Na samym początku Was zawiodę i zaznaczę, że w artykule nie znajdziecie ani grama wiadomości o fabule. Premiera już 23 sierpnia, więc sami przekonacie się, czym może Was zaskoczyć najnowsza odsłona tej serii. W tekście znajdziecie za to informacje na temat mechanik, gameplay’u oraz niebanalnego miasta Santo Ileso. Przejdźmy więc do rzeczy!
Zacznijmy od jednego z najważniejszych wyznaczników dobrej gry, czyli rozgrywki. Jeżeli brakowało Wam przyziemnych strzelanin na zwykłe karabiny, to najnowsze Saints Row jest dla Was. Jak możecie pamiętać, czwarta część mocno zainspirowała się produkcjami superbohaterskimi i no cóż… wyszło, jak wyszło. Teraz twórcy powrócili do korzeni i dostarczyli nam całkiem satysfakcjonująca rozgrywkę, w której zdecydowanie nie brakuje wybuchów, absurdalnych sekwencji oraz wymyślnych wykończeń przeciwników. Na minus jest jednak to, że wrogowie zbytnio nie reagują na pociski, przez co często czułem się, jakbym walczył z kilkunastoma Terminatorami. Nie pomaga również fakt, że niektórzy przeciwnicy są tzw. gąbkami na pociski, a bronie, które wpadały w moje ręce, były niezbyt efektywne (oraz efektowne). Jestem jednak świadom, że nie dokopałem się do złota w kwestii broni palnej i w dalszej części rozgrywki czeka mnie dużo więcej perełek.
Pochwalić mogę również zaplanowane sekwencje akcji, w których zdecydowanie nie brakuje… akcji. Jest oczywiście otwarcie gry, o którym nie mogę pisać, ale seria ta słynie z wybuchowych wstępów, więc nie jest to żadne zaskoczenie. Po tym otrzymałem dostęp do innych misji, w których poziom efektywności lekko opadł, ale nadal zadowalał. Gameplay jest po prostu dobry i – mimo tego, że jest kilka problemów – mogę zdecydowanie polecić tę grę w tym aspekcie.
Saints Row jest przede wszystkim grą z otwartym światem (których ostatnio jest aż za dużo) i właśnie to chyba najbardziej przyciąga graczy przed ekran. Twórcy tym razem umieścili nas w fikcyjnym Santo Ileso, które – w bardzo oczywisty sposób – inspirowane jest południowo-zachodnią częścią Stanów Zjednoczonych. Muszę przyznać, że otwarty świat mnie naprawdę zaskoczył. Nie brakuje w nim obszarów zagęszczonych wieżowcami; rozwlekłych i zasuszonych terenów; oraz mniejszych miasteczek zapełnionych lokalną kulturą i neonami. Bardzo fajnie zwiedzało się ten świat i jest w pełni przekonany, że liznąłem tylko skrawek tego co zostało nam zaprezentowane. Wiele współczesnych gier z otwartym światem posiada multum znajdziek, ale sam obszar jest pusty, nudny i bez pomysłu (patrzę na ciebie Assassin’s Creed). Twórcy Saints Row mieli zdecydowanie pomysł na to fikcyjne miasto i został on świetnie wyegzekwowany.
Poruszanie się po mieście również jest na plus. Możemy wybrać się w podróż samochodem, który prowadzi się naprawdę przyjemnie (driftowanie jest mega); wsiąść w helikopter i powiedzieć pa, pa lądowi; albo zeskoczyć z wysokiego punktu w mieście i posłużyć się nowością w serii Saints Row, czyli wingsuitem. Ostatnio w grach nie brakuje tego kombinezonu (Just Cause 4, Battlefield 2042), więc nie mogło go zabraknąć i tutaj. Interesujący dodatek do poruszania się po Santo Ileso, który otwiera drzwi na wiele możliwości. Nie jest tak dobrze jak w serii Just Cause (gdyż tam dodatkowo mieliśmy do użytku jeszcze linkę z hakiem, która wręcz pozwalała na latanie), ale jest całkiem, całkiem. Nikt chyba nie zaprzeczy stwierdzeniu, że wingsuit w grze to dobry pomysł.
Czym jednak byłby ten świat bez dobrej oprawy graficznej? Ja i zapewne wielu z Was z lekkim przerażeniem oglądali pierwsze zwiastuny tej gry. Graficznie nie wyglądało to spektakularnie i jak na dzisiejsze oczekiwania, nie było dobrze. Modele postaci wyglądały jak skiny z Fortnite’a, a nawet gorzej, ale za to grafika środowiska prezentowała się całkiem porządnie. W produkcie, który ograłem, jest dokładnie tak samo. Graficznie, Saints Row, nie zachwyca, a modele postaci i ich animacje twarzy, są co najwyżej średnie. Wiem, że gry te zawsze było tworzone w takim stylu i jakoś to grało. Oczekiwania jednak się zmieniają i po takich premierach jak: The Last of Us: Part II, The Quarry, a nawet Call of Duty: Vanguard (którego nienawidzę), ciężko patrzy się na „fortnite’ową” oprawę.
Saints Row to kupa dobrej zabawy, która być może potrzebuje trochę więcej doszlifowania. Moje doświadczenie z tym tytułem oceniam pozytywnie – mimo dwóch crashów, które wyrzuciły mnie z gry – i mam szczerą nadzieję, że gdy finałowy produkt zawita już na półki sklepowe, to wszyscy będziemy mogli cieszyć się udanym powrotem słynnej serii. W tej pozycji jest naprawdę wiele dobra, które o dziwo nie zostaje przyćmione przez bugi, crashe czy inne błędy wizualne. Gameplay – niby bardzo podstawowy – ale sprawia wiele frajdy, sekwencje akcji wciągają jak nie jeden hollywoodzki film, a oprawa graficzna… cóż, mi nie przypadła do gustu, ale zapewne wielu graczy ją pokocha. Jak wspomniałem, nic nie pisałem o fabule, ale na koniec muszę wspomnieć, że bardzo zainteresowały mnie główne postacie i jestem ciekaw, jak potoczą się ich losy. Na ten moment Saints Row dostaje ode mnie kciuka w górę i mam nadzieję, że to samo będę mógł powiedzieć za miesiąc.
Ilustracja wprowadzenia: Deep Silver Volition