. Więc mamy dwie opcje – albo wszystko przycichnie na chwilę, albo Pennywise zakorzeni się w popkulturze jak serigrafie Marilyn Monroe Warhola. (Może chłopak zmartwychwstanie i przedstawi nam klauna? Zaczynam się modlić!) 

Podsumowując… Trailer Tego był genialny i zachęcał widzów, aby sięgnąć po film. Ale szkoda, że twórcy zdecydowali się zebrać wszystkie najlepsze momenty, a potem wrzucić je do zwiastuna. Zabieg może i dobry, ale użyty, by pozyskać odbiorców – nic poza tym. Z początku wyglądało to nieźle, a później rozpoczął się nowy Percy Jackson. Klaun, mitologiczne stwory, bez różnicy. Chyba.

 Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Największa fanka autocada i BIMu. Hobbistycznie miłośniczka malarstwa XIX i XX wieku z naciskiem na: Degasa, Klimta i Bacona. W czasie wolnym szuka filmu idealnego, po którym z czystym sumieniem będzie mogła określić X muzę sztuką.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?