Tytuł zaczynamy od polowania na potwora. W świecie przedstawionym nazywane są one Kemono. Można zacząć się domyślać, że gra będzie po japońsku. Jednak jest to taka mieszanka angielskiego i japońskiego. Postaci mówią po angielsku, ale dodają wstawki z języka japońskiego. No i to polowanie jest także swoistym tutorialem. Gonimy za potworem i… przegrywamy. Rozpoczęcie trochę takie w stylu gier typu soulslike, no nie? Ale to dopiero początek, bo nawiązań będzie więcej. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Trafiamy na nieprzytomną dziewczynę. Tworzymy więc dla niej namiot i ognisko, aby mogła odpocząć. Wtedy też atakuje nas pierwsze Kemono, które możemy pokonać. Przydaje nam się do tego Karakuri. Dzięki tej magii możemy tworzyć skrzynie umożliwiające nam wyskoczenie ponad potwora. Zadajemy wtedy większe obrażenia. Na początku bowiem nasze wyposażenie raczej woła o pomstę do nieba i nawet z najłatwiejszymi ze stworów możemy walczyć około pół godziny. Szybko jednak możemy ulepszać zarówno swoją broń, jak i pancerz. Robimy to za pomocą przedmiotów, które zbieramy w świecie przedstawionym, bądź wypadających z pokonanych monstrów. Aby móc cokolwiek zbudować należałoby jednak ulepszyć jedną z naszych baz za pomocą kuźni. Jedną z baz? No tak! Biegając po otwartym świecie, możemy znaleźć miejsca przeznaczone do obozowisk. Jeśli je ulepszymy, będziemy mogli stawiać rzeczy ułatwiające eksplorację danych terenów. Zarówno namioty szybkiej podróży, ogniska, pochodnie czy liny ułatwiające szybkie przemieszczanie się bez użycia szybkiej podróży z menu mapy. Warto robić sobie takie rzeczy, aby jeszcze bardziej ułatwić kolejne polowania na zwierzynę. Niestety do tego, żeby móc wytworzyć konkretne przedmioty, musimy zbierać części Kemono. Nie leżą one jednak porozrzucane na ziemi, a wydobywamy je z ciał pokonanych ofiar. To oczywiście wiąże się z grindowaniem. I tutaj pojawia się rzecz, która absolutnie mnie w tym tytule kupiła.
Mówię o multiplayerze. Walka z wszelkimi monstrami w Wild Hearts jest dużo ciekawsza, gdy mamy kogoś do pomocy. Możemy sami stworzyć lobby i zostać hostem lub dołączyć do istniejącej już rozgrywki. Do tego celu używamy ogniska, przy którym wybieramy Kemono, na które zamierzamy zapolować lub bramy. Zwykle są one wyłączone i na początku myślałem nawet, że to jakieś budowle, które przydadzą się do poruszania się po świecie. Jednak gdy jakiś gracz rozpocznie polowanie i poprosi o pomoc (co oznacza po prostu wystartowanie z otwartym lobby), bramy aktywują się, a my możemy zdecydować, czy chcemy pomóc. Przed tym jeszcze zobaczymy jednak z jakim stworem mierzy się nasz potencjalny sojusznik. Przy multiplayerze muszę wspomnieć także o pojemności lobby. Możemy grać bowiem solo lub w kooperacji z maksymalnie dwoma innymi graczami. Szybka matematyka mówi zatem, że można grać maksymalnie w trzy osoby.
Zdarzyło mi się kooperować z innymi graczami i nie ukrywam, że jestem tą współpracą niezwykle zadowolony. Ciężko było mi znaleźć kogoś, kto dołączyłby do mojej sesji, ale mi udawało się dołączać do polowań innych graczy. Najbardziej jednak zapadła mi w pamięć sytuacja, gdy dołączyłem już do pewnej pary. Mieliśmy upolować potwora, to jasne. Jako że prawdopodobnie każdy z nas dopiero zaczynał, nie wiedzieliśmy jakiego Kemono mamy zlikwidować. Przystąpiliśmy zatem do walki z ogromnym dzikiem. Pierwszy raz spotkałem takiego przeciwnika, jednak poradziliśmy sobie naprawdę dobrze. Gdy batalia zakończyła się, a dzik padł okazało się, że nasze polowanie nadal trwa. Nie mieliśmy zabić bowiem tego potwora, a przerośniętego szczura. Dokładnie takiego samego jak ten, z którym walczyłem wcześniej. Ta walka trwała oczywiście dużo krócej, ale dało mi to bardzo fajne spojrzenie na to, jak może wyglądać gra wieloosobowa w tym tytule, jeśli ma się zebraną fajną ekipę.
Co do samych walk, prezentują się za każdym razem dość podobnie. Szukamy zwierzyny, znajdujemy ją, walczymy, ona ucieka. I tak trzy razy. Wtedy Kemono pada martwe. Domyślam się jednak, że będzie istniała opcja, aby ubić potwory przy mniejszej ilości ucieczek. Wystarczy pewnie odpowiednio ulepszyć swoje uzbrojenie, poekspić i zebrać fajną drużynę. Ja pograłem w Wild Hearts jakieś cztery godzinki i nie wyszedłem z pierwszego obszaru mapy. Odkryłem w nim trzy różne rodzaje Kemono i pozwiedzałem. Ulepszyłem swoje bazy, pozbierałem trochę rzeczy, przetestowałem multiplayer i nie ukrywam, że bawiłem się całkiem nieźle. O ile przy Dauntless dość szybko się znudziłem, a przy Monster Hunter: Rise zmęczyła mnie toporność, ilość błędów oraz brak jakiegokolwiek wytłumaczenia mechanik gry, o tyle Wild Hearts kupiło mnie i nie mogę się doczekać, aby pograć trochę dłużej. To na pewno za sprawą fabuły. Nie zapowiada ona się na nic nadzwyczajnego, jednak twórcy bardzo prosili, aby unikać wszelkich spoilerów jej dotyczących, zatem może się okazać, że będzie ona dużo lepsza, niż z początku może się wydawać. Na pewno pomaga ona na samym początku, kiedy to jeszcze nie wiemy zupełnie nic o grze, jej sterowaniu czy mechanikach. Do tego postaci w grze wydają się być dość charakterystyczne, ale niestety niewiele więcej mogę powiedzieć, ponieważ grałem zdecydowanie zbyt krótko.
To, co jednak dość mnie odrzuca przy tym tytule, to grafika. Mam bowiem wrażenie, że jest to grafika ze starszej generacji konsol. Nie zaskakuje niczym, wygląda dość średnio, a do tego zdarzały mi się małe spadki FPS-ów. Domyślam się jednak, że są to rzeczy, które twórcy dadzą radę naprawić jeszcze przed premierą. Druga część oprawy audiowizualnej, czyli udźwiękowienie, stoi natomiast na bardzo wysokim poziomie. Głosy, dźwięki czy muzyka genialnie wciągają w świat przedstawiony, budują klimat i nie ukrywam, że są dość charakterystyczne.
Kto by pomyślał, że gracz, który odbił się od dwóch podobnych gier, przekona się do trzeciego tytułu opartego w zasadzie na tych samych mechanikach. Zdecydowanie nie ja. Warto jednak dawać szansę każdej grze nawet, jeśli z początku myślimy, że to nie nasze klimaty. Moim zdaniem zdecydowanie warto dać szansę temu tytułowi. Krótko mówiąc…
Wild Hearts zapowiada się na grę, która robi dokładnie to samo co Dauntless czy seria Monster Hunter. Moim jednak zdaniem robi to lepiej. Mimo że nie wygląda jakoś zachęcająco, to nadrabia klimatem, rozgrywką, udźwiękowieniem i świetnym trybem multiplayer. Polowanie na wielkie stwory w końcu przyciągnęło moją uwagę. Na Kemono możemy polować sami lub z dwoma znajomymi. Tytuł mocno opiera się na grindzie, ale twórcy informują, że możemy spodziewać się około 30-40 godzin samej fabuły. Nieźle! Niestety gra nie przypadnie do gustu tym, którzy nie lubią grindu i ciężkich walk z ogromnymi przeciwnikami. Ci, którzy jednak postanowią otworzyć się na takie doznania, mogą zostać zaskoczeni, że wkręcili się w grę, po którą wcześniej raczej by nie sięgnęli. Electronic Arts zaskoczyło mnie tą nową marką. Na szczęście jest to zaskoczenie pozytywne. A Ty? Zamierzasz grać w Wild Hearts? Jeśli tak, to zapraszam na Discorda. Może się zgadamy na wspólne granie. A jeśli nie, to dlaczego? Co jest w tym tytule takiego, co Cię od niego odrzuca? Daj znać w komentarzu.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Przyznam, że ten gameplay jakoś nie zachwyca. Jest bardzo chaotyczny a grafika średnia. W zapowiedzi gra wygląda dużo lepiej