Głównymi bohaterami Życia prywatnego jest pewne zmagające się z bezdzietnością niemłode już małżeństwo (Paul Giamatti i Kathryn Hahn). Obserwujemy, jak dzień po dniu stają się coraz bardziej zdesperowani, skacząc po potencjalnych rozwiązaniach z in vitro na czele, aż w końcu znajdują potencjalne – i jednocześnie kontrowersyjne – rozwiązanie w osobie młodej Sadie (Kayli Carter).
Tamara Jenkins nawet przez chwilę nie odpuszcza z trudną tematyką, nie bawiąc się zbytnio w typowe dla wielu hollywoodzkich komediodramatów rozładowywanie atmosfery. Tutaj jest cały czas bezpośrednio – i doprawdy trudno o lepszy ostrzegawczy sygnał od pierwszej sceny, gdy małżonka otrzymuje dawkę specjalnego zastrzyku w pośladek. Reżyserka i scenarzystka bezlitośnie rozprawia się z pewnym specyficznym modelem małżeństwa, którego bytowanie jest bezmyślnie nastawione na pewien cel, co przeradza się w pewnego rodzaju sztukę dla sztuki. Robi to jednak na tyle subtelnie, byśmy nie odczuli nawet szczypty moralizatorstwa. Ot, wchodzi z kamerą w życie dwojga zblazowanych ludzi i pozwala im robić swoje. Zaznaczmy również, że nie znajdziemy czarno-białego podziału. Wiele możemy powiedzieć także o środowisku wokół głównych bohaterów, dokładającym swoją cegiełkę w tym obrazie.
Można powiedzieć, że wszechświat Życia prywatnego kręci się wokół trzech postaci. Przede wszystkim mowa oczywiście o dwojgu małżonków. Daje to oczywiście ogromne pole do popisu dla samych odtwórców, bez których ta odważna forma za nic by się nie sprawiła. Może i Paul Giamatti gra jedną ze swoich ikonicznych impresji znajdującego się na skraju wytrzymałości dojrzałego mężczyzny – ale robi to w niesamowitym stylu. Dla Kathryn Hahn była to z kolei o tyle ważna rola, ponieważ po raz kolejny pokazała, że w drugoplanowych rolach w komediach romantycznych po prostu się marnuje. Sporym zaskoczeniem była tutaj młoda Kayli Carter, wprowadzając swoją beztroską i nieco szaloną postacią powiew świeżości, jednocześnie jeszcze bardziej komplikując sytuację.
Życie prywatne nie podejdzie każdemu, wymaga również pewnej dozy cierpliwości i zdecydowanie nie stanowi propozycji na każdy nastrój. Niemniej jednak warto zaryzykować i dać szansę filmowi Jenkins, zdecydowanie jednej z pozycji, które niesłusznie zostały nieco zapomniane. To szorstka, ale sprawiedliwa wiwisekcja ciemnych stron wspólnego życia dwojga ludzi ze znakomitymi aktorami i świetnie rozpisanym scenariuszem – śmiem twierdzić, że lepiej od choćby fetowanej Historii małżeńskiej. Jeżeli z jakichś przyczyn warto mieć w pogotowiu Netflix, to właśnie tego typu podtopionych w gąszczu przeciętności perełek.