Na ogłoszenie listy filmów, które pojawią się podczas majowego festiwalu w Cannes, czeka się trochę jak na święta. Oczekiwania przeplatają przecieki, wywiady z dyrektorami festiwalu, domysły oraz pobożne życzenia. W końcu dziś dowiedzieliśmy się prawie wszystkiego. I dla Polski był to bardzo piękny dzień! Zaliczyliśmy też kilka dużych niespodzianek.
Nie mogę tej informacji zacząć inaczej, jak od faktu, że nasza kinematografia znów zawita do Cannes. Nie w formie jakiegoś pokazu dla branży, krótkiego metrażu upchniętego w pobocznej sekcji, Olbrychskiego w roli jurora czy odrestaurowanego klasyka. Paweł Pawlikowski, która za Idę otrzymał Oscara, powalczy teraz o Złotą Palmę w Konkursie głównym! Zaszczyt ten nie spotkał żadnego polskojęzycznego filmu od 1990 roku. Wtedy to Przesłuchanie Ryszarda Bugajskiego znalazło się w oficjalnym programie francuskiego festiwalu. Zimna wojna, czyli najnowszy film twórcy Lata miłości, nakręcony w czarno-białym, wąsko ekranowym formacie, ze zdjęciami Łukasza Żala, na pewno należał będzie do faworytów w wyścigu o główną nagrodę. Miejmy nadzieję że także obsada, z Joanną Kulig, Tomaszem Kotem, Borysem Szycem i Agatą Kuleszą, zostanie zapamiętana na dłużej, niż tylko przez moment przemarszu na czerwonym dywanie. O tym, dlaczego Cannes po macoszemu traktowało polskie kino, skoro doceniano je w Berlinie, Locarno czy Karlovych Varach, można napisać całą rozprawę. Na pewno układy pomiędzy producentami, potencjał komercyjny, po części także jakość wpłynęły na tą rozłąkę. Jednak przyjemność wyjazdu do Cannes (po raz szósty) jako dziennikarza reprezentującego kraj, którego film walczy teraz o Palmy, rekompensuje wszystko. Całe pokolenie nie doczekało się takiej możliwości!
Zobacz również: Cannes 2018: Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego powalczy o Złotą Palmę!
Dobrze, zostawmy w spokoju wątek „Cannes a sprawa polska” – bo przecież nie tylko o tym mówiono dzisiaj w Paryżu. Podczas trwającej prawie dwie godziny konferencji wyczerpano chyba prawie wszystkie tematy. Powróciły stare problemy, pojawiły się nowe. Doroczne frustracje związane z festiwalem powracają jak bumerang. Czy program jest dobry, czy tylko na pokaz? Czy impreza wyznacza trendy, czy raczej wciąż zapatrzona jest w swoją pozorną doskonałość? Odpowiedzi na te pytania nie przynoszą wielu pozytywnych wniosków. Może poza analizą programu.
Starzy mistrzowie kontra nowa gwardia
Na pierwszy rzut oka wśród osiemnastu filmów konkursowych i jedenastu poza konkursem, brakuje wielu „starych znajomych”, czyli reżyserów, których filmy notorycznie pojawiały się w Cannes. Paolo Sorrentino, Lars Von Trier, Mike Leigh, Naomi Kawase, Woody Allen, Brian De Palma, Terrence Malick, Nuri Bilge Ceylan, Terry Gilliam, Jaques Audiard, Xavier Dolan – ci twórcy praktycznie mają gotowe tytuły, żeby pokazać je w najbliższym czasie światu i zazwyczaj prezentowali je właśnie tutaj. Brak ten można tłumaczyć różnie. Pogłoski mówią o tym, że autorzy ci nie chcieli brać filmów do Cannes, ale trzymają je na jesień, czyli „sezon Oscarowy”. Thierry Frémaux, dyrektor artystyczny festiwalu, nie dał sobie dmuchać w kaszę i wprost powiedział, że niektórzy z nich – jak Dolan – sami zrezygnowali, bo ich dzieła nie były jeszcze gotowe. „Xavier dostał od nas nieoficjalne zaproszenie, ale postanowił wrócić do montażowni” powiedział Frémaux podczas konferencji o filmie The Death and Life of John F. Donovan. Część tytułów być może została wstrzymana przez duże wytwórnie (jak film Audiarda The Sister Brotherhood). A jednym z powodów braku kilku nazwisk może być chęć „odświeżenia” canneńskiego konkursu.
Zobacz również: Pierwsze pokazy solowego filmu o Hanie Solo w Cannes
Oczywiście, w Cannes znajdzie się miejsce dla gigantów, takich jak Spike Lee poruszający problemy kolorowych w Ameryce w BlacKkKlansman i Jean-Luc Goddard, legenda kina, który powraca z kolejnym filmowym esejem The Picture Book. Poza konkursem Wim Wenders pokaże dokument o Papieżu Franciszku, a Ron Howard kolejną część filmu z cyklu Gwiezdne wojny: historie (zwiastun tutaj). Poza nimi oraz Pawlikowskim pierwszy raz od wielu lat jest wielu twórców, których nazwiska nie działają jak magnesy. W festiwalowych kręgach nie są to jednak postacie anonimowe.
Irańczyk Asghar Farhadi (Sprzedawca) otworzy wydarzenie filmem Everybody Knows, Stéphane Brizé (Miara człowieka) wraca z dramatem At War, Matteo Garrone (Pentameron) z filmem Dogman. Są laureaci Złotej Palmy z lat poprzednich: Jia Zhangke (Dotyk grzechu), Hirokazu Koreeda (Jak ojciec i syn), Alicia Rohrwacher (Cuda) i Lee Chang-dong (Poezja). Po latach nieobecności do Cannes powróci również Jafar Panahi, którego międzynarodowa kariera zaczęła się od Złotej Kamery w 1995 roku za Biały balonik. Irański reżyser może jednak nie pojawić się we Francji, bo otrzymał zakaz opuszczania kraju na dwadzieścia lat. Frémaux ogłosił, że wspólne z rządem francuskim będą starali się twórcę do Cannes ściągnąć, by był gościem na premierze swojego działa Three Faces.
Nadine Labaki po pamiętnych produkcjach Karmel i Dokąd teraz? zaprezentuje we Francji swój trzeci pełnometrażowy film fabularny Girls Of The Sun. Kiriłł Sieriebriennikow poprzednim razem pokazał swoją produkcję w sekcji Un Certain Regard (Uczeń), teraz Leto stanie w szranki o najważniejszą nagrodę. Ten reżyser również może mieć problemy z opuszczeniem kraju – od 2010 roku przebywa w areszcie domowym w Rosji po postawieniu mu zarzutów o przekręty finansowe. Natomiast Ryûsuke Hamaguchi, Eva Husson, A.B Shawky i David Robert Mitchell to prawdziwi canneńscy debiutanci. Ten ostatni będzie starał się udowodnić, że doskonały horror Coś za mną chodzi nie był wypadkiem przy pracy. Reżyser pokaże w Cannes swój nowy film Under The Silver Lake z Andrew Garfieldem. Zobacz zwiastun.
O tym, czy zmiany te wyjdą festiwalowi na dobre, przekonamy się zapewne już po jego zakończeniu. Podziwiam jednak fakt, że po latach stagnacji i przewidywalności organizatorzy nie boją się wpuścić do konkursu trochę świeżej krwi. Selekcja powinna zostać wzbogacona o kilka dodatkowych tytułów, które poznamy w ciągu najbliższych kilkunastu dni.
Gorące tematy: kobiety, Netflix i „selfiki”
Dziennikarze obecni na konferencji pytali o to, dlaczego w programie jest tak mało filmów wyreżyserowanych przez kobiety. W ubiegłym roku fakt, że tylko trzy produkcje w konkursie spełniały to kryterium, skrytykowała jurorka Jessica Chastain. Selekcja 2018 nie jest w tym wymiarze lepsza. Fremaux starał się logicznie bronić wyboru selekcjonerów, których punktem odniesienia nie była płeć twórców, ale jakość produkcji. Przywoływał też słowa Agnes Vardy, która wypowiadała się o swoich filmach w podobny sposób. „Niewielka ilość reżyserek to odrębny problem, o którym nie będziemy tu dyskutować” – uciał Thierry. Dyrektor dodał jednak, że kwestie wyrównanego poziomu płac oraz ilości kobiet pracujących przy festiwalu są przez nich brane pod uwagę. Podobnie jak jury, któremu przewodniczy w tym roku Cate Blanchett. Pełny skład poznamy już niedługo, a ilość kobiet ma być w nim większa niż w poprzednich latach.
Zobacz również: Cannes 2018: wiemy już, kto będzie w tym roku przewodniczył Jury festiwalu
Broniący się przed atakami Fremaux ma rację, mówiąc o artystycznych walorach filmów, a nie faktem, kto za nimi stoi. Jednak obecność większej ilości tytułów wyreżyserowanych przez kobiety na pewno wpłynęłaby pozytywnie na zmiany, które zajść muszą w przemyśle filmowym. Sygnał od najbardziej prestiżowego wydarzenia w świecie festiwali mógłby pozytywnie wpłynąć na decyzje podejmowane przez producentów odnośnie tego, kogo zatrudnić do zrealizowania kolejnego filmu. Niebagatelne jest również wpływanie na młodych widzów, którzy licznie odwiedzają imprezę.
Kolejne dwa gorące tematy, poruszane podczas konferencji, to Netflix i „slefiki”. Dzień przed ogłoszeniem programu festiwalu, dyrektor Netflixa Ted Sarandos oficjalnie potwierdził pojawiające się w prasie spekulacje, że żadna z produkcji stacji nie pojawi się w Cannes. Nowym warunkiem udziału filmu w konkursie jest bowiem możliwość jego dystrybucji kinowej we Francji. Co jest zupełnym zaprzeczeniem modelu prowadzonego przez platformę VOD, który zakłada prawie natychmiastowy dostęp do filmów w sieci. W ubiegłym roku dwa obrazy walczyły w Cannes o Złotą Palmę (Okja i Opowieści o rodzinie Meyerovitz), co spotkało się z protestami ze strony sieci kin i innych dystrybutorów. W tym roku Fremaux postawiła sprawę jasno: albo tytuły Netflixa trafią do kin, albo nie będą walczyły w konkursie (z pokazaniem ich poza konkursem nie byłoby problemu). I przegrał, bo Sarandos wycofał wszystko. Znaczy to, że najnowsze filmy Alfonso Cuaróna i Paula Greengrassa oraz niedokończone, ostatnie dzieło Orsona Wellesa nie trafią do Cannes. Ponoć rozmowy jeszcze trwają, ale nadzieja na zmianę zdania jednej i drugiej strony jest niewielka. Stracą na tym tylko widzowie, którzy doceniają oglądanie filmów na dużym ekranie.
Jeżeli chodzi o selfies, czyli zdjęcia robione smartfonami na czerwonym dywanie, to jest to temat pojawiający się od kilku lat. W tym roku organizatorzy mówią „selfikom” stanowcze nie. Uroczyste premiery z gwiazdami są często opóźniane ze względu na ilość czasu, jaką zajmuje publiczności wejście do Pałacu Festiwalowego. Chaos na dywanie, niebezpieczne sytuacje na schodach, czy też zwyczajna brzydota – tego w Cannes w tym roku nie doświadczymy. Według Fremaux impreza ma być szlachetnym świętem kina, a nie tanim jarmarkiem. A ci, którzy złamią zasadę, zostaną z premiery wyproszeni i będą mieli zakaz oglądania filmów przez 24 godziny.
Jak zostanie wyegzekwowany ban na selfiki? Otóż organizatorzy będą… prosić kilkukrotnie, zanim widzowie udadzą się na premierę, żeby nie robić zdjęć na czerwonym dywanie. Jeżeli jednak potrafię wyobrazić sobię przeciętnego widza, który zostanie z dywanu zwinięty przez ochronę i odstawiony na bok, to nie wiem jak to będzie z gwiazdami, które kilkukrotnie przecież same robiły sobie zdjęcia z uroczystej premiery, umieszczając je potem w sieci. Czy taki pokaz odbędzie się bez Pawlikowskiego, który nie oprze się chwili i chwyci za telefon, by zrobić sobie fotkę z Cate Blanchett? Oby nie doszło do jakiegoś skandalu.
Halo, tu ziemia
Wiele arbitralnych pomysłów Fremaux, jak właśnie zakaz selfies, nakaz dystrybucji kinowej, zmiany w rozkładzie pokazów prasowych, żeby zapobiec wyciekowi niepochlebnych recenzji (tłumaczony jako możliwość obcowania z filmem przez twórców i gości jako pierwszych, a nie dawanie tego przywileju tylko dziennikarzom) to dowody na to, że Cannes jest odrobinę zagubione. Odrzucanie siły promocyjnej mediów społecznościowych i platform streamingowych jest niczym bezsilne zaklinanie rzeczywistości. Brak jakichkolwiek seriali, po ubiegłorocznej uczcie dla fanów Twin Peaks, jest dużym rozczarowaniem. Świat idzie w jedną stronę, a Thierry ciągnie w drugą.
Zobacz również: Cannes – święto kina z filmami w tle?
Impreza pozostaje najbardziej prestiżowym wydarzeniem w świecie filmu, ale stopniowo traci swoje znacznie w ramach światowego przemysłu kinowego na rzecz festiwali w Toronto, Telluride i Nowym Jorku. To tam premiery mają późniejsi zdobywcy Oscarów. Blichtr i splendor przyciągają do Francji tłumy gapiów, wielkie gwiazdy oraz snobów i bogaczy z szoferami i długonogimi modelkami, którzy paradują w świetle fleszy reporterów. Ci z filmami nie mają zbyt wiele wspólnego. Cannes jest wspaniałą, szampańską zabawą, niezłą maszyną PR-ową, ale traci kontakt z rzeczywistością. Coraz mniej wielkich amerykańskich wytwórni decyduje się przywozić swoje najważniejsze filmy, bo zwyczajnie im się to nie opłaca. Jeżeli Fremaux i spółka nie zdecydują się na bardziej drastyczne zmiany, a nie zwykłe tupanie nóżką, za kilka lat będzie się mówiło o najważniejszym festiwalu filmowym – ale w czasie przeszłym.
Zobacz również: Festiwal Filmowy w Cannes 2018 – zobacz oficjalny plakat!
Póki co – dajemy się porwać szaleństwu i prasujemy smoking i białą koszulę. Wypożyczamy Rolexa, suknię od Diora oraz kolię z diamentów z Chopard. Chowamy w najgłębszą kieszeń smartfona i wylogowujemy się z Netflixa. I odliczamy czas do rozpoczęcia festiwalu.
71. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes potrwa od 8 do 19 maja 2018.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe