Zapewne znane Wam jest powiedzonko porozumienie ponad podziałami. Soundtrack do Sądnej nocy jest jego jedną z najlepszych ilustracji. Artyści z pozornie nieprzystających do siebie scen muzycznych zjednoczyli się by przygotować 11 różnorodnych utworów z pogranicza rocka, metalu i… hip hopu. Rapowanie do ciężkiego rockowego podkładu muzycznego nie było w tamtych czasach czymś powszechnym. Dopiero po latach grupy takie jak Rage Against The Machine, Body Count czy Limp Bizkit udowodniły, że można dzięki takiemu połączeniu nieźle popłynąć i tworzyć klasyczne obecnie albumy.
Jest tu sporo funkowego luzu i psychodelicznych odjazdów. Cypress Hill nie byliby sobą, gdyby nie oddali hołdu swojej ulubionej zielonej roślinie w I Love You Mary Jane na podkładzie zagranym przez muzyków Sonic Youth. Natomiast drugi numer w którym się udzielają, Real Thing z udziałem Pearl Jam spokojnie mógłby trafić na album Faith No More. Zrelaksować się można także przy Fallin’, luzackiej kompozycji Teenage Fanclub i De La Soul (tych samych, którzy nagrali z Gorillaz ich wielki hit Feel Good Inc.).
Klimaty około Red Hotowe proponują Dinosaur Jr oraz Del The Funky Homosapien w rozbujanym Missing Link. Skoczne choć bardziej hałaśliwe jest Me, Myself and My Microphone w wykonaniu Living Colour i Run-D.M.C. oparte na ostrym acz melodyjnym riffowaniu. Sir Mix-A-Lot i Mudhoney natomiast zapodają numer, który niedaleko pada od grungowego stylu drugiego z wykonawców.
Pozostałe misz-masze mają w sobie odpowiednią dozę wściekłości i bardziej podpadają pod metal i hardcore, lepiej oddają klimat kryminalnej, brudnej intrygi z filmu. Rwany, nieco kornowy numer serwują Helmet i House of Pain, punkowo-thrashowe podejście do numerów The Exploited jest robotą Slayera oraz Ice-T.
Prawdziwym odjazdem jest iście apokaliptyczny numer Another Body Murder ze schizofrenicznymi krzykami Mike’a Pattona z Faith No More i niepokojącą nawijką ziomów z Boo-Yaa T.R.I.B.E. Niemniej pokręcone jest Come And Die od rewelacyjnej grupy Therapy? w towarzystwie Fatala. Natomiast wizytówką albumu jest skandowany, hiciarski Judgment Night czyli współpraca Biohazard i Onyxa.
Nawet jeśli takie połączenie może się wydawać obecnie archaiczne, jednorazowe, to zdecydowanie warto posłuchać, gdyż jest po prostu niepowtarzalne. Taki krążek mógł powstać tylko w eklektycznych latach 90-tych, w których eksperymentowano z muzyką jak tylko się dało. Co najważniejsze, ta agresja płynąca z tych utworów brzmi autentycznie, nie jest to projekt, który wieje na kilometr skokiem na kasę. Ta muzyka jest autentyczna, artyści świetnie się czują w swoim towarzystwie i to po prostu słychać. To jest, delikatnie rzecz ujmując, środkowy palec wymierzony w system przez znakomitych artystów, z różnych środowisk. Za całokształt więc wystawiam najwyższą notę. Jest to zacne 45 minut urozmaiconej muzyki, które, co mówię z pełną odpowiedzialnością, jest lepsze od samego filmu. Cieszę się, że odświeżyłem sobie ten album, zanosi się, że będę do niego w najbliższym czasie często wracać.
OCENA: 100/100