Ostatecznie ludzkość wychodzi zwycięsko z tej bitwy, a wszystko to dzięki bakteriom. Jak dowiadujemy się z końcowej wypowiedzi lektora, najeźdźcy zginęli z powodu bakterii znajdujących się w powietrzu, które dla ludzi były nieszkodliwe, lecz dla nich były śmiercionośne. Jak mówi dalej – Marsjanie zostali zniszczeni, a ludzkość ocalała dzięki tym najmniejszym istotą, które Bóg w Swej mądrości umieścił na Ziemi.
Wojna światów świetnie ukazuje ówczesne nastroje Amerykanów, ogarniętych paranoją zimnej wojny. Reżyser daje nam do zrozumienia, że marsjanie są symbolem wrogiego Związku Radzieckiego, jasno określając ich pochodzenie z Marsa – czerwonej planety. W głowach społeczeństwa ciągle świeże były również, pierwsze doniesienia o UFO, które równie mocno niepokoiły zdezorientowane społeczeństwo. Interesujące są także nawiązania do religii chrześcijańskiej. Przykładem może być scena w której ksiądz podejmuje próbę nawiązania kontaktu z najeźdźcą, uważając że stworzenia te ze względu na swój rozwój są bliżej Boga. Choć początkowo wiara ponosi porażkę, to w ostatecznym rozrachunku odnosi zwycięstwo. Sugeruje to samo zakończenie, kiedy to bohaterowie ukrywają się w kościele, a na ratunek przychodzą im bakterie będące dziełem Boga.
Nie tylko Amerykanie żyli w obawie przed skutkami użycia bomby jądrowej. Ich niepokój podzielała również Japonia, która w 1945 roku sama doświadczyła efektów jej użycia. Uczucie to skumulowało się w Godzilli Ishiro Hondy z 1954 roku. Film rozpoczyna się od informacji o tajemniczych atakach na statki rybackie na oceanie. Bohaterowie mówią o wybuchu oraz oślepiającym blasku mu towarzyszącym, co przywodzi na myśl skojarzenia z bombą atomową. Pierwszy atak stwora na wyspę Odo, ukazany podczas silnego sztormu, wprowadza widza w klimat grozy jaki będzie mu towarzyszył do końca filmu. Poprzez zbliżenia spoglądających w górę, przerażonych twarzy mieszkańców wioski w połączeniu z walącymi się jak domki z kart chatami rybackimi, budowana jest atmosfera tajemniczości i strachu. Choć nie jest nam jeszcze dane zobaczyć samą Godzille, to sposób w jaki reżyser ukazuje atak pozwala widzowi wyobrazić sobie ogrom siły jaką dysponuje bestia.
Po przybyciu na miejsce katastrofy grupy badawczej, za pomocą licznika Geigera odkryte zostaje promieniowanie jądrowe. Podczas oględzin miejsca katastrofy ich oczom ukazuje się postać Godzilli, przypominająca wielkiego dinozaura. Próby pokonania potwora najsilniejszą bronią jaką dysponuje człowiek, a więc oczywiście bronią jądrową. nie przynoszą skutków. Ta nadzwyczajna odporność Godzilli wzbudza zainteresowanie u uczonego, który chciałby ją zbadać i nie chce jej śmierci. Ponownie postawa ta zostaje skonfrontowana z postacią młodego wynalazcy, któremu udało się odkryć śmiercionośną broń. Młody naukowiec, dr Serizawa staje przed dylematem, czy użyć swojego wynalazku w celu ratowania świata przed kolejnymi atakami. W końcu za namową narzeczonej postanawia użyć „niszczyciela tlenu”, wcześniej niszcząc wszystkie swoje notatki, aby nikt nie mógł użyć go ponownie. Godzilla zostaje pokonana, a dr Serizawa ginie śmiercią samobójczą podczas podkładania ładunku.
Katastrofa ukazana w filmie ma charakter przestrogi przed dalszymi próbami nuklearnymi, które mogą doprowadzić do zagłady ludzkości. Film głosi antyatomowe przesłanie, kiedy to w pamięci Japończyków jeszcze świeże były wspomnienia Hiroszimy i Nagasaki. Atak Godzilli ma być przenośnią destrukcyjnych konsekwencji jakie niesie za sobą wyścig zbrojeń. W filmie ponowne ukazane zostaje starcie nauki z użyciem siły, podobnie jak miało to miejsce w filmie „Istota z innego świata”. Jednak w tym przypadku pomimo iż również wygrywa rozwiązanie siłowe, to doprowadza do niego nauka, która stara się rehabilitować w oczach widza poprzez postać dr Serizawy.
Warto wspomnieć także o amerykańskiej wersji Godzilli. Po wykupieniu praw do dystrybucji na rynku amerykańskim przez Edmunda Goldmana, które umożliwiały mu wprowadzanie szeregu zmian do dzieła Hondy, powstał film pod tytułem Godzilla: król potworów. Reżyser Terry O. Morse przemontował pierwotny film oraz dodał do niego wątek amerykańskiego korespondenta, który jest świadkiem wszystkich wydarzeń. Znacznie zmieniło to wymowę filmu. Usunięto wątki odnoszące się do wojny i bomby atomowej, których po nuklearnych atakach Stanów Zjednoczonych na Japonię nie chciano pokazywać amerykańskiemu widzowi.
Jednym z najciekawszych filmów science fiction lat 50. jest „Inwazja porywaczy ciał”, w reżyserii Dona Siegela z 1956 roku. Film opowiada historie małego amerykańskiego miasteczka zaatakowanego przez istoty nie z tego świata. Nie doświadczymy tutaj jednak rozbłyskujących laserów, czy latających spodków. Obcy w Inwazji porywaczy ciał atakują po cichu. Akcja rozpoczyna się od klamry narracyjnej ukazującej głównego bohatera – lekarza, w rozmowie z psychiatrą. Jego zachowanie wskazywać by mogło na chorobę psychiczną. Lekarz zaczyna opowiadać swoją historię, kiedy przenosimy się do momentu jego przyjazdu do miasteczka na pilne wezwanie pielęgniarki. Po spotkaniu z nią na stacji kolejowej udaje się do swojego gabinetu. Po drodze pielęgniarka opowiada mu o licznych telefonach w których pacjenci nie chcą zdradzić co dokładnie im dolega. Lekarz prowadzi śledztwo na własną rękę i dowiaduje się przerażającej prawdy. Okazuje się że miasto zostało zaatakowane przez obcych, którzy tworząc kopie ciał mieszkańców zajęli ich miejsca w społeczeństwie, po cichu knując przeciwko ludziom.
Ukazana zagłada którą jest atak nieznanej formy życia, przejmującej kontrolę nad ludźmi znacząco odbiega od stylistyki wcześniejszych filmów sci-fi tego okresu. Obcy atakują po cichu, powoli przejmując kontrolę nad małym miasteczkiem. Ta wyrachowana inwazja jest oczywistym odniesieniem do szpiegowskich działań Związku Radzieckiego. Każdy może być szpiegiem, tak jak w filmie każdy może być obym. Paranoja, osaczenie oraz podejrzliwości bohaterów filmu odpowiada uczuciom ówczesnych Amerykanów. Atak na konserwatywne miasteczko żyjące według najwyższych amerykańskich wartości, świadczy o zagrożeniu, które może dotknąć nawet społeczeństwo żyjące w spokoju na uboczu. Film od samego początku trzyma widza w napięciu zachowanym w klimacie tajemniczości oraz nieufności. To co wyróżnia Inwazje porywaczy ciał na tle innych produkcji lat 50. jest fakt, że w filmie próżno szukać odniesień do bomby atomowej, czy promieniowania.