Blade Runner 2049 – ścieżka dźwiękowa [Recenzja i odsłuch]

Blade Runner 2049 to prawdopodobnie jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów ostatnich lat. Co za tym idzie – wymagania, jakie postawili przed sobą twórcy oraz przede wszystkim widzowie, prawdopodobnie przechodzą ludzkie pojęcie. Zmierzenie się z legendą filmu Sir Ridleya Scotta ciężko porównać do jakiejkolwiek innej sytuacji ze świata filmu. Śmiem twierdzić, że ani George Miller (Mad Max: Na drodze gniewu), ani J.J. Abrams (Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy) nie stanęli przed tak trudnym zadaniem stworzenia godnego kontynuatora danej serii. O tym, czy Denisowi Villeneuve się udało, przeczytacie w naszej bezspoilerowej recenzji. Natomiast w tym tekście postaram się wziąć na tapet jeden z ważniejszych elementów Blade Runnera 2049, a mianowicie ścieżkę dźwiękową.

Hans Zimmer to kompozytor z niebywałym stażem, który jednak w ostatnich latach zbyt często potrafił rozmieniać się na drobne. Tym większa była moja obawa o to, że muzyka skomponowana do sequela Łowcy androidów nie będzie stała na odpowiednio wysokim poziomie. Na domiar złego, kilka tygodni przed premierą, ze stanowiska współtwórcy soundtracku zrezygnował Jóhann Jóhannsson, który tworzył muzykę dotychczas do trzech filmów Denisa Villeneuve. I za każdym razem było to coś naprawdę bardzo dobrego.

Z jednej strony, wśród 24 utworów skomponowanych przez Hansa Zimmera i jego kompana, Benjamina Wallfischa, słychać ewidentne inspirowanie się genialnym soundtrackiem Vangelisa. Z drugiej jednak, nie jest to w żadnym wypadku jakaś perfidna zrzyna, a raczej zaczerpnięcie kilku linijek melodii tak, by widz poczuł się na seansie nowego Łowcy, jak w domu.

Już pierwszy utwór pt. 2049 jest zwiastunem tego, czego możemy spodziewać się od reszty skomponowanych kawałków. Mamy tu mieszankę spokojnych i stonowanych utworów, z nieco mocniejszymi dźwiękami, opartymi na elektronicznych, ambientowych samplach. Utwór pt. Wallace, jak się zapewne dobrze domyślacie, bezpośrednio nawiązuje do postaci odgrywanej przez Jareda Leto. I tak jak ona, jest on przepełniony tajemniczością, a na pierwszy plan wysuwają się wywołujące ciarki na plecach odgłosy przypominające mowę szamana gibającego się przy ognisku gdzieś pośrodku Amazonii.

Muzyka w Blade Runner 2049 po prostu płynie. Nie próbuje wybijać się na pierwszy plan. Jest tłem dla opowieści. Momentami usypia czujność widza, aby za chwilę przywalić mu prawym sierpowym, jak np. w utworze pt. Mesa czy Pilot. Znajdą się tu też potężniejsze momenty, jak chociażby świetne Hijack, czy po prostu perfekcyjne, ponad 9-minutowe Sea Wall. Z kolei Tears in the Rain jest po prostu hołdem dla pierwowzoru stworzonego przez Sir Ridleya Scotta.

Dodatkowo zamieszczenie na ścieżce dźwiękowej utworów takich artystów jak Elvis Presley czy Frank Sinatra zdaje się być pięknym hołdem dla świata, jaki przeminął, ale pozostał w pamięci ludzi.

Zimmer i Wallfish bawią się dźwiękami, dając nam przeróżnej maści kombinacje elektronicznych sampli, często okraszonych intrygującymi, mrożącymi krew w żyłach wstawkami. Zdecydowanie jest to jeden z najlepszych soundtracków roku, który liczę, że powalczy o złotą statuetkę. Sprawdza się bowiem doskonale jako integralna część arcydzieła, jakim jest film Denisa Villeneuve’a, jak również jako odrębny twór. Dowodem na to może być fakt, iż od dnia premiery praktycznie codziennie w moich głośnikach/słuchawkach lecą utwory skomponowane właśnie na potrzeby tego filmu. W Sea Wall jestem wręcz zakochany, a wy musicie uwierzyć mi na słowo!

Ocena: 95/100

Redaktor

Miłośnik kina, gier wideo i komiksów. Online 24/7. Redaktor prowadzący działów: Recenzje premier, Powrót do przeszłości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?