Z zegarkiem w ręku, czyli filmowe wykorzystania motywu czasu

Czas – nieustannie upływa, szybko leci. W normalnym świecie nie mamy na niego żadnego wpływu, za to w filmowym uniwersum zarówno możliwości, jak i pomysły są nieograniczone.

Wy też pomyśleliście teraz o „Powrocie do przeszłości” z 1985 roku? A może pojawił Wam się przed oczami kadr z „Gości, gości”, z 1993? Wolicie coś świeższego? W porządku. W 2004 okazało się, że Jennifer Garner może mieć „Dziś 13, jutro 30” lat, z kolei w 2011 Justin Timberlake i Amanda Seyfried podjęli się „Wyścigu z czasem”, który tym razem potraktowano dość oryginalnie – jak bezcenną wręcz walutę. Jeżeli z morza produkcji mniej lub bardziej związanych z tym motywem chcielibyście wyłowić coś nietuzinkowego, zapraszamy do wspólnego zarzucenia sieci.

Co byś zrobiła, gdybyś musiała powiedzieć komuś najważniejszą rzecz pod słońcem, ale wiedziałabyś, że ten ktoś ci nie uwierzy?– fani Denzela Washingtona („Dzień próby„, „Lot”) z pewnością pamiętają, w jakich okolicznościach to pytanie padło z jego ust. Mowa oczywiście o filmie „Deja Vu” z 2006 roku.

deja vu

Tony Scott opowiedział naprawdę wciągającą historię z pogranicza thrillera, Sci-Fi i romansu. Agent Carlin (Washington) odkrywa, że zamach bombowy, który postawił na nogi wszystkie służby w Nowym Orleanie, w zagadkowy sposób wiąże się ze śmiercią trzydziestoletniej Claire Kuchever (Paula Patton). Doug podejmuje więc współpracę z agentem Andrew Pryzwarrą (Val Kilmer) i grupą ekspertów FBI – ich zadaniem jest wytropienie terrorysty. Zapisy z kamer miejskiego monitoringu to jednak nie jedyne, czym mogą się posłużyć. Do swojej dyspozycji mają także… wygenerowany dzięki najnowszej technologii obraz przeszłości. Mogą zobaczyć to, co wydarzyło się cztery dni wcześniej. Nagrywanie jest dopuszczalne, ale zatrzymywanie czy przewijanie wprzód lub w tył nie wchodzi w grę – jeżeli więc umknie im jakiś szczegół, jeżeli przegapią choćby sekundę, nie dostaną kolejnej szansy. Nie istnieje też szansa przewidzenia, jaki efekt przyniesie przesłanie w przeszłość ostrzeżenia przed tym, co… właściwie już miało miejsce.

u can save her

Czy mężczyzna może zakochać się w nieżyjącej od kilku dni kobiecie i zapragnąć uratować nie tylko ją, ale i pół tysiąca ofiar, które zginęły w wyniku potężnej eksplozji? Czy może zostawić znak dla samego siebie, że istnieje szansa, aby się to udało? Czy jest w stanie zapobiec obydwu tragediom i schwytać ich sprawcę? Czy ceną za ocalenie czyjegoś życia będzie poświęcenie własnego, aby równowaga we Wszechświecie nie została zaburzona? „Deja Vu” stawia przede wszystkim pytanie o to, czy przeznaczenie da się zmienić. I niesie przesłanie, że istnieją sytuacje i ludzie, w których i dla których warto chociażby rzucić losowi rękawicę.

cafe de flore1

Powstanie inspirowanego prawdziwymi wydarzeniami dramatu „Witaj w klubie”, z 2014 roku, z oscarowymi kreacjami Matthew McConaughey’a („Interstellar„, „Detektyw”) i Jareda Leto(„Mr. Nobody”, „Suicide Squad„), pochłonęło tyle czasu i energii, że temu tytułowi można byłoby poświęcić co najmniej jeden akapit. Jean-Marc Vallée ma jednak na swoim koncie film znacznie bardziej niszowy, do cna europejski – w najlepszym tego słowa znaczeniu; choć jest koprodukcją francusko-kanadyjską – i niezwykle transcendentny. Trudno więc opisać jego fabułę i znaczenie upływających minut, godzin i dni, bez jednoczesnego trywializowania metafizycznego wymiaru tej produkcji.

„Café de flore” (2011), w przeciwieństwie do „Deja Vu”, nie stara się zaprezentować choćby szczypty naukowego punktu widzenia. Nie oddaje sprawiedliwości prawom fizyki. Nie racjonalność, a wrażliwość odgrywa tu najistotniejszą z ról. Czy drogi Jacqueline (Vanessa Paradise) i jej dotkniętego zespołem Downa syna, Laurenta (Marin Gerrier) oraz DJ-a Antoine’a Godina (Kevin Parent) i jego rodziny mogą jakkolwiek na siebie oddziaływać, zazębiać się? A może biegną równolegle, lecz niezależnie? I czy w ogóle ma to znaczenie? Zamiast szukać odpowiedzi na podobne pytania, najlepiej skupić się na tych, które stawiane są przez bohaterów. Jeszcze lepiej pozwolić, aby opowieść o wielu odsłonach, czy wręcz wymiarach, miłości, lęku, poświęcenia i przebaczenia przeniknęła pod skórę i poruszyła najczulsze ze strun. Może w tym przypadku powinniśmy mówić o wieczności?

cafe de flore

Podroż do „Miast miłości” (2013) Paula Haggisa z pewnością nie będzie stratą czasu. Choć nie jest to, bynajmniej, kino sensacyjne, wymaga czujności i zaangażowania widza. Chwila nieuwagi pozwoli zaoszczędzić sobie interpretacyjnych rozterek, ale uniemożliwi pełne zrozumienie filmu. To właśnie mocna świadomość czasu i miejsca akcji sprawia, że wychwytujemy pewien anachronizm i do ostatnich minut mimowolnie powracamy do niego pamięcią, próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie zaistniałej sytuacji. Bo niby jak Julia (Mila Kunis) mogła stłuc wazony z białymi różami Anny (Olivia Wilde), skoro kobiety znajdowały się w zupełnie różnych hotelach? Idąc tym tropem, robimy się coraz bardziej podejrzliwi (spostrzegawczy?) i baczniej przyglądamy się na przykład Michaelowi (Liam Neeson) i Scottowi (Adrien Brody)…

third person2

Czym, skoro nie techniką, jak w „Deja Vu”, lub metafizyką, jak w „Café de flore”, sobie to tłumaczyć? Jakiego narzędzia użyć, aby rozwiązać tę zagadkę? Jeżeli nie zadamy pytania, przeoczymy odpowiedź. Albo jej nie zrozumiemy. „Miasta miłości” udowadniają, że nawet z pozoru niewinne naruszenie ciągłości czasowej tam, gdzie się go nie spodziewamy, każe kwestionować zasadność i prawdziwość tego, co zobaczyliśmy. Podświadome podważanie możliwości zaistnienia wspomnianej sytuacji jest bardzo znaczące. Im dłużej trwa, im dłużej taka myśl kiełkuje w głowie widza, tym bardziej go mierzi, tym bardziej nieswojo czuje się z tym, że nie wie dokładnie, co, ale coś na pewno mu nie pasuje. Melodramat Haggisa okazuje się być prawdziwym labiryntem metafor – pierwszym krokiem do odnalezienia się w nim jest dostrzeżenie wspomnianej nieścisłości. Brzmi bardzo skomplikowanie? Pod koniec seansu wszystko stanie się jasne – właśnie wtedy wyjdzie na jaw prawda o tym, jak brak wyczucia czasu może zrujnować życie. I to nie jedno.

third person

Czy grana przez Sandrę Bullock („Przeczucie”, „Narzeczony mimo woli”) Kate Forster mogła korespondować z Alexem Wylerem, w którego wcielił się Keanu Reeves (seria „Matrix”, „Knock Knock„), skoro daty, jakimi opatrywali listy, różniły się o dwa lata? Mogła, dzięki magicznej skrzynce znajdującej się przy „Domu nad jeziorem” (2006). Czy Henry De Tamble (Eric Bana) mógł ułożyć sobie życie z ukochaną, Clare Abshire (Rachel McAdams), jeśli w wyniku rzadkiej, genetycznej choroby odbywał niekontrolowane, niespodziewane podróże w przeszłość i przyszłość? Mógł, bo na drodze ich miłości nie stanął nawet fakt, że byli „Zaklęci w czasie” (2009). Wizja przyszłości mogła objawić się wszystkim mieszkańcom Ziemi, kiedy pewnego październikowego dnia stracili przytomność na dwie minuty i siedemnaście sekund, bo był to „Flash Forward: Przebłysk jutra” (2009-2010).

time traveller

Różnego rodzaju podróże, podejmowane z rozmaitych pobudek i przez rozmaitych bohaterów, należą chyba do najczęstszych sposobów wykorzystywania motywu czasu w produkcjach filmowych i telewizyjnych. Czasami utarte schematy powtarza się, z drobnymi zmianami, na tyle często, że zniechęcają już na starcie. Innym razem nie sposób przewidzieć, w którą stronę przesuną się wskazówki zegara i jakie – o ile w ogóle – będzie to miało znaczenie dla fabuły. Retrospekcje, wizje, proroctwa, wspomnienia – możliwości jest całe mnóstwo. Bywa, że wstrzymujemy oddech, bywa i tak, że powstrzymujemy ziewnięcie. Jedno jest pewne – skoro ten temat wykorzystywali już twórcy komedii, dramatów, thrillerów i filmów fantastycznych, niedługo sięgną po niego kolejni.

Zapewne tylko kwestia czasu.

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?