Rzymskie Wakacje
Rzymskie Wakacje

Cukierkowe uczucie, miasto miłości – wspominając fenomen Rzymskich wakacji

Rzymskie wakacje nie są filmem zwyczajnym. Zawsze traktowałem je jako danie; coś w rodzaju deseru. Niech będzie nim pączek, wyglądający najlepiej na świecie, pociągający każdego ich zwolennika. Dodatkowo wspomniany donut wyobrazimy sobie wielki niczym Koloseum. Potrzebujemy gdzieś z dwóch godzin, by go całego zwiedzić (zjeść). Niemniej jednak ma na sobie masę dekoracji. I cukru. Tyle że pobudzi w nas całkowity wstręt do każdego z istniejących już wyrobów. O dziwo, składnik ten powstały w Hollywood — kompozycja scenariusza Daltona Trumbo i kreacji Hepburn — smakuje wybornie. Przesłodzony pączek jeszcze nigdy nie pobudzał aż tylu zmysłów.

Artykuł ten traktuję jako swoisty powrót do produkcji, którą  —  notabene — mam nadzieję, że czytelnik oglądał. Nie będzie to żadna recenzja! Raczej próba perswazji, by ponownie sięgnąć po ten tytuł. To chęć wywołania paru wspomnień z filmem związanych, wszczepienie chęci przeżycia tej przygody jeszcze raz.

Pamiętam pierwsze zetknięcie z komedią Williama Wylera. Znaleziony przeze mnie plakat na jednym ze stoisk z pamiątkami i chyba nie zdziwi nikogo, jak powiem, że było to właśnie w Rzymie. Wielka stolica historyczna (jak i filmowa — tu odsyłam do tekstu redaktora Kołakowskiego, link poniżej) wiedziała, jak zapoznać mnie z Rzymskimi wakacjami. Pokochałem je od razu, a wracałem do seansu częściej niż Remigiusz Mróz wydaje swoje nowe powieści. A to już coś — tego gościa ciężko przebić. Przejdźmy zatem do rzeczy.

Rzymskie Wakacje

Kadr z filmu Rzymskie Wakacje

Zobacz również: Miasta w kinie i popkulturze #1 — Rzym

Fabuła filmu jest prosta, wręcz banalna. To kolejna opowieść o miłości, która nie może się spełnić przez jakieś względy, wypadki, złe okoliczności. Każdy kinoman, gdy słyszy dwa słowa — komedia romantyczna — zapewne wymiotuje już na samą myśl oglądania po raz dwusetny tego samego; kalki swoich poprzedników. Tak więc: on (wielki aktor, wręcz ikona Gregory Peck) pracuje jako dziennikarz, ona (ach ta Hepburn, o tej cudownej osobie za chwilę) z dnia na dzień pełni rolę księżniczki. Dzisiaj taki zabieg byłby wręcz wyśmiany, kiedyś twórcy wiedzieli, iż pomysł Trumbo to strzał w dziesiątkę. Dlaczego? Ludzie dopiero wychodzili z powojennego szoku. Osiem lat to wciąż za mało, więc zaczęto robić wszystko by podnieść ich na duchu, czemu przysłużyła się również kinematografia. Ten słodki scenariusz po prostu musiał zostać kupiony przez publikę — wszyscy potrzebowali takiej odskoczni. Przesłodzona historyjka o dwójce pięknych i młodych ludzi.

Uczucie rodzi się od razu — może bohaterowie o tym nie wiedzą, ale widzowie tak. Gdy zaczyna się podróż i zwiedzanie Rzymu, pierwszy pocałunek i wyznanie miłości są jedynie kwestią czasu. Spędzają dzień w mieście przy zasadzie carpe diem — wykorzystują daną im chwilę, uciekają przed licznymi zagrożeniami, a co najważniejsze odnajdują swoje prawdziwe ja. Sama Anna ma dosyć życia w blasku reflektorów i braku pewnej swobody. Nie może wieść normalnego istnienia; na zawołanie ma wierną jej służbę, nie potrafi wykonywać podstawowych czynności. Inaczej widzimy perspektywę Joego. Mieszkając w starej kanciapie, jego życie polega na szukaniu kolejnych sensacji do gazety, w której pracuje. Z początku widzimy go jako dżentelmena, osobę wykorzystującą swe zdolności dla własnych korzyści. Udając, że nie zna tożsamości księżniczki, zatrudnia do pomocy przyjaciela, fotografa Irvinga Radovicha (zabawny Eddie Albert). Przecież zdjęcia Anny poza własnym środowiskiem sprzedadzą się wszędzie! Mija jednak czas, a jego priorytety zmieniają się. Nie liczy się już zysk, a dobro swej nowej ukochanej. No jak można tego nie kupić?

Trzy Oscary i Złoty Glob to wynik znakomity. Doceniono wspomnianą fabułę, dialogi bawiące oglądającego, ale to właśnie Audrey Hepburn skradła show. Swoją gracją, uśmiechem i wyczuciem rozkochała w sobie miliony mężczyzn. Grając zagubioną dziewczynę, naiwną do bólu, poznającą życiowe podstawy jedynie wzbudza w sobie sympatię. Będąc pierwszy raz u zwykłego fryzjera, czy nie mając pieniędzy, aby cokolwiek kupić, zmiękcza serce każdego widza. Jej gestykulacja, mimika twarzy, te wszystkie smaczki bądź nawet dialogi dla niej napisane — te aspekty komponują się po prostu fantastycznie. Przypomnijmy sobie scenę jazdy skuterem – ilość emocji, a następnie jej zadziwienie otaczającym jej światem, pięknem Rzymu, jak również fakt przeżywania emocjonującej przygody. Nie ma i chyba nigdy nie będzie drugiej takiej aktorki. Żartuje się nawet, że to dzięki niej doszło do tak wielkiej popularności skuterów Piaggio Vespa we Włoszech. Coś w tym jest, skoro zaczęto kupować je w samych Stanach. Efekt Audrey gwarantowany.

Rzymskie Wakacje

Kadr z filmu Rzymskie Wakacje

Zobacz również: TOP 20 — Najlepsze filmy romantyczne!

Obstawiam, że klasyk ten nie stałby się tak kultowy, gdyby nie umiejscowienie go w Rzymie. Do tego miasta ludzi ciągnęło zawsze – każdy chce zobaczyć Koloseum, Panteon, strzelić sobie selfie przy Fontannie Di Trevi. Dlatego stolicę można nazwać bohaterem drugoplanowym. Wszystkie sceny mają w sobie coś więcej dzięki kręceniu ich na Schodach Hiszpańskich, czy różnych uliczkach. Kultowy już moment z wkładaniem ręki do Ust Prawdy stał się symbolem całego uroku i niewinności Rzymskich wakacji. Niektórzy interpretują to jako motyw fantastyczny (choć to jedynie świetny żart), by jeszcze bardziej móc nazwać tę produkcję bajką. Przyznać trzeba jedno — coś w tym jest. Magiczne miasto, księżniczka, źli ludzie, miłość, chęć rozpoczęcia nowego życia, zmiana zamiarów protagonisty; słodycz z tej historii sypie się kilometrami. Pozostaje jednak ona w jakimś stopniu ludzka. Wina zakończenia. Bardzo prawdziwego.

Wyznanie miłości nastąpiło. Sekrety wyjawione, uciekinierka odnaleziona. Wciąż jednak kibicujemy naszej nowej parce, po cichu liczymy na szczęśliwe zakończenie; przecież zawsze jakichś plot twist, wyznanie światu uczucia, cokolwiek co spowoduje nadejście happy endingu. Przechodzimy na ostatnią scenę. Konferencja prasowa, przejścia kamery, uśmiechy dwójki protagonistów. Coś powinno się wydarzyć, wręcz musi! Nic nie następuje. Wszyscy zrozumieli, że to właśnie ten jeden dzień był bajką, nie mają szans na wspólną przyszłość. Czy żałują wspólnych chwil? Na pewno nie. Czasem nawet krótki okres potrafi być wspominany przez całe życie. Pytanie — spotkają się jeszcze kiedyś? Tego nie wie nikt. Uśmiechnięty Gregory Peck wychodzi z katedry, pojawiają się napisy, koniec filmu. Wiele osób nie może pogodzić się z taką końcówką. Bohaterowie zaś zapamiętają swoje rzymskie wakacje na całe życie. Czy takie zakończenie nie jest lepsze?

Potrzebowałem napisać ten artykuł. Siedzą mi te Rzymskie wakacje w głowie od paru lat. Znam je praktycznie na pamięć, a jednak nigdy nie miałem okazji napisać o nich czegokolwiek. Chyba źle zrobiłem — już wiem, że dzisiejszy wieczór spędzę z kolejnym pączkiem. Odkryję go na nowo. Po raz kolejny. Wam też polecam, naprawdę smakowity.

Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Rzymskie Wakacje

Stały współpracownik

Uwielbia wymagające kino. Również takie, które porusza tematy ludzi zwykłych. Pasjonat muzyki i literatury. Zafascynowany historią. Indywidualista kochający wyzwania. Niby uczeń, a powoli pracoholik. Założyciel strony Culture Café, gdzie z przyjaciółmi pisuje o kulturze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?