Slow cinema – kino w wolnym tempie

Majka Jankowska, 15 grudnia 2016

Obecnie wszędzie nam śpieszno, a i tak ciągle brakuje nam czasu. Nie mamy wolnych chwil – wszystkie wypełnione są jakimiś zajęciami. Wystarczy rozejrzeć się, jadąc autobusem czy tramwajem – większość osób wokół nas będzie najzwyczajniej w świecie zajęta albo czytaniem czegoś w pośpiechu, nieistotne czy książki, czy notatek, albo wbijaniem swego wzroku w wyświetlacz telefonu. Ba, niektórzy na ekranie o przekątnej około pięciu cali oglądają filmy lub seriale (!). W obecnych czasach cierpimy na nadmiar informacji, zbyt szerokie pole wyboru, a przewodzącą wartością wydaje się być kwestia dostępności online na Facebooku, Twitterze czy innych tego typu platformach. Wszystko to sprowadza się do odczuwania dziwnej obawy, że umknie nam wiele istotnych wiadomości, jeśli poświęcimy czemuś dłuższą chwilę. W głębi duszy tęsknimy mimo wszystko za czasem – za chwilą tylko dla siebie oraz swoich błądzących w obłokach myśli, aby poukładać je w całość. Czy slow cinema przyjdzie nam z odsieczą?

harmonie werckmeistera

Zacznijmy jednak od tego, czym cechuje się współczesne kino. Co stwierdzić można na pewno, to fakt, iż jest szybsze – i nie mam tu na myśli jedynie kwestii stosowania szybkich ujęć, szeroko pojętej akcji czy wzbogacania doznań poprzez tak zwany split screen. Filmy przyśpieszyły, a potwierdza to przeciętny czas trwania jednego ujęcia – wystarczy porównać Spartakusa (1960) w reżyserii Stanleya Kubricka, w którym trwało ono 7,85 sekundy do Gladiatora (2000) Scotta Ridleya, gdzie wyniosło tylko 3,36 sekundy (zainteresowanych odsyłam do pozycji New Hollywood Cinema autorstwa Geoffa Kinga). Wydawałoby się, że to niewielka różnica – cztery sekundy, jednak pamiętajmy, że w tym czasie aktor musi zdążyć wyrazić oraz przekazać odbiorcy swoje emocje, a reżyser kształtować narrację filmu. Paradoksalnie okazuje się, że podczas projekcji przepełnionych ruchem obrazów widz znajduje czas, aby sięgnąć po telefon i sprawdzić, czy nie dostał jakiejś wiadomości, nie obawiając się przy tym, iż ominie go coś ciekawego.

Na bunt nie trzeba było długo czekać. Już w 1996 (!) roku na łamach New York Times Susan Sontag pisała, iż „żadne żale nie wskrzeszą przebrzmiałych rytuałów, które w ciemnych salach kinowych pobudzały erotycznie i umysłowo. Sprowadzenie kina do agresywnych obrazów i ich ciągłej manipulacji (montaż musi być coraz szybszy), a także do atrakcji, które w każdej chwili usiłują podtrzymać naszą uwagę, stworzyło kino lekkie i niewymagające od nikogo pełnego skupienia”. Kino kontemplacji w swoich założeniach będzie starało się odzyskać tę utraconą w szybkości wartość czasu, posługując się przy tym milczeniem, dystansem czy pustymi przestrzeniami. Unikając udziwnień choćby w warstwie fabularnej oraz uciekając od współczesności, tworzyć będzie miejsce wyciszenia pozwalające na analizę własnych myśli. Buntowanie się przeciwko postmodernizmowi przyczyniło się do wykreowania się neomodernizmu – czyli niejako wskrzeszenia modernizmu z jednoczesnym przystosowaniem go do współczesności. I tak neomoderniści postawili sobie za cel przywrócić kinu powagę oraz światopoglądową doniosłość, a także powrócić do czasów, gdy film nie był traktowany jedynie jako forma rozrywki, ale również intelektualne doświadczenie, którym można podzielić się z innymi odbiorcami. Odwołują się oni do mistrzów – i tak Aleksander Sokurow określa się mianem następcy Tarkowskiego, Carlos Reygadas wzoruje się na twórczości Dreyera, a Tsai Ming-liang przypomina nam o egzystencjalizmie Antonioniego. Do samych twórców slow cinema powrócimy jeszcze w dalszym wywodzie.

cmentarz wspaniałości

Neomodernizm cechuje się nostalgią, jednak nie tyle w kontekście odwoływania się do minionego, a raczej prób odtworzenia dawnej nowoczesności. Minimalizm stosowany w formie, domyślność znaczeń, podejmowanie ważnej tematyki – elementy te przyczyniają się do ciekawego zjawiska – mianowicie, iż twórczość staje się niedostępna dla masowego widza, a dąży raczej do wytworzenia intymnej relacji z odbiorcą. Jednak nie tylko forma wpływa na trudność w akceptacji dystansu emocjonalnego – nie pomagają również bohaterowie pełni apatii, ospali, statyczni. Przeważa cisza – wspominany minimalizm dotyka również języka filmu, przez co znacznie wzbogaca sposób wypowiedzi, opierając znaczny ciężar przekazania drogi interpretacji na alegoriach. Co ciekawe, ów neomodernistyczny język prowadzi nas do narracji obiektywnej, a ta następnie do antypsychologizmu – czyli poglądu sprzeciwiającemu się przypisywaniu nadmiernej roli przeżyciom psychologicznym. Natomiast sama narracja przeważnie jest jednowątkowa, skupiająca się na wyraźnym opisie konkretnego wydarzenia albo (co może nawet i częstsze) niezmiennej sytuacji. Widz zmuszony zostaje do oglądania obrazu, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, iż te najistotniejsze zdarzenia odbywają się w przestrzeni pozakadrowej. Reżyser do granic możliwość sprawdza, ile w stanie jesteśmy znieść, aby dotrzeć do odczytania refleksji twórcy. Wszystkie wymienione elementy wpływają na spowolnienie tempa fabuły, co wymaga od widza przyzwyczajonego do życia w pośpiechu zupełnie nowych środków odbiorczych.

Przeczytaj więcej
Majka Jankowska

Chodźmy do kina!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *