Wielkie podsumowanie roku 2015 – TOP50 najlepszych filmów
Nowa strona, nowa otwarcie. Z tej okazji postanowiliśmy przygotować dla Was ten obszerny ranking, który zawiera kilkadziesiąt, naszym zdaniem najciekawszych, filmowych premier ubiegłego roku. Pozycji w rankingu jest na tyle dużo i są na tyle różnorodne, że pewnie wielu z poszczególnymi pozycjami się nie zgodzi. Coś powinno być wyżej, coś niżej. Pewnie dla wielu produkcji miejsce w ogóle się nie znalazło. Potraktujcie jednak tę listę jako swego rodzaju przewodnik, ogólny obraz tego co działo się światowym i rodzimym kinie. Jest to też sugestia jaki film wybrać na wieczór aby być w miarę na bieżąco z ciekawymi nowościami.
50. ” Crimson Peak. Wzgórze krwi”, reż. Guillermo del Toro
Film, który podzielił publiczność i krytykę. Jedno jest jednak pewne. Wizualnie nowy film del Toro wygląda fenomenalnie. Mroczna posiadłość jakby żywcem wyjęta ze snu Edgara Alana Poego, piękne kostiumy i plastyczne duchy. Do tego dostaliśmy całkiem niezłą obsadę z Tomem Hiddlestonem i Mią Wasikowską na czele. A że sama historia nie nadąża i brak tu emocjonalnego ładunku? „Crimson Peak” to dziwny film. Pomimo całej gamy wad i zbyt dużych uproszczeń jeszcze na długo po seansie nie chce wyjść z pamięci.
49. „Z dala od zgiełku”, reż. Thomas Vinterberg
Thomas Vinterberg, reżyser poruszającego „Polowania”, powraca z historią miłosnego czworokąta, opartą na klasycznej powieści Thomasa Hardy’ego. Ten kostiumowy romans to jednak nie tylko zapierające dech w piersiach zdjęcia, scenografia i muzyka. Mimo przeczucia, jaki będzie finał opowieści, żadnej z postaci nie da się zbyt łatwo zaszufladkować, każda w pewnym momencie czymś zaskakuje. Mocną stroną filmu, i zapewne zasługą reżyserii Vinterberga oraz aktorskiego kunsztu odtwórców głównych ról, jest fakt, że bohaterowie to nie chodzące stereotypy; udało się uchwycić zarówno ich wady, jak i zalety, dylematy, myśli i pragnienia. Wszystkie te elementy składają się na ostatnią, bardzo istotną, zaletę produkcji – „Z dala od zgiełku” trzyma się także z dala od kiczu.
48. „Obce Niebo”, reż. Dariusz Gajewski
Pierwsza polska pozycja w zestawieniu. Gajewski „Obcym niebem” i wątkiem imigrantów w Szwecji trafił nieświadomie w okres, gdy Europę szturmują setki tysięcy uchodźców, a prezes Kaczyński wspomina o sztokholmskich strefach zamkniętych. Jednak sama migracja zarobkowa Polaków jest w filmie tematem pobocznym wobec szwedzkiego systemu wychowawczego. Film tematyką i wizualną tożsamością w udany sposób naśladuje kino skandynawskie. Do tego mamy bardzo dobre role Grochowskiej i Topy, dobrze napisane dialogi oraz napięcie dzięki któremu „Obce niebo” ogląda się jak thriller.
47. „Avengers: Czas Ultrona”, reż. Joss Whedon
Jedna z najbardziej wyczekiwanych produkcji ubiegłego roku i zwieńczenie kolejnego etapu budowania uniwersum Marvela. „Avengers: Czas Ultrona” jest świetnym filmem rozrywkowym, skazanym na sukces kasowy i uwielbienie fanów. Zabawny i odrobinę mroczny jednocześnie, perfekcyjnie zrealizowany, z pędzącą niczym lokomotywa akcją i zakończeniem otwierającym kolejną historię. Należy się jednak kilka łyżek dziegciu do tej miodowej recenzji. Można mieć zastrzeżenia do niektórych mroczniejszych elementów wrzuconych do fabuły. Tragiczna przeszłość Natashy (nie będę tu zdradzał szczegółów) to prawdziwy „zamulacz” nastroju. Ciężki temat miał pogłębić psychikę tej postaci, a tak naprawdę jest jak rzep u psiego ogona. Nie przekonuje mnie również Sokole Oko jako głowa rodziny. Dzieci, żona spodziewa się kolejnego potomka, mieszkają niemalże w domku na prerii. Samo dodanie tych wątków na siłę ma uczynić tę postać bardziej ludzką, ale nie działa to tak łatwo. A prawdziwa porażka to romantyczne momenty: pomiędzy Natashą i Bannerem nie ma żadnej chemii! Reżyser płaci tutaj wysoką cenę za mnogość postaci. Zbudowanie wiarygodnej biografii i charakteru w pięć minut nie wychodzi zbyt przekonująco.
46. „Gloria”, reż. Sebastián Lelio
Chilijska produkcja, nagrodzona Srebrnym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie za główną rolę żeńską. Film pojawił się w naszym kraju z ponad rocznym opóźnieniem. Nie zmienia to jednak faktu, że portret tytułowej Glorii – atrakcyjnej kobiety w średnim wieku – to pozycja interesująca. To co w filmie urzeka to jego bezpretensjonalna prostota. Zwyczajny obraz kobiety, która kocha życie (i disco) i nie chce z niego rezygnować ze względu na wiek. Oczywiście musi za to zapłacić pewną emocjonalną cenę. Film Leilo pokazuje życie zwyczajnie, takie jak jest. W „Glorii” mamy w zasadzie tylko jedną scenę „symboliczną”. I właśnie za tę szlachetną oszczędność środków wyrazu i za świetną rolę Pauliny Garcii „Gloria” ląduje na naszej liście.
45. „Głosy”, reż. Marjane Satrapi
Zawsze jest więc miło, gdy w Hollywood trafi się na jakiś świeży pomysł. I niezależnie od tego, co powie się jeszcze w kontekście „Głosów” Marjane Satrapi, bez wątpienia jest to film, który do tego – chciałoby się rzec, coraz bardziej elitarnego w ostatnich latach – grona może z czystym sumieniem dołączyć. Oryginalność „Głosów” przejawia się przede wszystkim w postawionym do góry nogami punkcie widzenia. Podczas gdy w większości filmów psychopata jest zazwyczaj tym po drugiej stronie barykady, tutaj przejmujemy w pełni jego perspektywę Mamy do czynienia z przewrotną, słodko-gorzką analizą przeżyć wewnętrznych osoby chorej na umyśle – osoby, która nie dokonuje swoich zbrodni przez wzgląd na podły charakter czy jakąś chorą filozofię życia. Jerry po prostu postrzega świat w skrajnie inny sposób od reszty konwencjonalnego społeczeństwa. Choć nie wszystko w filmie nie wszystko wyszło (końcówka!!) to warto „Głosy” sprawdzić. Takiego Rayna Raynoldsa jeszcze nie widzieliście.
44. „Demon”, reż. Marcin Wrona
Film Marcina Wrony zostanie głównie zapamiętany przez wzgląd na tragiczną śmierć reżysera podczas ostatniego festiwalu w Gdyni. Jednak traktowanie tego filmu jedynie jako pamiątki po twórcy byłoby krzywdzącym uproszczeniem. „Demon” to dobre kino, które w udany sposób łączy w sobie elementy estetyki horroru i komedii. Za tą ciekawą gatunkową maską kryje się satyra na nasze narodowe przywary oraz przypomnienie o pewnych tajemnicach, z którymi Polacy nie do końca się rozliczyli. Wszystko to podane przez obsadę, w której próżno szukać słabych punktów oraz przepuszczone przez ciekawy filtr pełen odwołań do romantyzmu czy Wyspiańskiego.
43. „Mission: Impossible – Rogue Nation”, reż. Christopher McQuarrie
„Rogue Nation” jest prawdopodobnie najlepszym „Mission Impossible” od czasów pierwszej części. Co jasne, nie dorównuje niedoścignionemu wzorowi filmu Briana De Palmy, ale z łatwością i – chciałoby się rzec – prędkością przelatującej kuli dystansuje pozostałe widowiska. „Rogue Nation” modyfikuje „Ghost Protocol” – swojego bezpośredniego krewniaka – naprawiając jego błędy i jednocześnie z udanym skutkiem czerpiąc wzorce z dawnych mistrzów. W dzisiejszych czasach, gdy niezmiernie łatwo jest utknąć gdzieś pomiędzy przeszłością a przyszłością i zostać rozerwanym przez ich sprzeczności („Terminator: Genisys” zdaje się być na to idealnym dowodem), jest to postawa godna podziwu i pozwalająca spojrzeć łaskawszym okiem na błędy tegoż dzieła.
42. „Paddington”, reż. Paul King
Ekranizacja klasycznej już książki dla dzieci o przygodach niesfornego i gadatliwego misia ma wszelkie przymioty, które powinno mieć dobre kino familijne. Film pełen jest ciepłego niewymuszonego humoru, a sam Paddington choć komputerowy niepozbawiony jest ogromnej ilości wdzięku. Ale na tym nie koniec. Dziełko Kinga przesiąknięte jest do cna brytolskim klimatem, którego nie powstydziłby się najlepsze produkcje telewizji BBC. Atmosfera Londynu i aromat herbaty są niemal namacalne. Dla wszystkich szukających filmu do obejrzenia wraz z dziećmi (ale nie tylko dla nich) pozycja obowiązkowa.
41. „Ziarno prawdy”, reż. Borys Lankosz
Po słabej adaptacji prozy Miłoszewskiego w postaci „Uwikłania” pisarz postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i osobiście nadzorować prace nad drugim filmem opartym na jego książce. Tym razem wyszło o klasę lepiej. „Ziarno prawdy” to sprawne gatunkowe, które łączy w sobie mroczną atmosferę niewyjaśnionej zbrodni, krwiste postacie i ostre jak brzytwa dialogi. Do tego mamy społeczny komentarz dotyczący polskiego antysemityzmu i tego jak sobie z nim radzimy. Można powiedzieć, że w końcu i my mamy swojego Holmesa i jest nim Robert… i to nie Downey Jr.
40. „Everest”, Baltasar Kormákur
Bardzo klasyczne (wg. malkontentów anachroniczne) kino o pojedynku człowieka z siłami natury będące zaprzeczeniem efekciarstwa. Bohaterowie filmu Baltasara Kormákura to nie superbohaterowie tak bardzo modni w ostatnich latach. To zwykli ludzie z krwi i kości. Czy wyjdą z tego cali? Kto z nich przeżyje, a kto pożegna się na zawsze z tym światem? Kto poczuje spełnienie i osiągnie swój cel? Tego nie wypada zdradzać. To drodzy widzowie musicie koniecznie zobaczyć sami. Warto też dodać, że film rozwiewa kilka romantycznych mitów dotyczących najwyższego szczytu Ziemi. Wyprawy na Everest to w dużej mierze wycieczki bogaczy, a podczas drogi na szczyt alpinistów zatrzymać może nie tylko potężna burza, ale też zwyczajna kolejka…
39. „Kryptonim: U.N.C.L.E”, reż. Guy Ritchie
Najnowszy film Guya Ritchiego okazał się niestety ogromną finansową klapą i pogrzebało to szanse na powstanie nowej szpiegowskiej serii. Naszym zdaniem totalnie niesłusznie. Oparty na zapomnianym serialu z lat 60 serialu film, opowiada o współpracy agentów CIA i KGB łączących siły w celu zapobiegnięcia ogólnoświatowemu konfliktowi. W udany sposób łączy dynamiczny styl Ritchiego z sentymentalną stylistyką retro zakorzenioną w Bondach z Connerym. Są piękne stroje, szybkie pościgi i mnóstwo przezabawnych gagów opartych sprzecznych charakterach głównych bohaterów. Nie można też zapomnieć o brylującym na drugim planie Hugh Grancie, który urzeka swoją przerysowaną, ale stylową brytyjskością.
38. „Snajper”, reż. Clint Eastwood
Clint Eastwood w zasadzie przyzwyczaił nas już do tego, że jego każdy kolejny film to rzecz, z którą warto się zapoznać. Tym razem Clint wziął się za biografię Chrisa Kyle’a – legendarnego amerykańskiego snajpera, który wsławił się największą ilością trafień podczas misji w Iraku. „Snajper” to film mocno zakorzeniony w republikańskich wartościach. To pochwała heroizmu, odwagi i braterstwa broni. Na szczęście postarano się o przedstawienie niektórych wartości drugiej strony – islamistów. Strona techniczna też stoi na wysokim poziomie. Walki pokazane są w sposób brutalny, a kolejne sekwencje trzymają w odpowiednim napięciu.
37. „Kopciuszek”, reż. Kenneth Branagh
Po sporym sukcesie „Czarownicy” studio Disney postanowiło przenieść kolejną klasyczną baśń w wersji aktorskiej. Tym razem padło na słynnego Kopciuszka. Film nie próbuje wymyślić prochu na nowo – nie znajdziemy tu brutalności i mroku, które cechowały literacki oryginał braci Grimm, odczytywania baśni na nowo. Ale chyba nie tego oczekiwaliśmy po tym studiu. Filmowy „Kopciuszek” to po prostu wszystko to za co kochamy Disneya. Są piękne balowe suknie, księżniczki i książęta, a sama historia opowiedziana jest „po bożemu”. Faktem jest, że całość trąci trochę kiczem. Ale co z tego?
36. „Slow west”, reż. John Maclean
Dosyć skromny niezależny film z Michaelem Fassbenderem w jednej z głównych ról. „Slow west”, choć oczywiście jest w głównej mierze westernem, stara się obrać własną ścieżkę w tym wyeksploatowanym gatunku. Dziki zachód w filmie Macleana to miejsce gdzie wszelkie wartości upadły. Na przekór otaczającej rzeczywistości zostaje postawiony – Jay Cavendish – niepoprawny romantyk podążający za swoją miłością. Świat w „Slow west” przepuszczony jest przez ciekawą, trochę odrealnioną stylistykę. Jest w tym pewna baśniowość i spirale przemocy rodem z filmów braci Coen.
35. „Dzikie historie”, reż. Damian Szifron
Argentyński film przegrał wyścig po Oscara z „Idą”. Co ciekawe, jest jej totalnym przeciwieństwem. Składająca się z sześciu krótkich historii produkcja, jest głośna, szybka i intensywna. Wszystkie je łączy jedna rzecz – ich bohaterom po prostu puszczają nerwy. Jest tu dramat, jest komedia. Reżyser sprawnie pokazuje, co w człowieku jest najgorsze, a przy tym jak śmieszne i groteskowe może być jego zachowanie, kiedy nie ma nad sobą kontroli.
34. „Córki dancingu”, reż. Agnieszka Smoczyńska
Szalony film jakiego dawno na polskiej ziemi nie było. „Córki Dancingu” doskonale wpasowują się w ostatni dobrze rokujący trend fantastycznych polskich debiutów pełnometrażowych, takich jak: „Hardkor Disko” Skoniecznego, „Disco Polo” Bochniaka, „Czerwony Pająk” Koszałki, czy „Baby Bump” Czekaja. Wszystkim filmom, pomimo bardzo rozbieżnych opinii warto jednak oddać, że są to niesamowicie wyraziste i charakterne obrazy, będące w pełni świadome swojej tożsamości – tak jak i debiut pełnometrażowy Agnieszki Smoczyńskiej. Niepozbawiony wad, jednak wywołujący na tyle skrajne emocje, że warto tego doświadczyć na własnej skórze – nie bez powodu przecież Agnieszka Holland objęła nad tym filmem opiekę artystyczną.
33. „Agentka”, reż. Paul Feig
„Agentka” opowiada o analityczce wywiadu, która zostaje zmuszona do tego aby zacząć działać „w terenie”. W roli głównej niezawodna Melisa McCarthy. I trzeba przyznać, że to nie jest jeden z tych filmów, który wszystkie zabawne sceny zdradził w zapowiedziach. Do odkrycia zostało o wiele więcej, więc przygotujcie się na maraton śmiechu o wiele lepszy, niż kolejny wieczór kabaretów w polskiej telewizji. Publiczność podczas premierowego seansu w Londynie co chwila parskała śmiechem i zasłużenie zgotowała obecnym w kinie aktorom prawdziwą owację. „Agentka” bawi do rozpuku, wprawia w dobry humor, powala lekkością i bezpretensjonalnością. Taka komedia to rzadka perła w oceanie przeciętności. Jeżeli ten tytuł nie zrodzi co najmniej jednego sequela, będę szczerze rozczarowany.
32.„Co robimy w ukryciu”, reż. Jemaine Clement, Taika Waititi
„Co robimy w ukryciu” opowiada o czwórce wampirów, które po burzliwych kolejach losu postanowiły osiedlić się na stałe na terenie Nowej Zelandii, by wieść prosty, niezmącony niczym żywot zwykłych mieszkańców. Nie jest to jednak łatwe, w szczególności zważywszy na to, że przez wzgląd na swoją specyfikę proces wtapiania się w małomiasteczkowe środowisko może być niezwykle trudny i skomplikowany dla krwiopijców. W końcu natury się nie oszuka… „Co robimy w ukryciu” na nowo pokazuje nam, że wampirowi nie musi się świecić klatka piersiowa na słońcu, a wilkołak niekoniecznie przemienia się w gigantycznego psa, stworzonego przez potwornie kiczowate CGI. Przypomina nam o uroku dawnych klasyków, robiąc to dodatkowo z humorem i polotem. Film duetu Clement-Waititi bez kompleksów może stać wśród najciekawszych pozycji gatunku.
31. „Disco Polo”, reż. Maciej Bochniak
Choć fabuła „Disco Polo” to w zasadzie tylko odgrzewany kotlet z cyklu „od zera do milionera” to na szczęście jest ona tutaj tylko pretekstem do zaprezentowania specyficznej wizji świata. Debiutant, Maciej Bochniak postawił bowiem na kompletne oderwanie od rzeczywistości i niemal komiksową konwencję. Można powiedzieć, że „Disco Polo” to lata 90 pokazane w taki sposób w jaki chcieliby go widzieć muzycy (i fani twórczości Akcentu) popularni w tamtych latach. Chociaż „Disco Polo” nie jest filmem idealnym, zdecydowanie warto go zobaczyć. Jest to przede wszystkim swoisty powiew świeżości w świecie polskiej komedii ostatnio zdominowanym przez komediodramaty o poważnej wymowie (twórczość Koterskiego) z jednej strony i tandetne twory z dopiskiem „romantyczny” z drugiej. Warto też zobaczyć film dla jednej sceny z pewną znaną postacią ze świata polityki, którą to można uznać za swego rodzaju wisienkę na tym przaśnym filmowym torcie.
30. „Turysta”, reż. Ruben Östlund
Film Ostlunda można scharakteryzować jako jedną wielką, skrupulatną wiwisekcję pewnej rodziny, a przede wszystkim zżartego przez rutynę małżeństwa.Turysta to solidne, sprawnie zrealizowane kino. Pozbawione fajerwerków i zbędnego efekciarstwa, ogranicza się do studiowania kolei losu głównych bohaterów – przede wszystkim wychwytywania tych pojedynczych chwil, gdy na krótki okres sprowokowani niecodziennymi sytuacjami wyzbywają się swojego wyrachowania służącego im za zwyczajowy pancerz, pokazując prawdziwe, niczym niechronione oblicze.
29. „Dumni i wściekli”, reż. Matthew Warchus
Gradka dla wszystkich tych, którzy kochają brytyjskie komedie z akcentem z północy. Oparta na faktach historia stowarzyszenia LGBT, które w epoce Thatcher postanowiło wspomóc finansowo i moralnie protestujących górników. Prosta historia o tym, że każde uprzedzenia można przełamać – wystarczy się tylko spotkać, lepiej poznać i zwyczajnie po ludzku pogadać. Bawi i wzrusza do łez.
28. „Szybcy i Wściekli 7”, reż. James Wan
Nie jest odkryciem Ameryki stwierdzenie, iż ten film stoi spektakularną akcją i absurdalnymi sytuacjami. I – przynajmniej według mnie – jest to ogromny plus tej produkcji. To typowe kino rozrywkowe. Takie z dużym przymrużeniem oka. Ze świadomym i celowym balansowaniem na granicy powagi i absurdu. Z zerowym poziomem praw fizyki i niekończącą się amunicją, świstającą nad głowami bohaterów. I wiecie co? To się po prostu świetnie ogląda. Tak. To jedna najlepszych serii rozrywkowych, jakie posiada współczesne kino. Tak więc czy „Szybcy i Wściekli 7” to film dla każdego? Oczywiście pod warunkiem, że odpowiednio się na ten film nastawimy. Jeśli liczycie na dobrą zabawę i godne pożegnanie Paula Walkera – walcie śmiało do kin!
27. „Most Szpiegów”, reż. Steven Spielberg
Nowy film Spielberga sięga po jeden z ulubionych tematów reżysera – kryzys/konflikt amerykańskich wartości. Tym razem lekcję obywatelskiej postawy daje nam Tom Hanks, który wciela się w Jamesa Donovana – amerykańskiego prawnika biorącego udział w negocjowaniu wymiany szpiegów na tytułowym moście łączącym wschód z zachodem. Co jednak ciekawe, opowieść o tym wydarzeniu wcale nie jest najlepszą część filmu. W tej „berlińskiej” sekwencji za dużo jest uproszczeń i stereotypów względem strony rosyjskiej. Najmocniejsza jest pierwsza połowa, rozgrywana na amerykańskiej ziemi, gdzie bohaterowie muszą stanąć przed moralno-prawnym dylematem dotyczącym losu złapanego szpiega. Solidne amerykańskie kino.
26. „Makbet”, reż. Justin Kurzel
Film Kurzela to przede wszystkim estetyczny cukierek. Wizualna strona „Makbeta” prowadzona jest pomysłowo i konsekwentnie. Do niewielu rzeczy można się w tym aspekcie przyczepić, bo skąpane w wielu odcieniach krwi zdjęcia Adama Arkapawa („Detektyw”) są naprawdę urzekające. Czerwień krok po kroku przejmuje władzę nad obrazem, aż w końcu pochłania cały świat, sugerując, że pozbycie się tyrana to nie koniec krwawych walk o tron Szkocji. Film potrafi jednak trochę zmęczyć swoją monotonią i zachowaniem niemalże oryginalnego (choć odchudzonego) tekstu literackiego oryginału. Produkcja ciekawa, do której warto się ustosunkować.
25. „Baranek Shaun”, reż. Mark Burton, Richard Starzak
Gdyby rozpatrywać zeszłoroczne filmy w kategoriach zaskoczenia, to kto wie czy właśnie „Baranek Shaun” nie znalazłby się na czele takiego zestawienia? Kinowe przygody Baranka, który gubi się w wielkim mieście to naprawdę kawał porządnego kina… niemego! Postaci, choć nie wymawiają ani jednego słowa to bawią bardziej niż większość komedii. Jaka jest recepta na sukces? To przede wszystkim humor oparty na absolutnie genialnych, ciut absurdalnych skojarzeniach. Wystarczy wspomnieć owce skaczące przez płot w roli usypiacza. Do tego należy jeszcze dodać pochwałę trudu wykonania klasycznej animacji bez wsparcia komputera i ogłoszona ostatnio nominacja do Oscara dla „Baranka” wydaje się być oczywista.
24. „Czerwony pająk”, reż. Marcin Koszałka
Fabularny debiut reżyserki uznanego operatora – Marcina Koszałki – i od razu jeden z ciekawszych polskich filmów roku. „Czerwony pająk” inspirowany jest historią seryjnego zabójcy grasującego w Krakowie, w latach 60. Koszałka czerpiąc ze stylistyki thrillera tworzy film, który tak naprawdę bardziej jest dramatem psychologicznym aniżeli filmem z gatunku „zabili go i uciekł”. Ważniejsza od milicyjnego śledztwa jest tutaj psychologiczna relacja między tytułowym zabójcą, a młodym chłopakiem, który ulega swojej fascynacji złem. A całość ubrana w przepiękne zdjęcia i świetną scenografię dobrze oddającą brud i siermiężność PRL-u.
23. „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”, reż. Roy Andersson
Zwieńczenie trylogii o byciu człowiekiem Roya Anderssona. Szwed w swoim filmie oddaje spostrzeżenia na temat kruchości ludzkiego życia, wyśmiewa ludzkie przywary. Na Gołębia… składają się luźno powiązane ze sobą, zabawne mniej lub bardziej scenki o charakterze anegdotycznym, z których żadna nie trwa dłużej niż pięć minut. Świat przedstawiony w filmie jest odrealniony – bohaterowie są trupio-bladzi, wszędzie panuje zadziwiająca stagnacja. To absurdalność niektórych skeczy, oraz panowanie reżysera nad kadrami sprawia, że dostaliśmy jeden z bardziej oryginalnych filmów ostatnich lat. Nagroda na Festiwalu w Wenecji w pełni zasłużona.
22. „Pentameron”, reż. Matteo Garrone
Film Garrone to pozycja dość kontrowersyjna i dzieląca publiczność. „Pentameron” to luźna adaptacja barokowych baśni, które posłużyły swego czasu za inspirację dla słynnych braci Grimm. Świat zamieszkały przez pysznych i próżnych władców oraz ich poddanych jest mroczny i obdarty ze szlachetnego romantyzmu znanego z bajek Disneya. Garrone opowiada baśnie w ich oryginalnej formie – bez ugładzeń, bez szlachetności. Barokowe metafory i specyficzne poczucie humoru są tu poprowadzone do końca i dzięki temu możemy zobaczyć jak bardzo są aktualne. Bez względu na to czy film przypadnie Wam do gustu czy nie to rzecz warta obejrzenia.
21. „Foxcatcher”, reż. Bennet Miller
Po Monneyball Bennet Miller nadal trzyma się obranej w nim konwencji, dodając jeszcze więcej psychologicznej głębi. Foxcatcher jest przemyślanym, znakomicie nakręconym filmem z pełnokrwistymi bohaterami. Można powiedzieć, że potencjał historii został w pełni wykorzystany, a dodatkowe niedomówienia, które mnożą się w trakcie oglądania, czynią obraz bardziej intrygującym. Dokonuje się tam swoisty rozbiór osobowości głównych bohaterów. Bez moralnej oceny protagonistów, co jest w tym przypadku dodatkowym plusem. Miller po raz drugi już zmierzył się z przedstawieniem po swojemu historii związanej z jednym z amerykańskich sportów narodowych – i ponownie wyszedł z tego pojedynku zwycięsko.
20. „Ex Machina”, reż. Alex Garland
Rozważania na temat sztucznej inteligencji. Lwia część filmu Alexa Garlanda odbywa się w sterylnych, momentami wręcz klaustrofobicznych, pomieszczeniach. Na tym elemencie buduje się zresztą konsekwentnie napięcie. Bez wątpienia Ex Machina należy do dzieł, w których tło narracji odgrywa rolę kluczową. W połączeniu z genialną muzyką Geoffa Barrowa – multiinstrumentalisty zespołu Portishead – otrzymujemy podwaliny pod niepokojącą historię. Począwszy od oprawy i zasługującej na co najmniej nominację do Oscara ścieżki dźwiękowej, kończąc na arcyciekawych kreacjach postaci Nathana i Avy – z całą pewnością projekt Garlanda jest więcej niż udanym obrazem.
18. „Młodość”, reż. Paolo Sorrentino
Kolejny film twórcy nagrodzonego Oscarem „Wielkiego piękna”. „Młodość” Paola Sorrentina jest nie tyle apoteozą młodości, co życia w ogóle. Trzeba przyznać, że łatwo ulec czarowi i lekkości, z jaką reżyser, niczym doświadczony kompozytor, aranżuje całą opowieść, upstrzoną cudownymi obrazami i muzyką, wielowymiarowymi postaciami i ciętym humorem. Niektóre sceny oraz ujęcia to arcydzieła same w sobie.
17. „Straight Outta Campton”, reż. F. Gary Gray
Jak na dobry rapowy kawałek przystało, film zawiera przekaz, który wraz z odpowiednią dozą humoru sprawi, że aż 2. godziny 20 minut upłyną na sali kinowej bez spoglądania na zegarek. Twórcy idealnie zachowali balans. Raz potrafiąc poruszyć by za chwilę wzbudzić w widzach emocje gniewu i buntu towarzyszące bohaterom. Scenariusz ma niesamowity power, podkręcony fenomenalnym soundtrackiem, którego przecież nie mogło zabraknąć w historii o legendach muzyki XX i XXI wieku, dlatego też film warto obejrzeć w kinie ze względu na poziom nagłośnienia. Mówi się, że piosenka osiągnie sukces, jeśli urywa dupę lub chwyta za serce. Straight Outta Compton robi te dwie rzeczy!
16. „W objęciach węża”, reż. Ciro Guerra
Film Ciro Guerry został zrobiony na podstawie dwóch dzienników, sporządzonych przez dwóch naukowców w różnych latach. Obaj badacze poszukiwali legendarnej Yakruny – niezwykle rzadkiej rośliny posiadającej właściwości lecznicze. Obaj także spotykają na swojej drodze Karamatake – ostatniego przedstawiciela swojego ludu, który przewartościuje – a przynajmniej podda poważnym wątpliwościom – ich spojrzenie na świat. Guerra w swoim filmie na nieco ponad dwie godziny odrywa nas od codzienności naszej cywilizacji, prezentując w niemal pełnej krasie świat żyjący wedle zupełnie innych zasad. Świat, w którym nawet sama koncepcja upływu czasu nie ma wielkiego znaczenia. Na tym tle możemy obejrzeć coś wyjątkowego – część dziedzictwa ludzkości wymierająca na naszych oczach.
15. „Whiplash”, reż. Damien Chazelle
Co tu dużo gadać? Historia młodego perkusisty jazzowego dążącego do osiągnięcia szczytu to jeden z największych oscarowych faworytów zeszłego roku. Wyraziste role Milesa Tellera oraz przede wszystkim J.K Simmonsa oraz specyficzna relacja jaka wywiązuje się między odgrywanymi przez nich bohaterami to solidny fundament, na którym opiera się film. Do tego oczywiście krew, pot, łzy i dużo jazzu. Większość z Was pewnie już film ma za sobą. Ci którzy jeszcze nie widzieli niech koniecznie nadrobią.
14.”Body/Ciało”, reż. Małgorzata Szumowska
Ostatni film Szumowskiej to bezsprzecznie najlepszy obraz w dorobku reżyserki i najlepszy polski film zeszłego roku. Reżyserka po raz kolejny wzięła się za ciężki temat (tym razem opowiada o przemijaniu) z tą różnicą, że zrezygnowała z opowiadania z natchnioną miną. I tym właśnie wygrała. „Body/Ciało” podszyte jest delikatną, subtelną ironią, która sprawia, że film jest momentami zabójczo trafny w podsumowywaniu elementów naszego życia, a jednocześnie nie bolą nas zęby od nadmiaru patosu. Zresztą, Srebrny Niedźwiedź i główna nagroda w Gdyni nie wzięły się znikąd.
13. „Kingsman: Tajne Służby”, reż. Matthew Vaughn
Film Matthew Vaughna to przykład tego jak powinno wyglądać współczesne kino rozrywkowe na najwyższym poziomie. „Kingsman” jest fantastycznym pastiszem filmów spod znaku 007, a jednocześnie widać tu autorski sznyt reżysera – inscenizacje bójek, specyficzny humor. Jeśli dodać do tego starcie stylowiBrytole kontra przaśni Amerykanie to dostajemy pozycję obowiązkową na liście każdego fana kinowej szpiegowszczyzny.
12. „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu”, reż. Ann Lily Amirpour
Amerykańskiej kino niezależne bierze się za stylowy western o wampirach. Zrealizowany w całości w języku perskim. „O dziewczynie…” to kino hipnotyczne i z założenia niespieszne. Bardziej niż fabularne zawijasy i akcję Amirpour ceni sobie wysmakowane zdjęcia, łączenie stylistyk i mieszanie artystycznych tropów. To film dokładnie taki, jakim wyśnili go sobie miłośnicy offu: drapieżnie niepokorny, anty-systemowy.
11. „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy”, reż. J.J Abrams
Bezsprzecznie najbardziej wyczekiwana premiera 2015 roku. „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” to na szczęście godna kontynuacja jednej z najbardziej kultowych serii w historii kina. Film nie tylko nie popełnił katastrofalnych błędów nowej trylogii, ale także niemal perfekcyjnie rozpoczął nowy cykl. Jest tu wszystko co fani starej serii kochają najbardziej – zabawne (ale nie śmieszne) roboty, emocjonujące pojedynki, dużo klasycznych efektów specjalnych i powrót starych. Nie dostaliśmy także nowego Jar Jara czy irytującego wątku romantycznego. J.J. Abrams wykonał tak wielki kawał dobrej roboty, że martwić może fakt jego nieobecności na stołku reżysera kolejnych epizodów.
10. „Coś za mną chodzi”, reż. David Robert Mitchell
„Coś za mną chodzi” to prawdopodobnie najlepszy horror jaki zawitał na polskich ekranach w zeszłym roku (na amerykańskich był już rok wcześniej). Film Roberta Mitchella nie jest kolejnym straszakiem dla nastolatków wypełnionym kolejnymi jump-scare’ami. To starannie przemyślane i rozplanowane kino. Z pomysłem na siebie, zgrabnie wykorzystujące dorobek lat 80 i bardzo wysmakowane pod względem stylistycznym. Fantastycznie operuje też atmosferą tajemniczości oraz w ciekawy sposób wykorzystuje do strasznia motyw inicjacji seksualnej. Wspaniałego obrazu całości dopełniają znakomite zdjęcia (przypomnijcie sobie sekwencję w szkole!!), genialny soundtrack i mistrzowsko budowany suspens. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów gatunku.
9. „Sekrety morza”, reż. Tomm More
Najbardziej magiczna animacja zeszłego roku. Gdyby do czegoś „Sekrety morza” porównać, to chyba najbliżej im do słynnych animacji Miyazakiego. Podobnie jak w tamtych japońskich produkcjach mamy tu do czynienia ze „starą szkołą”. Animacja ta to w zasadzie filmowy odpowiednik bajek opowiadanych na dobranoc, tudzież opowieści ludowych. Jest pełna autentycznego uroku, nostalgii oraz urzeka prostotą. To znakomity sposób, aby zapoznać dzieciaki z nieco inną poetyką, uwrażliwić na inny rodzaj kina. Zresztą nie tylko dzieciaki. „Sekrety morza” są bowiem znakomitą propozycją dla każdego. Bez względu na wiek.
8. „Mandarynka”, reż. Sean Baker
Opis „Mandarynki”, który można było znaleźć w gazetce ostatniego WFF, brzmi jak mokry sen bywalców stołecznego Placu Zbawiciela. Film kręcony iPhone’em, główne bohaterki to transseksualne prostytutki, a akcja rozgrywa się w Wigilię. Brzmi jak kompletne szaleństwo? I w gruncie rzeczy taki jest ten film. To kinematograficzna petarda. Dzieło bezkompromisowe, energetyczne i ostre. Bohaterowie zasypują nas świetnymi ciętymi dialogami i autentycznie zabawnymi gagami. Co ważne, reżyser nie zapomina też o bohaterach. Każda z postaci jest solidnie zagrana i ciekawie wyeksponowana. „Mandarynka” to dowód na to, że amerykańskie kino niezależne ma nam jeszcze bardzo dużo do zaoferowania.
7. „Steve Jobs”, reż. Danny Boyle
Trzeba zobaczyć „Steva Jobsa” z kilku powodów – oprócz tych oczywistych, jak aktorstwo i realizacja, jest jeszcze jego aktualność. Film ten jest bowiem pasjonującą próbą zajrzenia do głowy jednego z największych wizjonerów XX wieku, człowieka o niesamowitej motywacji, jednoczącego zastępy wyznawców u swojego boku, ale jednocześnie odpychającego od siebie najbliższych, izolującego się od ludzi. Ta pełna paradoksów postać zmieniła dzięki swoim produktom współczesną kulturę i ikonosferę. Dzięki filmowi Boyle’a (oraz tak naprawdę scenarzystya – Alana Sorkina) może będzie łatwiej zrozumieć, jak działa umysł geniusza.
6. „Marsjanin”, reż. Ridley Scott
Film Scotta jak na kino ocierające się z jednej strony o elementy katastroficzne, a z drugiej przymilające do tradycji obrazów sci-fi, jest wręcz ociosane z większości kalk gatunkowych. Twórcy skupiają się na przyziemności improwizacji mających zapewnić przetrwanie, jednocześnie wciąż zgrabnie operując skalą, w jakiej się to wydarza. Należy do tego dołożyć pokrzepiający i bystry humor wraz z doskonale podtrzymaną dramaturgią, a otrzymamy przepis na jeden z bardziej wyrazistych i interesujących filmów sci-fi w ciągu ostatnich lat – „Marsjanina”.
5. „Aferim!”, reż. Radu Jude
Czarno-biały film o dwóch gościach jadących na koniu przez Wołoszczyznę w dziewiętnastym wieku. Tak można opisać „Aferim!” w pigułce. Ten rumuński film to przede wszystkim wgląd w dziewiętnasty wiek i rekonstrukcja historyczna tego jak wyglądała hierarchia społeczna, kultura oraz życie społeczeństwa na tym obszarze. „Aferim!” to niezwykły film historyczny, który wpisano w konwencję westernu i filmu drogi. W najnowszym filmie autora „Najszczęśliwszej dziewczyny na świecie” najważniejszy jest dialog. Większość scen sfilmowano w planie ogólnym, montaż i muzykę ograniczono do minimum, a aktorzy są ważnym, ale wyłącznie jednym z wielu elementów sceny.
4. „Sicario”, reż. Denis Villeneuve
W rękach piekielnie zdolnego Denisa Villeneuve’a „Sicario” nie mógł stać się rutynowym, utkanym schematami filmem. Fani mrocznego, zaangażowanego kina spod znaku Michaela Manna i Davida Finchera nie mogą przejść obok tego tytułu obojętnie. Filmy Villeneuve’a pozostają jednymi z najciekawszych we współczesnym kinie produkcjami, w których krzyżują się ścieżki dużych, napompowanych pieniędzmi blockbusterów, z prawdziwie autorskim podejściem do tematu. Reżyser „Labiryntu” jest mistrzem nastrojowego thrillera, który trzyma widza za gardło od pierwszych ujęć do samego końca.
3. „Birdman”, reż. Alejandro González Iñárritu
Bez owijania w bawełnę. Alejandro González Iñárritu zrobił film, który zdobył (całkiem zasłużenie) worek Oscarów. To film, który pomimo wielu elementów metaforycznych czy symbolicznych (choć czasem aż nazbyt oczywistych) nie popada w za dużą pretensjonalność. „Birdman” wymyka się też formule „oscarowego film”, która wytworzyła się w ostatnich latach (wielkie biografie, historyczne epopeje). No i jest jeszcze jeden atut, który ma jedno konkretne imię: Michael Keaton. Jego życiorys do złudzenia przypomina historię odgrywanej postaci (tylko on wie ile jego prawdziwych uczuć jest w postaci Riggana). Szkoda tylko, że Michael nie dostał złotej statuetki za swoją rolę…
2. „W głowie się nie mieści”, reż. Pete Docter
Zabawny, ciekawy, mądry, wzruszający do łez, rodzący się na naszych oczach klasyk – tylko takich słów można użyć opisując tytuł stworzony przez najlepsze studio filmów animowanych na świecie. Nie oszukujmy się: „W głowie się nie mieści” to film dla każdego, kto ma w sobie choć trochę z dziecka. I jestem pewien, że publiczność, która zgotowała filmowi owację na stojąco podczas pokazu w Cannes, na pewno taka była.
1. „Mad Max: Na drodze gniewu”, reż. Geore Miller
Zwycięzca naszego zestawienia mógł być tylko jeden. Gdyby wszystkie blockbustery świata trzymały wysoki poziom, nie byłoby filmów wyjątkowych. Takich, które sadzają nas na krawędzi fotela, mrożą krew w żyłach i każą autentycznie przejąć się bohaterami. Które wciągają w swój dziwny, wymyślony świat i zostają w głowie na bardzo długo. Takim filmem bez wątpienia jest „Mad Max: Na drodze gniewu”! Oby amerykańscy akademicy nie wystraszyli się „komercyjnego” (choć przecież autorskiego) kina, z którego „Mad Max” się wywodzi. Trzymamy kciuki!