Toni Erdmann – przedpremierowa recenzja filmu Maren Ade

Czy potrafimy się jeszcze śmiać? – takie pytanie stawia przed nami Maren Ade w swoim najnowszym filmie i pytaniem tym rozbija bank z nagrodami na większości festiwali. Wygrana w Cannes (FIPRESCI), zdobycie Europejskiej Nagrody Filmowej w pięciu kategoriach, nominacja do Złotego Globu oraz Oscara… Także w Polsce Toni Erdmann został dostrzeżony i doceniony statuetką Złotym Aniołem na festiwalu Tofifest. Co przyczyniło się do sukcesu produkcji niemieckiej reżyserski? Odpowiedź jest prosta: emocje.

Toni Erdmann

Filmowy odbiór Toniego Erdmanna budzi pewne problemy, bowiem widz przyzwyczajony został do oglądania albo dość prostych fabularnie (często przewidywalnych) komedii, albo ciężkostrawnych dramatów. W momencie gdy pojawia się więc obraz wzbudzający zarówno salwy śmiechu na sali kinowej, jak i poruszający istotne zagadnienia takie jak choćby relacje rodzinne, pojawia się konsternacja połączona z niemal wyrzutami sumienia – czy może nie bawimy się na tej projekcji za dobrze? Zacytować można Umberto Eco, który snuje swobodne refleksje w tym zakresie – „(…) jeśli intryga jest dobrze pomyślana, to owe zamierzone emocje wywołuje. Możemy potem mieć je sobie za złe lub krytykować jako odrażające, albo też ganić intencje patronujące machinie, która emocje te produkuje. Ale to już całkiem inna historia. Dobrze skonstruowana intryga budzi radość, przestrach, litość, śmiech i płacz” . Odetchnijmy z ulgą – nasze emocje są w takim razie w pełni uzasadnione, ponieważ film Maren Ade to świetnie rozpisana intryga zapewniająca nam wyborną rozrywkę na najbliższe prawie trzy godziny.

Tytułowy Toni Erdmann tak naprawdę nie istnieje. Poznamy natomiast Winfrieda Conradiego – emerytowanego nauczyciela gry na pianinie, który traci ostatniego ucznia. Przyczyni się to do podjęcia przez niego misji przywrócenia uśmiechu na twarz swojej córki. Tymczasem Ines, jego dorosła już pociecha, aspiruje do wizerunku kobiety sukcesu – nienaganny ubiór, staranny makijaż, wieczna powaga oraz niekończąca się praca – nawet podczas obiadu z rodzicami trzeba odebrać telefon z pracy. Przypomina ona większość z nas – gnających za karierą, układających swoje życie, z którego powolnie znikają rodzice. Rozmowy w biegu, sporadyczne wizyty, brak komunikacji – ta wichura biegu wciągająca nas sprawia, że relacje rodzinne oraz towarzyskie ulegają widocznemu rozluźnieniu. A gdy nie ma czasu na uśmiech, musi pojawić się Toni Erdmann. Odnajdziemy go w każdym człowieku – w jednym będzie on widoczny na pierwszy rzut oka, w drugim będzie trzeba go desperacko szukać. Kim zatem jest tytułowy bohater filmu?

Toni Erdmann

To pewnego rodzaju symbol zagubionej gdzieś w nas radości. Winfried tworzy fikcyjny wizerunek biznesmena – Toniego Erdmanna, aby zbliżyć się do swojej córki oraz przywrócić jej poczucie humoru. Nie będzie to łatwe zadanie, zwłaszcza w sytuacji gdy Ines nie chce przyjąć oferowanej pomocy, traktując ojca niczym intruza w jej nie do końca poukładanym życiu. Dla odbiorcy nie stanowi to szczególnego zaskoczenia – wystarczy wrócić myślami do wspomnień, w których rodzice wygłupiali się w najmniej odpowiednim momencie. Maren Ade poprzez film próbuje zwrócić uwagę na nieoczekiwany problem: staliśmy się nadmiernie poważni, zbyt zapracowani, zanadto skupieni na sobie, a tym samym zamknięci na drugiego człowieka.

Toni Erdmann nie przyciągnie uwagi widza ze względów wizualnych czy muzycznych, jednak zdecydowanie podobać się może pod względem aktorskim. Peter Simonischek wcielający się w postać Winfrieda/Toniego wraz z Sandrą Hüller (odgrywającą rolę Ines) tworzą świetnie dobraną parę, dzięki czemu widz nie ma większych trudności, aby utożsamić się z bohaterami. Pomimo skupienia fabuły na relacji między ojcem a córką oraz dość przewidywalnym scenariuszem, dajemy się wciągnąć w tę nietypową więź rodzinną. Śmiejemy się, oglądając Toniego Erdmanna, bowiem prawdopodobnie będzie to najlepsza komedia w polskich kinach w 2017 roku. Jednak jednocześnie pojawia się ten gorzki posmak, ponieważ aspekty tak wyśmiewane w filmie w większości bezmyślnie powielamy w naszym życiu. Potraktujmy więc może produkcję Maren Ade jako noworoczne postanowienie – zechciejmy zmienić się choć odrobinę, odszukując w sobie ukrytego Toniego Erdmanna. Uśmiechajmy się więcej.

Chodźmy do kina!

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?