Maciej Hamela: W naszym kraju doszło do niesamowitego pospolitego ruszenia zaraz po rozpoczęciu wojny, do którego i ja dołączyłem po dwóch dniach, kupując vana i jadąc odbierać ludzi na granicy. A już kilka dni później byłem po drugiej stronie i wywoziłem rodziny znajomych z różnych części Ukrainy. W końcu ludzie zaczęli kojarzyć, że zajmuje się transportem potrzebujących. Szybko stało się to moją specjalizacją w tej całej akcji pomocowej. W pewnym momencie udało mi się nawet zorganizować całą sieć wolontariuszy. Rozdzielaliśmy zadania, jedni wymieniali informacje, inni lokowali Ukraińców już tutaj na terenie. Ja natomiast w całości poświęciłem się odcinkowi transportowemu, przeprowadzając ewakuację z coraz dalszych części Ukrainy.
Maciej Hamela: Operator dołączył do mnie pod koniec marca. Na początku wojny w ogóle nie było mowy o filmie. Moim jedynym celem było prowadzenie samochodu. Z każdym kolejnym tygodniem ekspedycje trwały jednak coraz dłużej. Kiedy przemieściłem się w okolice Harkova, zdałem sobie sprawę, że ktoś mógłby mi pomóc kierować vanem w nocy. Wówczas bylibyśmy bardziej efektywni, moglibyśmy wywozić uchodźców szybciej, a przez to w większej ilości. I w ten sposób dołączył Wawrzyniec, mój przyjaciel i operator. W nocy pomagał mi z prowadzeniem, a w dzień postanowiliśmy dodatkowo zacząć kręcić film.
Maciej Hamela: Jest to taka sytuacja, którą znamy z opowieści naszych dziadków. Scenariusz, który zakładaliśmy, że nigdy się nie powtórzy w naszych okolicach. Nagle jednak zdajemy sobie sprawę, że na Polskiej granicy jednego dnia pojawia się 300 tysięcy uchodźców. Wobec tego obrazu niczym z kart podręczników do historii, nie było dla mnie żadnych wątpliwości, że nie można przejść obojętnie. Mam oczywiście dużo przyjaciół w Ukrainie, nie ma to jednak znaczenia. Dla mnie nie ma różnicy czy to Ukraina, Białoruś czy inny kraj sąsiadujący. Uważam, że nie można po prostu przechodzić obojętnie wobec takiego dramatu.
Maciej Hamela: Tak utrzymuję kontakt z wieloma osobami. Niektórzy z nich do dzisiaj mieszkają w domu mojego ojca, część u mnie w mieszkaniu. Inni cały czas wysyłają mi jakieś wiadomości. Teraz przy okazji filmu wznowiłem kontakty z wieloma pozostałymi osobami. Zapraszaliśmy ich na premierę naszego filmu w Warszawie, na którą wielu z nich przyjechało. Jedną bohaterkę, która wylądowała we Francji, zaprosiliśmy nawet tutaj do Cannes, gdzie jest z nami od kilku dni.
Maciej Hamela: To nie jest film historyczny, to nie jest również film, który opowiada dokładnie o tym jaka była chronologia tej wojny – co kiedy się działo i co z czego wynikało. Wobec czego od początku było dla mnie jasne, że nie będziemy się trzymać tej osi czasowej, którą wyznaczyły pory roku czy linia historii. Pomógł w tym pewien klucz, który wytworzyłem dla kolorystki tego filmu. Polegał on na tym, że pokazujemy wszystkich bohaterów w żywych naturalnych kolorach. Bowiem to co się dzieje w tym vanie to czyste życie.
Z kolei to wszystko co znajduje się za oknem, jest porzucone i zamazane w przeszłości. Bohaterowie zostawiają to za sobą, wobec czego widzowie nie odnajdą tam żadnych żywych kolorów. Wszystko jest tam trochę sprane trochę przytłumione, trochę szare. Efekt jest subtelny, aby widz nie miał poczucia, że jest manipulowany jakimś filtrem. Chcieliśmy uzyskać taki efekt pojęcia historii w aucie, bez zwracania uwagi na zmianę pogody za oknem. W związku z tym nie zobaczymy w tym filmie zielonych drzew, nie zobaczymy też jaskrawych kolorów samochodów. I wydaję mi się, że postawiony cel udało nam się osiągnąć. Ta achronologiczność pozwoliła skupić się na opowiedzeniu tej wielkiej ludzkiej historii, tej wielkiej ludzkiej tragedii – poprzez połączenie jak w takim łańcuchu tych mikrohistorii, dotyczących każdej z tych rodzin.
Przez ponad 2 miesiące studiowałem język rosyjski w Petersburgu na wydziale filologii Petersburskiego Uniwersytetu Państwowego, były to letnie kursy. Języka nauczyłem się z potrzeby, ponieważ pracowałem jako przewodnik w Paryżu i północnej Francji dla rosyjskich turystów. W ten sposób wyszlifowałem ten język. Może to byś absurdalne, że kiedyś woziłem rosyjskich turystów po Paryżu podobnym 9 osobowym vanem. I teraz, jakiś czas później wożę Ukraińców uciekających przed rosyjską inwazją.
Wobec czego dzięki rosyjskiemu właśnie miałem ten przywilej i mogłem bardzo szybko wejść i nawiązać nić porozumienia z osobami, które wywoziłem. Bo trzeba pamiętać, że osoby z terenów przygranicznych regionu Czernichowskiego, ale też cały Donbas i Zaporożę, to przede wszystkim osoby rosyjskojęzyczne. Rosyjski był i jeszcze długo pozostanie ich pierwszym językiem. I nie ważne jak byśmy chcieli to zmienić, to te zmiany nie nastąpią gwałtownie. Do tych zmian potrzebne są wymiany pokoleń, nie zmienia to jednak faktu, że one na pewno zajdą. Zwłaszcza teraz, kiedy to społeczeństwo niesamowicie się zjednoczyło w obliczu inwazji. I na pewno, nie będzie już powrotu do tego co było przed inwazją.
Antoni Komasa- Łazarkiewicz: Ten projekt dotarł do mnie przez mojego serdecznego i zaufanego przyjaciela. Zarekomendował on zarówno tę produkcję mnie, jak i moją osobę twórcom filmu. Myślę, że odegrał tutaj kluczową rolę, bo istotne w tym wypadku było wzajemne zaufanie. Bowiem jest to taki film, któremu straszną krzywdę można zrobić muzyką. Jest to również taki film po którego pierwszym obejrzeniu od razu się zaangażowałem we współtworzenie go. Jednocześnie odczuwałem jednak dużą trwogę, bo wiedziałem, że będę musiał być uważny w doborze środków muzycznych. Potem przyszedł czas na rozmowy, złapaliśmy z Maćkiem prawie, że od razu bardzo doby kontakt. Poczuliśmy, że na szczęście mówimy tym samym językiem.
Myślę, że jest to takie doświadczenie, które dotknęło wszystkich i cały czas dotyka wszystkich w naszym regionie Europy mniej lub bardziej świadomie. Jedni się bardziej angażowali inni mniej, ale kiedy przyszły te dni w lutym zeszłego roku, to chyba nikt nie był w stanie być obojętnym. I to też było moje doświadczenie mimo, że nie mieszkam w Polsce, ale tuż za granicą w Berlinie. Ludzie z Ukrainy zaczęli docierać do mojego miasta. To był taki moment, który nas wszystkich naznaczył. Było to doświadczenie przerażające, ale też pełne człowieczeństwa. Zrodziło się coś, co myślę, że u każdego kto zajmuje się twórczością szukało ujścia. Ja swojego artystycznego ujścia szukałem w różnych formach. Film Skąd dokąd był dla mnie na pewno takim sposobem, które dało mi możliwość wyrażenia tych emocji, które we mnie się zebrały pod wpływem tego doświadczenia.
Antoni Komasa-Łazarkiewicz: To jest na pewno taki wieczny temat drogi, drogi jako odysei, tego co jest naszym wspólnym doświadczeniem ludzkim. Zawiera się w tym również motyw alienacji, izolacji. Tworząc tę ścieżkę dźwiękową, wykorzystywałem bardzo dużo niekonwencjonalnych metod. Dźwięki filmu poddałem obróbce elektronicznej i właściwie zbudowałem z nich instrument muzyczny, który mocno wykorzystałem. To powoduje, że ta muzyka nie za bardzo wiadomo, kiedy się zaczyna i kończy, ona wypływa z huku pędzącego auta, wobec czego nie ma grani. Siłą rzeczy mocno się skleja z tą sytuacją, którą obserwujemy. Dopiero na to nałożyłem warstwę instrumentów smyczkowych, które są już rozpoznawalne dla widza jako typowe instrumenty muzyczne i środki muzyczne. Taka była mniej więcej kolejność konstruowania tej ścieżki dźwiękowej.
Maciej Hamela: Muzyka jak najbardziej, jest równoważnym elementem języka filmowego. Oczywiście jej miejsce bardzo zależy od sytuacji i produkcji. Z Antkiem rozmawialiśmy bardzo długo na temat miejsca muzyki w moim filmie. Myślę, że udało nam się osiągnąć zamierzony efekt. Antek jest właśnie wspaniałym kompozytorem przez to, że rozumie specyfikę każdego projektu w który się angażuje. I wiedział dobrze, że to jest film w którym muzyka, nie może służyć podbijaniu dramatu obecnego już w tych rozmowach, do takiego stopnia. Zwiększenie jego poziomu byłoby wręcz tautologiczne i odbierało by wrażenie takiej prawdy, która jest obecna w suchych dialogach, a także tych opowieściach snujących się przez tą podróż.
Chciałbym tutaj wyróżnić pojawiający się na końcu chór, który sam w sobie jest niesamowity. Jest tak do tego stopnia, że stał się on osobnym bytem, wokół którego organizujemy koncerty charytatywne. Jeden z nich odbył się podczas premiery filmu w Warszawie, przy udziale chóru, w którego skład wchodziły uchodźczynie ukraińskie, a akompaniował im kwartet Lutosławskiego. Dla mnie było to osobiście niesamowite przeżycie. Usłyszeć ten motyw na żywo, w takim wykonaniu. Więc odpowiadając na Twoje pytanie, wszystko zależy od filmu. Ciekawym przykładem jest Bukolika, film który wyszedł w zeszłym roku. Jest to dokument w którym muzyka zmienia wszystko. Cały film nie opowiedziałby się w ten sposób bez ścieżki dźwiękowej. U nas rola muzyki jest bardzo ważna, ale jej forma musiała być tak dopasowana, aby była wręcz niezauważalna.
Antoni Komasa-Łazarkiewicz: To jest dobre pytanie. Nie ma niestety na nie jednej odpowiedzi. Ja jestem takim kompozytorem, który stara się wsłuchać w najpierw w sam film. Zawsze zaczynam pracę nad produkcją od obejrzenia jej bez jakiejkolwiek muzyki, szukam wówczas na nią miejsca. Odpowiadam sobie wówczas również na pytanie, czy muzyka jest potrzebna w danym miejscu w danej scenie czy w danym wątku. Dodatkowo szukam w jaki sposób korzystać ze środków które mam do dyspozycji i w jaki sposób mogą być najpotężniejsze.
Dopiero wówczas, po odpowiedniej analizie warto jest dokonać takiej mocne ostrej ingerencji w film, zaburzyć jego rytm, albo też nie. Cały czas komponując warto mieć założone okulary filmowego widza, które sprowadzają na ziemię. Dla widza muzyka filmowa nie jest przeważnie najważniejszym elementem filmu. Rejestruje się ją raczej intuicyjnie niż świadomie. I ja jako kompozytor muszę mieć to z tyłu głowy i powściągać moje ego. Muszę szukać takich rozwiązań, które dotrą do tej warstwy emocjonalnej u widza na której mi zależy, nie narzucać się nie manipulować.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Skąd dokąd