Braveheart – Mela Gibsona (P)pasja do Walecznego Serca

Przyszliście wlaczyć jako wolni ludzie i zaiste jesteście wolni. Co zrobicie bez wolności? Będziecie walczyć? Owszem, możecie walczyć i zginąć – odejdźcie, a będziecie żyć. I odchodząc potem z tego świata, czy nie oddalibyście całego tego życia za tę jedną szansę, by zaszydzić z naszych wrogów, że mogą odebrać nam życie, ale nigdy nie odbiorą nam wolności!

https://www.youtube.com/watch?v=o9yRNHDp5Rg

Przyszliśmy na ten świat jako wolne, niczym nieskrępowane istoty, dzierżące w swych dłoniach glinę własnego losu. Tylko od nas zależy, czy uformujemy z niej supermarketową ceramikę, czy symboliczne popiersie Juliusza Cezara. I czy wspominając kiedyś dzieje swego żywota, nie będzie nam towarzyszyć niezwykle uciążliwe pytanie „jaki sens miało moje istnienie”? Jeden cytat, jedna wypowiedź, jeden „niewielki” moment w całym filmie, za pośrednictwem którego opisany został najpoważniejszy problem egzystencjalny, towarzyszący ludzkości od zarania dziejów. Choć przemowa Williama Wallace’a pojawia się w kontekście zagadnienia „wolności” odbieranej człowiekowi przez drugiego człowieka, to jej wartość jest uniwersalna, a przede wszystkim ponadczasowa. Następuje swoiste spięcie klamrą całego dotychczasowego dorobku filozofii, ukazując jednocześnie, iż wszelkie rozważania zawsze sprowadzają się do punktu wyjścia – znaczenia i rangi wolności.

brave

Zobacz również: Iron Man 4 w reżyserii Mela Gibsona?

Zabrzmiało poważnie i patetycznie, czyż nie? Jako że równie patetyczny wydźwięk posiada każde dzieło Mela Gibsona, zrozumienie przesłania aktora-reżysera wymaga od nas chwilowego porzucenia wszelkich pragmatycznych i rzeczywistych przesłanek. Efekty niniejszego działania możecie „podziwiać” w powyższym akapicie, jednak artykuł o własnych przemyśleniach dotyczących filmu byłby niczym innym niż mocno subiektywną recenzją. Zastanówmy się jednak, czym dla każdego z nas jest Braveheart. Film zwykło się reklamować sloganem „jeden z najwybitniejszych dramatów historycznych w dziejach kinematografii”, ale czy możemy poprzestać na takiej definicji? Patrzymy na niego jak na kolejny produkt z produkcji taśmowej fabryki Hollywood, czy może nasz wzrok sięga nieco głębiej, przenikając przez warstwę wizualną i sięgając ku zaczątkom sfery sacrum? Czy Mel Gibson jest kolejnym aktorem, który próbuje swych sił na stołku reżysera, czy czując wewnętrzny przymus wyraża siebie i własne wartości za pomocą megafonu i stosownego beretu? I czemu Braveheart jest dziełem wyjątkowym, nadającym się do tak dogłębnej analizy?

Zacznijmy od kwestii, której obecność w filmie nie podlega dyskusji. Mowa tu mianowicie o symbolice. Mel Gibson po brzegi wypełnił swe dzieło wszelkiego rodzaju znakami obecnymi już w literaturze klasycznej, a przede wszystkim w Biblii (ze szczególnym uwzględnieniem Nowego Testamentu). Stwierdzenie, iż reżyser dobitnie inspiruje się religią chrześcijańską nie jest jednak szczególnie odkrywcze. Finałowa scena Bravehearta, w której śmierć Williama Wallace’a zaaranżowana jest na wzór ukrzyżowania Chrystusa, całkowicie zdradza nam motywację autora. Ale czy naprawdę stanowiła ona wyłącznie przeniesienie klasycznego wzoru na realia średniowiecznego boju o niepodległość? Nie zapominajmy, że zanim Szkot stał się fanatycznym orędownikiem wolności, ani myślał o walce za swój naród. Nie był, tak jak Jezus, posłańcem Niebios, którego celem egzystencjalnym było wybawienie ludzkości (w tym wypadku Szkocji) z rąk bezwzględnej tyranii (w tej roli wystąpiła natomiast Anglia). Wallacem początkowo kierowała żądza zemsty za śmierć swej ukochanej. Doświadczenia z młodości wzbudzały w nim niechęć do walki i odbierania życia. Dopiero namiestnik Króla Edwarda zmusił Williama do podjęcia drastycznych kroków. Pamiętajmy także, że podczas szturmu na osadę Anglików i tuż po jej zajęciu nadal nie wykazywał cech niepodległościowego przywódcy narodu szkockiego. O czym to świadczy? Wallace był przede wszystkim człowiekiem. Pełnym wad i słabości osobnikiem, który zaczyna działać dopiero, gdy nieszczęście dotknie jego najbliższe otoczenie. Mel Gibson w ten przewrotny sposób rozprawia się z archetypem bohatera – rzadko kiedy zdarza się, aby wielcy ludzie dokonywali wielkich czynów z podniosłych pobudek. To właśnie targające nimi osobiste rozterki prowadziły najczęściej do przekraczania kolejnych granic możliwości gatunku ludzkiego. W tym momencie warto zatem powrócić do wspomnianej inspiracji reżysera dziejami Chrystusa. Gibson wyraźnie daje do zrozumienia, iż nie pochodzenie, zasoby, czy (w mniejszym stopniu) umiejętności decydują o „wielkości”. Cechą ją determinującą jest głównie nasza własna wola, która w całej swej okazałości prezentuje się wówczas, gdy nas samych dotknie zły los. Nie uniknął go nawet sam Jezus, który stworzony na wzór człowieka, doznał osobistych rozterek podczas modlitwy w Ogrójcu. Zgłębiając się do tego momentu widzimy już, że chrześcijańskie motywy, obecne w twórczości Gibsona, są znacznie bardziej rozbudowane aniżeli mogłoby się początkowo wydawać.

finalowa

Cały ten powyższy wywód można natomiast sprowadzić do kolejnej istotnej cechy Bravehearta, a jest nią uniwersalność treści fabularnej. W pierwszym akapicie wspomniałem o motywie przewodnim filmu, którym bez wątpienia jest wolność. Czyż owa „wolność” nie jest pojęciem tak szerokim, iż na dziesięć osób zapytanych o jej definicję, powstanie przynajmniej 10 różnych odpowiedzi? Oznacza to, że z seansu każdy widz wyniesie inne doświadczenie oraz inne wnioski. Mogą one zawierać wspólny trzon rozumowania, lecz obecny w nich będzie także niekwestionowany pierwiastek indywidualności. Jest to możliwe tylko dlatego, że Gibson nie wyjaśnia owego terminu w sposób absolutny. Formułuje on jedynie pewien przepis, regułę, wedle której kiełkuje i kwitnie wolność, odwołując się przy okazji do sumienia widza. Wolność bowiem rodzi się w bólach, a aby zapewnić jej trwałe istnienie wymagany jest nie lada wysiłek. Tylko czy dotyczy to jedynie pojęcia owej „wolności”? Zadajmy sobie pytanie, ile wyniosłych spraw w naszym życiu wymaga od nas ciągłej koncentracji i zaangażowania. Botanik lub chemik, odpowiednio pielęgnujący swoją pracę, może w przyszłości przyczynić się do powstania lekarstwa zwalczającego choroby śmiertelne. Pełen inicjatywy fizyk kiedyś prawdopodobnie zrewolucjonizuje założenia mechaniki kwantowej, umożliwiając tym samym naginanie przestrzeni czasu i rzeczywistości. Pracowity polityk przysłuży się do okresu świetności mało znaczącej społeczności, a powieści lub poezja gorliwych humanistów będą cytowane przez kolejne pokolenia. Swoją, wydawałoby się prostą w konstrukcji, opowieścią Mel Gibson zasygnalizował zatem, iż losy ludzkości zależą od każdego z nas. Nawet maluczki szkocki farmer może wywołać powstanie, wpływające na losy nie tylko Szkocji, nie tylko Brytanii, lecz właśnie całej ludzkości. Odwaga oraz nieugięte dążenie do celu inspirowały bowiem nie jednego (r)ewolucjonistę mrocznych wieków średnich, a także budziły postrach wśród ówczesnych władców absolutnych. Casus poznany w starożytności, przetoczył się przez średniowiecze, renesans, romantyczne zrywy niepodległościowe, aż po dni współczesne. Różna była ich natura (rewolucje, powstania, odkrycia, innowacje), odmienne były ich idee (humanocentryzm, teologia, komunizm, nacjonalizm), ale z pewnością posiadały jedną cechę wspólną: stalową wręcz wolę osób je inicjujących. Można zadać sobie oczywiście pytanie, czy rzeczywiście Gibsonowi przeszła w ogóle podobna koncepcja przez myśl, lecz czy Adam Mickiewicz pisał Dziady z intencją wplecenia ich do kanonu lektur obowiązkowych przyszłych szkół średnich?

braveheart love

Mel Gibson z pewnością posiada swój własny styl reżyserski, który rzecz jasna, nie każdemu przypadnie do gustu. Choć jego powieści są uniwersalne i umożliwiają szerokiemu gronu odbiorców utożsamić się z ich treścią, to epatują również momentami przeszarżowanym patosem i, co za tym idzie, niekonsekwencją fabularną. Zagadnienia te leżą w kwestii indywidualnego gustu, natomiast dyskusji nie podlega fakt, iż autor wyraża realną (P)pasję do swej twórczości. Wartości chrześcijańskie przekładają się na wartości samego Gibsona, który przekłada je na język filmu. Nie stosuje przy tym autocenzury, pozwalając zaistnieć na ekranie okrucieństwu rzeczywistości. W Braveheart’cie była to prymitywność wieków średnich, w Pasji męka Chrystusa, a w tegorocznej Przełęczy ocalonych bezpardonowość wojny. Czym jednak Braveheart wyróżnia się spośród pozostałych tworów reżysera? Przede wszystkim jest dziełem kompletnym – realizacja techniczna i montaż po dzień dzisiejszy potrafią obronić się same, podobnie jak sceny bitewne. Te drugie natomiast nadal wyraźnie inspirują kolejnych filmowców, czego efekty mogliśmy podziwiać chociażby w Gladiatorze Ridleya Scotta lub trylogii Władcy Pierścieni autorstwa Petera Jacksona. Innym ważnym czynnikiem, decydującym o unikalności produkcji z 1995 roku jest to, że doskonale uchwyciła nastroje panujące w ówczesnym globalnym społeczeństwie. Lata 90. stanowiły świeży powiew powietrza do pokoju wypełnionego zimnowojenną retoryką. Braveheart w niejako pośredni sposób odpowiadał zatem na emocjonalne zapotrzebowanie człowieka, serwując podniosłą opowieść w tonacji „wiatru zmian”. Trudno jednak przypuszczać, że Gibson wyczuwał popyt i po prostu wypełnił podaż, ale należy przyznać, iż moment, w którym pojawił się film był dla niego idealny.

https://www.youtube.com/watch?v=rdlL65LD6I4

Zobacz również: Przełęcz ocalonych – przedpremierowa recenzja z festiwalu #Venezia73

Na zakończenie warto odnieść się do dyskusji, jaka rozgorzała pewien czas temu, gdy świat obiegła informacja, że gdzieś na podłodze mieszkania Mela Gibsona leży i obrasta kurzem kaseta z ponad godziną wyciętego materiału z filmu (o całej sytuacji możecie przeczytać TUTAJ). Czy świat potrzebowałby prawie 4-godzinnego Bravehearta? Czy ta godzina wpłynęłaby jakoś na ponadczasową wartość produkcji? Prawdopodobnie nie, lecz w tym natłoku filozofii nie zapominajmy, iż ostatecznie mamy do czynienia z filmem, a każdy z nich ma swoje niedociągnięcia i wady. Czym zatem mogłaby nas poratować owa dodatkowa godzina? Wydaje mi się, że na pierwszy ogień rozszerzeniu powinien ulec wątek Trędowatego i Roberta Bruce’a. Miał on bowiem niebagatelne znaczenie w klęsce Williama Wallace’a, a nie doczekał się odpowiedniego rozpisania. Kim był Trędowaty, jakie było jego prawdziwe imię, jakie były jego związki z angielską monarchią, czy kierowała nim wyłącznie żądza posiadania? Na te pytania z pewnością chcielibyśmy uzyskać odpowiedzi i nie wykluczone, że znajdują się one właśnie na owej tajemniczej kasecie. W mniejszym stopniu, ale równie istotnym dla odbioru dzieła, szerszego omówienia mogłyby się doczekać relacje Wallace’a z jego ukochaną Murron oraz przemiana Szkota z zaślepionego zemstą mordercy w wojownika o wolność narodu. Pierwszy wątek w ogóle nie odnosił się do przeszłości, jaką wspólnie przeszła para kochanków, a która z pewnością wpłynęłaby na immersję filmu. Drugi zaś został potraktowany po łebkach i choć rozumiemy niniejszy motyw przemiany, to brakuje w nim krzty realizmu i złożoności. Może się jednak okazać, że połowa tej dodatkowej godziny została wypełniona bonusowymi scenami bitewnymi, wydłużającymi i tak już obszerne sekwencje akcji. Tak czy owak, Mel Gibson zarzeka się, iż owy materiał stanowił ważną cząstkę całej produkcji, zatem jeśli kiedykolwiek ujrzy on światło dzienne, to z pewnością podkreśli zamysł reżysera.

old father

Niniejszy artykuł stanowi hołd w stronę klasyki, a jednocześnie osobistą próbę zmierzenia się z przekazem ponadczasowego dzieła, jakim niewątpliwe jest film pt. Braveheart – Waleczne Serce. Zdaję sobie sprawę doskonale, że niektóre obecne tutaj tezy wydadzą się niektórym naciągane i kontrowersyjne. Teoretykom przypadną one do gustu lub wzbudzą uśmiech politowania, pragmatycy natomiast przejdą obok nich obojętnie. Niemniej jednak, warto podjąć poruszony temat chociażby we własnym sumieniu. Wpaść w zadumę nad zawartością filmu, porzucając przy tym podejście czysto krytyczne. Pozwolić swej wyobraźni wypowiedzieć się ludzkim głosem. Zostawmy na moment troski życia codziennego, gdyż …

Wszyscy kiedyś umrzemy, lecz nie wszyscy wiedzą, jak żyć.

mieczZdjęcia: kadry z filmu Braveheart – Waleczne Serce / Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?