Allegro postanowiło zabawić w bardzo intrygujący projekt promocyjny. Mianowicie wyłożyło pieniądze na… stworzenie krótkometrażówek utrzymanych w duchu polskiego folkloru, swoiste reinterpretacje znanych motywów, ale w nowe aranżacji. Krótkometrażówka Tomasza Bagińskiego z między innymi Robertem Więckiewiczem w ważnej dla fabuły roli jest dziełem kompletnym i komplementarnym względem polskiej legendy. Chociaż… lekko „dokokszonym”, bo pokazującym Borutę używającego najnowszą technologię do eksploracji kosmicznej. Najlepszy polski film krótkometrażowy? Może i nie, ale za to jeden z najbardziej odważnych.
Luis Buñuel powróci jeszcze do tej listy, ale na 9. miejscu mamy film, który co do minuty wykorzystuje ramy czasowe. Mamy tu przedstawiony żywot świętego Szymona zwanego Słupnikiem, mnicha z Syrii. Wygnany z klasztoru za nadmierną ascezę trafia na pustynię, gdzie, jak to w kinie tego szalonego reżysera, zaczyna robić się jeszcze dziwniej. Ciekawy moralitet o tym, że nasza cywilizacja chyli się ku upadkowi.
Film Sławomira Fabickiego to wstrząsająca, bardzo „polska” opowieść o chłopcu, który w swoim życiu doświadcza tylko przemocy. Jego jedynym przyjacielem jest pies, istota równie doświadczona przez los. Surowa, mroczna, ale i piękna opowieść o tym, że w życiu zbiera się baty za darmo i należy wyhodować sobie grubą skórę, aby je przetrwać. Najlepsze filmy krótkometrażowe z mocnym uderzeniem tak zwanej „życiówki”.
Wes Anderson nakręcił swoisty prequel do swojego pełnego metrażu Pociąg do Darjeeling, ale na tyle stylowy i autonomiczny, że świetnie radzi sobie na własnych nogach. Cztery ściany hotelowe jako symbol niezałatwionych spraw i zawieszenia między dwoma statusami – o tym jest ta opowieść. Trzeba przyznać, że zanim Anderson nakręcił Grand Budapest Hotel zrobił niezłą wprawkę w portretowaniu nie tylko ludzi, ale również klimatycznych miejsc.
Wprawdzie film ten pochodzi z czasów, kiedy nie istniało kino pełnometrażowe, ale według dzisiejszych standardów jest to perełka treści zaklęta w minimum formy, swoisty relikt czasów i popis wyobraźni reżyserskiej. W sumie to nie jest film, ale doznanie kinematograficzne, które zasiało ziarno dla tezy, że kino niedługo wyprze inne teksty kultury. Czy wyparło? Niezbyt, ale na pewno stało się fortecą ludzkiej imaginacji.
Martin McDonagh, zanim zmajstrował Trzy bilboardy z Ebbing Missourie, kręcił kino, któremu trudno było się przebić do mainstreamu. Zaczynał, jak wielu młodych filmowców,od rzecz jasna krótkometrażówek. Podróż pociągiem ludzi, z których każdy stracił kogoś bliskiego, staje się piekłem za sprawą agresywnego pasażera. Tylko jedna lokacja, szyny, gniew oraz wspaniałe dialogi. A przede wszystkim, mimo krótkiej formy, udało się reżyserowi nakreślić to, co stało się cechą charakterystyczną całej jego twórczości – pełnowymiarowe, bardzo skomplikowane i nieprzewidywalne postacie.
Jest to jedna z najważniejszych któtkometrażówek, bo zapoczątkowała drogę, jaką przebyło studio Pixar. Lampa Luxo Jr. bawi się piłeczką pod okiem Juxo. I w sumie o to w tym wszystkim chodzi – o zabawę i popis grafiki komputerowej. I chociaż drugie życie ta animacja zyskała dopiero, gdy premierę miało Toy Story 2, to widać, jaki potencjał tkwił w tego typu grafice. Zresztą tytułowa lampka stała się częścią logotypu Pixara. Kawał historii, który trzeba znać.
Apokalipsa nuklearna. Człowiek, który ją przeżył, musi cofnąć się w czasie, aby odwrócić bieg zdarzeń. Krótkie, mroczne, ale rzutujące na wszystko, co w temacie podróży w czasie i apokalipsy opowiedziano później. Aż dziw bierze, że po latach nie powstał bezpośredni remake, z drugiej strony koncept przedstawiony w krótkometrażówce Chrisa Markera był tak prosty i przejrzysty, że tylko z niego kraść. Najlepszy film krótkometrażowy w konwencji SF, do dzisiaj.
Dwóch chłopaków, konflikt, teren zamkniętej kopalni i smutna rzeczywistość, w której porzuca się dzieciństwo, a do głosu gniew oraz zgorzknienie. Po jakimś czasie niewinna zabawa zmienia się w walkę o życie. Warto, aby sprawdzić, ile napięcia można zawrzeć w jedynie 17 minutach. O reżyserze tej produkcji, Jeremym Comte, będzie jeszcze głośno, zobaczycie.
Kino surrealistyczne u swoich początków. Trudno jest wytłumaczyć, o czym opowiada ten film, bo Luis Buñuel miał jeden cel – zaszokować widza ciągiem onirycznych, dziwacznych scenek. Z pozoru nie są one powiązane, a w praktyce – wszystkie opowiadają o okropieństwie cielesnego bycia. Warto wrócić po latach, aby sprawdzić, czy dzisiaj również uderza po oczach tak samo mocno jak w chwili premiery. Scena rozcinania gałek ocznych przez upiornego golarza wciąż jest nie do wysiedzenia w fotelu. Brrr…