Zaczynamy od dzieła, które pod górę miało wyjątkowo, bo miało wpadać do kin w drugiej połowie marca, więc na samym początku covidowego szaleństwa. Najpierw zebrał dobre słowa w Gdyni, potem miał wyjść do kin, ale to drugie nie wyszło, przez co możliwość jego zobaczenia była naprawdę niewielka. A szkoda, bo to kawał bardzo ciekawego i oryginalnego ascetycznego kina zemsty, które naprawdę warto zobaczyć. Kolejny polski debiut, który napawa optymizmem na przyszłość.
Jeśli mam znaleźć w polskim kinie jakiś symbol 2020, to będzie nim polskie kino rozrywkowe i ciekawe wnioski płynące z coraz większej odwagi polskich twórców. W ubiegłym roku mieliśmy (Nie)znajomych, na przełomie Jak zostałem gangsterem, jednak to dopiero za sprawą W lesie dziś nie zaśnie nikt i wspomnianego w tym rankingu filmu Belcla mogliśmy zobaczyć, że nasi filmowcy nie tylko potrafią zrobić film na poziomie, ale również wyciągnąć z tyłka kij, który nie pozwala im bawić się kinem. Jeśli kolejnym krokiem będzie pozbycie się tego samego kija u widzów, którzy w większości zjechali filmy z Wieniawą, będzie cudownie.
Wychodzimy z Polski i przedstawiamy Państwu film o chorobie. Film dobry, bo choroba nie jest w nim ani bohaterem, ani jedynym pretekstem jego nakręcenia, a częścią postaci, problemem, którym radzi sobie ona, ale również oddziałuje na innych. Wyszedł znakomity, powściągliwy film, który powinien zobaczyć każdy. A Ci, dla których szczytem takiego kina jest np. cukierkowe Gwiazd naszych wina to szczególnie.
Dużo tych chorób w tym zestawieniu, jednak zostały one potraktowane w ubiegłorocznych premierach w należyty sposób. Tutaj umierająca babcia nie jest główną bohaterką, a tylko tą, wokół której toczy się cała intryga. Intryga, która polega na daniu jej radości z ostatnich chwil życia. Mix wątków tworzy ciepły, a jednocześnie przygnębiający film o godzeniu się ze stratą, który był kolejnym po Parasite otwarciem na kino wschodnie. Miejmy nadzieję, że w następnych latach będzie tego po prostu więcej.
Wchodzimy w sezon oscarowy, ten ubiegłoroczny, jednak był on tak dobry, że po prostu warto go przypominać. Z filmów nominowanych w kategorii Best Picture do gustu nie przypadły mi wyłącznie Joker i Pewnego razu… w Hollywood jednak wiem, że nie jest to opinia popularna. Można więc założyć, że kawałem kina były wszystkie. A Małe kobietki to ten najprzyjemniejszy, który zaprosił nas do rodzinnego ogniska, przy którym siedzieć można godzinami, bo było to ognisko naprawdę gorące i pełne aktorskiej werwy i z cudowną Saoirse Ronan, która była w tamtym roku moją faworytką.
Pamięcią muszę wracać naprawdę daleko, mój seans tego filmu miał bowiem miejsce jeszcze w 2019, ale chętnie powtórzę sobie go w najbliższym czasie, aby sprawdzić, czy dalej jest tak dobrze. A podczas tego pierwszego było, bo styl Waititiego spotkał się tu z dzieciństwem i świetną, humorystyczną antywojenną satyrą. O tym jak działa młody mózg zderzony z ważnymi wydarzeniami lepiej w 2020 opowiadał chyba wyłącznie Oskar z Pro8bl3mu w swoim W domach z betonu. Tym większa chwała dla niego, że zrobił to w 3 minuty.
Chilijski twórca staje się powoli jednym z moich ulubionych współczesnych reżyserów, a dzieje się tak głównie z uwagi na fakt, jak bardzo umie zagrać na emocjach prostymi wydarzeniami. Ema to kolejny film w tym zestawieniu, którego historię można streścić jednym zdaniem, a z wniosków interpretacyjnych kontstruować elaboraty i długie publikacje. Tutaj na takowe miejsca nie mam, więc zostawię Was tylko z wnioskiem, że to najbardziej zmysłowy film, jaki widziałem w ubiegłym roku.
Kiedy w 2019 roku Złote Globy wyskoczyły z nazwaniem Bohemian Rhapsody najlepszym dramatem, moja uwaga poświęcona tej nagrodzie spadła w okolice tej, którą co roku poświęcam, obserwując ogłaszanie laureata Złotej Piłki. Słowem, była praktycznie żadna, bo współcześnie rozdawanych nagród w popkulturze często nie trzeba kompromitować, robią to same takimi werdyktami. Trzeba jednak powiedzieć, że rok później nastąpiła rehabilitacja, nagroda trafiła bowiem do filmu Mendesa, którego nazwanie w czymś najlepszym jest już jak najbardziej możliwe. Boli mnie trochę, gdy bardziej patrzy się na niego, jako na dokonanie Rogera Deakinsa, bo to przede wszystkim reżyser Skyfall sprawił, że przeżywałem podczas seansu tak wielkie emocje. Dawno nie mieliśmy na ekranie tak namacalnej wojny.
Z najważniejszych mainstreamowych twórców w 2020 filmy wypuścili Nolan i Fincher, a obydwa leżą w mojej hierarchii po totalnie przeciwnych stronach barykady. Nolan zawiódł, bo za bardzo przynolanił, a Tenet bardziej niż mesjaszem kin i ekranową łamigłówką, był męczarnią, po której wychodziłeś z Sali wycieńczony jak po dziewięciogodzinnym maratonie. Twórca Siedem natomiast dowiózł, bo poświęcił niektóre elementy swojego stylu na zbratanie nas z kinem czasów, o których opowiada. W dodatku zrobił to pięknym pijanym krokiem i ciężkim umysłem Hermana J. Mankiewicza. Choć opinie na temat tego filmu są spolaryzowane, ja jestem absolutnym fanem. Prawie film roku, bo ten mógł być tylko jeden…
Najlepszym reżyserem roku został ulubiony komik Polaków, a najlepszym filmem jego niespełna półtoraminutowe wystąpienie pod najsłynniejszym polskim klasztorem. To jednocześnie znakomity thriller z twistem, komedia i fantastyczne, autoironiczne dzieło. Obrona Jasnej Góry, na której nikogo nie ma rozbiła bank, stając się najbardziej przeze mnie zapamiętanym obrazkiem tego popapranego roku.
Film roku wybrało u mnie serce. Nie jednak w taki sposób, jaki przyjdzie Wam na myśl, czytając to zdanie. Nie chodzi o jakąś wielką miłość do filmu, która sprawiła, że wywyższam go ponad inne. Chodzi o zastrzyk adrenaliny, przez który kończyłem ten seans bujając się do L’amour toujours z pulsem podbitym do 180 i efektem podobnym do wciągnięcia duszkiem siedmiu energetyków. O tym nie trzeba opowiadać, te wyczyny Adama Sandlera po prostu trzeba zobaczyć. Konkurencja bardzo szybko została zjedzona.