Na wstępie warto jest podkreślić, że nie mamy do czynienia z taśmową produkcją dokumentalną, zbudowaną na bezpiecznych schematach i pozbawioną porządnego kompozycyjnego pomysłu. W zbliżonym stopniu opowiada tak o mordercy, jak i osobie będącej z boku, nieustannie tropiącej go. A jest nim Maury Terry, dziennikarz, dla którego sprawa przerażającego mordercy stanowiła zarówno materiał życia, jak i obsesję. Do ciekawych zabiegów narracyjnych należy także obsadzenie Paula Giamattiego, odpowiadającego za głos zza kadru Terry’ego.
Idąc dalej, dzięki temu miniserialowi sama prawdziwa historia mogła pomóc co najmniej kilku udanym produkcjom. Morderstwa na nieprawdopodobną skalę (padły nawet porównania do czarnej legendy wśród morderców, Kuby Rozpruwacza), upiorne korespondencje publiczne, policjanci krążący od jednej ślepej uliczki do drugiej, wreszcie wskazywanie na powiązania z grupą satanistyczną – co najmniej część tego typu wątków ma pełne prawo zainspirować czołowych twórców różnego rodzaju thrillerów tudzież mrocznych kryminałów takich jak np. showrunnerów 1. sezonu Detektywa. Gdyby Synowie Sama powstali dekadę lub dwie wcześniej, siłą rzeczy pojawiłyby się uzasadnione przypuszczenia, czy aby właśnie ten dokument nie rozpalił przypadkiem wyobraźni kilku scenarzystów.
Nie należy także zapominać o tym, że twórcy mocno postarali się, by Syn Sama został jasno i wyraźnie umiejscowiony w pewnym konkretnym miejscu w historii Ameryki. Od pierwszych minut dokumentu powoli i szczegółowo nakreśla się krajobraz Nowego Jorku lat 70. ubiegłego wieku. Przywodził on wręcz na myśl jakieś mroczne, futurystyczne urbanistyczne SF, gdzie terror miesza się z ponurą atmosferą i nieustanną wysoką stopą bezrobocia. Innymi słowy, potencjalna prawdziwa wylęgarnia tego typu spraw. Ale z każdym kolejnym fragmentem wyłaniają nam się inne niuanse. Należy do nich będący częstym motywem filmów sprzed paru i kilku dziesięcioleci wysoki poziom samozadowolenia amerykańskiej policji, usiłującej na każdym kroku kontrolować narrację nawet kosztem skuteczności śledztwa. Nie omieszkano także wyeksponować działalność lokalnej prasy, będącej zarzewiem informacyjnego potoku znanego nam dziś.
Choć Synowie Sama: Droga w mrok czasami za bardzo zatapiają się w pewnych wątkach i można też wątpić w co niektóre teorie, to jeden z najlepszych dokumentów true crime ostatnich lat nie tylko platformy Netflix, ale w ogólnym rozrachunku. To o wiele więcej niż archiwalna historyjka o facecie, który pół wieku temu strzelał sobie do ludzi. Mamy do czynienia z dojrzałym portretem pewnego wrażliwego społecznie człowieka, a także w jakimś stopniu otaczającego go środowiska. Jeśli macie już z głowy Dahmera i inne głośniejsze dokumentalne dreszczowce, bierzcie się natychmiast za to.