Wojciech Mecwaldowski: Ogólnie z Janem spotkałem się w Międzyzdrojach w 1999 roku. Alek Pietrzak miał wtedy siedem lat, nie rozmawialiśmy wtedy o Juliuszu, tylko się przedstawiłem, wziąłem autograf i zrobiłem sobie z nim zdjęcie. Jakby ktoś powiedział mi później, że będę grał z nim w filmie, główną rolę, a on zagra mojego ojca, nie traktowałbym tego jako żart, tylko powiedziałbym sobie — wow. No i się udało.
Wiesz, wszystko, co jest czasami smutne, wychodzi też na śmieszne. Jak przeczytałem ten scenariusz, to gdzieś się ona wydawała dosyć dołująca, ale w tej przykrości okazywała się śmieszna. Na pewno jak to przeczytałem, to wiedziałem, że muszę w tym zagrać, samemu reżyserowi też zależało. Musieli mnie jedynie sprawdzić, my wszyscy musieliśmy zobaczyć, jak się nam współpracuje, czy pasujemy do siebie (…) to był też ważny film dla mnie, bo kończył on jakiś etap w moim życiu. Nie miałem w życiu takich sytuacji jakie miał Julek, także starałem się o nich nie myśleć i gdzieś wypuścić to z siebie, skupić się na roli.
To są takie najcięższe pytania, bo trzeba w jednym zdaniu skończyć wszystko, tak aby widzowie poszli do kina. Jeżeli kogokolwiek ja śmieszę, gwarantuję, że na tym filmie będzie się śmiał sto razy więcej. Jest to produkcja inteligentna, na której śmiejesz się i płaczesz, a w większości, to wiem od ludzi, którzy oglądali ten film i mówili, że tak się śmiali, że się popłakali. Juliusz trochę odbiega od innych polskich filmów i w sposób inny podaje nam rzeczywistość.
Z tą komedią bywa różnie, rolę ojca po pierwsze nie traktowałem nigdy jako rolę komediową, choć oczywiście jest masa scen, które takie mogą być. Jego niesforność tak jak powiedziałeś, wynika naprawdę z traumy życiowej. Po utracie ukochanej Wandy on już nie może sobie miejsca znaleźć. Poza tym napotyka inne kobiety, alkohol itp. i nie chce stracić ani sekundy życia. On taki znowu niesforny do końca jednak nie jest.
Mam wrażenie, że szalenie się dobrze spotkaliśmy — kontaktowo, wrażliwie, a także się zaakceptowaliśmy. Tak bardzo bardzo.
W jakimś sensie jest powinowactwo, to nie będzie film do rechotu ze wskazaniem miejsc, w których się należy śmiać, aczkolwiek mniej będzie mówił Juliusz o naturze Polaka. Raczej człowieka.
Ja mam jedną wnuczkę, szczerze to muszę ją zapytać o to, bo nie wiem, ale mamy za to bardzo dobre relacje, więc najprawdopodobniej tak. Natomiast ja po pierwsze — i po ostatnie — nie czuję się w żadnym punkcie legendą. Czuję się przede wszystkim młody pomimo moich siedemdziesięciu czterech lat i mam wrażenie, że wszystko, co ciekawe, jest jeszcze przede mną.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Juliusz