BoJack Horseman – ścieżka dźwiękowa [Recenzja i odsłuch]

Serialowy hit Netflixa, BoJack Horseman, który zadebiutował w 2014 roku doczekał się własnego, wydanego w różnych formatach oficjalnego soundtracku. Historię antropomorficznego człowieka-konia zna chyba każdy. Były telewizyjny gwiazdor od parunastu lat jest na skraju załamania nerwowego spowodowanego zakończeniem kariery, rozpoznawalnością, lecz jednocześnie też jej brakiem oraz niemożnością wpłynięcia na własne życie. Za każdym razem, kiedy próbuje je postawić do pionu, coś krzyżuje mu plany, które w wyniku tego spełzają na niczym. Tak jak zachowania i humory BoJacka, tak też ścieżka dźwiękowa jest dosyć różnorodna. Choć na płycie znajduje się 25 utworów, to większość jest bardzo krótka, dlatego słuchając jej, mamy wrażenie o ogromnej ulotności treści.

Nie mam wątpliwości co do tego, że główny temat serialu za jakiś czas będzie tak samo kultowy, jak ten z Simpsonów czy Family Guy. Nie dziwi też fakt, że utwory jak BoJack’s Theme, Horsin’ Around Theme czy Peanutbutter’s Home Theme znalazły się tutaj. Są to wciąż powtarzające się elementy – jednocześnie spoiwa serialu, które po czterech latach od pierwotnej emisji mogą już kojarzyć się z danymi postaciami czy wątkami. W gąszczu czterdziestosekundowych instrumentalnych motywów znajdziemy też kilka pełnoprawnych numerów, które świetnie oddają ducha serialu. W mojej recenzji wyjątkowo zabraknie chronologii, bo brakuje jej również w układzie utworów na longplayu. Wyjątkowo także skupię się jedynie na mocnych punktach płyty.

Pełna wersja BoJack’s Theme to jeden z dłużej trwających instrumentalnych (jedynie ponad 4 minuty!) utworów, a jednocześnie najjaśniej błyszcząca gwiazda płyty. Sekcja dęta, jeśli chodzi o utwory z żywym instrumentarium, niemal na całym krążku gra pierwsze skrzypce. Tutaj zmieszana z elektroniką jest najprzyjemniejsza w odbiorze. Długa wersja tej kompozycji brzmi jednocześnie jak utwór ogromnie przemyślany, a jednocześnie z założenia improwizowany. Zwykle, gdy intro serialu się kończyło, byłem niepocieszony, ponieważ chciałem słuchać go bez końca. Teraz jestem ukontentowany.

Cover A Horse With No Name natomiast oprócz damskiego głosu prowadzącego od oryginału nie różni się niczym, ale nie o to tutaj chodzi. Zagubiony główny bohater, który nie potrafi znaleźć na świecie miejsca i pomimo że od ponad pięciu dekad stąpa po Ziemi, nie wiedząc czego chce, może traktować tę piosenkę jako życiowy hymn. Uwspółcześniona i zawierająca wplecione klawisze wersja Michelle Branch jak najbardziej może się podobać. Nie mogło tutaj zabraknąć także fantastycznego outro serialu, czyli Back in the 90’s – historii życia BoJacka w ogromnym skrócie, które też prosi się o pełną wersję. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o rozwinięcie tej świetnej melodii do „pełnometrażowego” utworu. Wieńczące składankę Sea of Dreams to utwór powstały specjalnie na potrzeby serii. Znajdujący się w niemalże całkowicie niemym odcinku dotyczącym podwodnego festiwalu filmowego i desperackich poszukiwań Kelsey numer, to typowa mieszanka indie rocka, popu i psychodelicznego rocka, a w samym utworze słyszę inspirację Beatlesami i ich Strawberry Fields Forever. O dziwo syntezatorowe Seaport, brzmiące trochę jak budzik w telefonie bardzo podoba mi się ze względu na tę swoją „przeciągłość” oraz leniwy oddźwięk. Kolejne Hallway czuć już bardziej współczesnym jazzem. Baby Seahorse and Convenience Store, czyli modernistyczna kołysanka, która była ilustracją do niemych scen opieki Bojacka nad konikiem morskim wyrażała więcej niż wszystkie dialogi, które mogłyby zostać zawarte w tym odcinku. Utwór ten odzwierciedla wydarzenia z ekranu i jest nieodłącznym dopełnieniem scen.

Możemy być wdzięczni Netflixowi i twórcom serialu, że nie idą na łatwiznę i do nowych projektów kreują równie nowe dźwięki. Ścieżka dźwiękowa do oryginalnej produkcji Netflixa to – choć nie lubię tego określenia – strzał w dziesiątkę. Dojrzały, zagubiony w XXI wieku BoJack i klasyczne instrumenty oraz ten nieszczęsny XXI wiek i współczesna, elektroniczna muzyka tworzą mimo wszystko świetną mieszankę. Takie dobrze przemyślane i wykonane ze smakiem kolaboracje nowego i starego słucha się z uśmiechem na ustach.

Ocena: 75/100

 

Miłośnik starych filmów i równie starej muzyki. Miłuje Johnny'ego Deppa oraz Marvel Cinematic Universe. Kolekcjoner winyli i największy żyjący fan The Beatles.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?