Django (2012) – recenzja westernu Tarantino

Tarantino jest twórcą, którego można albo kochać, albo serdecznie nienawidzić. Nie można jednak zaprzeczyć, że jest reżyserem wyjątkowym, takim, który zdarza się raz na milion. Potwierdza to zresztą z każdą kolejną produkcją i od dziesiątek lat trzyma ten sam, niezwykle wysoki poziom. Jednym z jego najnowszych dzieł jest Django, które pojawiło się na ekranach kin w 2012 roku. Po Bękartach wojny, drugowojennej opowieści o regularnym uszczuplaniu liczby żyjących nazistów przez oddział bohaterów, przyszedł czas na western, który, pomimo kompletnie innych realiów, bardzo przypomina nie tylko Bękarty, ale i wszystkie inne filmy Tarantino. Słowem: jest emocjonujący, przemyślany i piekielnie dobrze zrealizowany.

https://www.youtube.com/watch?v=fmwcCsS0-YM

Fabuła jest prosta i wyraźnie czerpie z innych produkcji tego gatunku. Łowca nagród – niejaki Schultz – podczas jednego ze swoich zleceń potrzebuje pewnej pomocy. Już na samym początku opowieści poznaje tytułowego Django, czarnoskórego niewolnika, któremu zwraca wolność w zamian za wsparcie przy zadaniu. Szybko okazuje się, że będzie miał szansę się odwdzięczyć i pomóc naszemu bohaterowi odzyskać dawno niewidzianą żonę, a także zemścić się na pewnych ludziach. Mamy tu więc do czynienia z historią typowo przygodową, traktującą o miłości i zemście, która pozornie nie odstaje za bardzo od wielu innych tego typu opowieści. Tarantino dołożył jednak wszelkich starań, aby pozornie miałką fabułę przedstawić w taki sposób, żeby przez przeszło trzy godziny trzymała widza w napięciu i dostarczała naprawdę mocnych wrażeń.

Na uwagę, co jest już tradycją w produkcjach tego reżysera, zasługują rzecz jasna dialogi. Ostre, błyskotliwe, znakomicie oddające charakter przygody i będące podstawą tworzenia barwnych i ciekawych postaci, które spotykamy na każdym kroku. W Django nie ma miejsca na płytkie osobowości i wpychane na siłę kwestie, które usiłują być dowcipne. Tutaj żadne słowo i żadna postać nie pojawia się bez przyczyny, co jest niebywałym osiągnięciem jak na tak długi obraz, ale też z pewnością charakterystyczne dla Tarantino.

django 1180x673

Tempo akcji zostało znakomicie wyważone. Nie zabraknie nie tylko licznych dialogów, których śledzenie jak w żadnej innej produkcji sprawia przyjemność i wciąga, ale także wielu scen strzelanin. Są to sceny tak charakterystyczne, że po obejrzeniu paru sekund którejś można rozpoznać, z filmem jakiego reżysera mamy styczność, bo spotkaliśmy się z takowymi we Wściekłych psach, Pulp Fictionwspomnianych wcześniej Bękartach wojny i innych wybitnych dziełach Tarantino. Poza tym urzeka klimat Dzikiego Zachodu nakreślony przez niesamowite ujęcia kanionów, pustyń czy niewielkiego prowincjonalnego miasteczka rządzonego przez szeryfa.

Nie zabraknie poczucia humoru, do którego zostaliśmy już dawno przyzwyczajeni. Nie zabraknie genialnej roli Samuela L. Jacksona, który wcielił się w lokaja tego-głównego-złego. Nie zabraknie również świetnej kreacji Leonardo di Caprio, za którą w końcu dostał Osc… hmm. Jednak nie. 

W każdym razie Django to niezaprzeczalnie gratka nie tylko dla fanów Tarantino. Genialny western, który zdaje się trochę parodiować swój gatunek, jednocześnie oddając należyty hołd wielu starym produkcjom tego rodzaju. Wszystko zostało okraszone cudowną, klimatyczną muzyką, błystkoliwymi dialogami, barwnymi postaciami i wciągającą historią dwóch włóczęgów pragnących zemsty i sprawiedliwości. 

 

Ilustracja wprowadzenia i pełnego tekstu: Materiały prasowe

 

Stały współpracownik

Fan Tarantino, Kubricka i Kazika. Autor "Kalesonów Sokratesa". Jedyny członek redakcji urodzony w XXI wieku.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?