Przyznam szczerze, że gdy przeczytałem w Internecie streszczenie filmu „Psy mafii”, początkowo moją reakcją było – „Serio? Naprawdę ktoś wymyślił coś takiego?”. Potem jednak zwróciłem uwagę na bardzo ciekawą obsadę oraz osobę reżysera, którego poprzednie dzieła stały na wysokim poziomie. Potwierdziło się to także tym razem.
Fabuła prezentuje się następująco – dwóch byłych wojskowych i dwóch skorumpowanych policjantów wykonuje zlecenie dla rosyjskiej mafii. Szybko okazuje się, że na tym się nie skończy, a kolejne zadanie będzie znacznie trudniejsze do wykonania. By odwrócić uwagę stróżów prawa od planowanego skoku, grupa decyduje się na tak zwane 999 („Triple 9” to oryginalny tytuł filmu) – zabójstwo gliniarza.
Zobacz również: Będzie się działo! Czyli co przyniesie marzec do świata kina i telewizji!
Film Johna Hillcoata reklamowany jest na plakatach hasłem „Nie wszystko jest tym, czym się wydaje”, co sugerowałby, że widz otrzyma jakąś tajemnicę oraz nagłe zwroty akcji, gdy nie będzie wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. Nie wiem kto wymyślił rzeczone hasło, ma się ono jednak nijak do produkcji. Trochę szkoda, bo gdyby twórcy postanowili wodzić odbiorcę za nos i dopiero pod koniec dać odpowiedź na pytanie, kto zasługuje na jego sympatię, mogłoby być jeszcze ciekawiej. Nie jest to jednak wada per se. Tym bardziej, że w „Psach mafii” w zasadzie każdy jest na swój sposób zły – nawet, będący tu pozytywną osobą, nowy partner jednego ze skorumpowanych gliniarzy w pewnym momencie robi coś, co nie do końca stoi w zgodzie z literą prawa. Historia rozgrywa się w hermetycznym środowisku, co przywodzi na myśl zarówno „Królestwo zwierząt” Davida Michoda oraz „Infiltrację” Martina Scorsese. Z tym ostatnim dziełem „Psy mafii” wiążą się na kilka innych sposobów, o których jednak za wiele mówić nie mogę, by nie psuć nikomu przyjemności z oglądania.
Film Hillcoata jest bardzo sprawnie nakręcony, ma odpowiednie tempo i bardzo dobrze zrealizowane sceny akcji. Nie ma ich jednak za wiele, bo twórcy zdecydowali się postawić na ponury klimat (tym bardziej, że wiele scen rozgrywa się w nocy) oraz napięcie, które raz mniejsze, raz większe, ani na chwilę nie opuszcza widza. Dzięki temu, chociaż „Psy mafii” są odrobinę za długie, ogląda się je z nieustającą uwagą. Efekt psuje niestety trochę zakończenie, które wygląda na nieprzemyślane. Tak jakby scenarzysta nie miał pomysłu, jak rozwiązać poszczególne wątki, a czas go gonił, więc zdecydował się pójść po najmniejszej linii oporu i zrobić cokolwiek. Pozostawia to zatem pewien niedosyt, nie wpływa jednak w znaczącym stopniu na ostateczną ocenę.
Zobacz również: Filmy 2016 roku, na które czekamy!
Tym bardziej, że bardzo dużym, a może wręcz największym atutem filmu jest obsada. W zasadzie każdy bohater jest tu odpowiednio zarysowany, dostaje wystarczającą ilość ekranowego czasu, by odbiorca wiedział o nim coś więcej niż niezbędne minimum. I trudno tu kogokolwiek wyróżnić – na wysokim poziomie grają zarówno Kate Winslet jako szefowa rosyjskiej mafii, Woody Harrelson w roli prowadzącego śledztwo detektywa, czy Casey Affleck jako postać, z którą publiczność utożsamia się najbardziej. Szkoda jedynie Gal Gadot, której rola ogranicza się wyłącznie do seksownego wyglądu.
„Psy mafii” na pewno nie są filmem pozbawionym wad. Są one jednak na tyle niewielkie, że spokojnie można przymknąć na nie oko i na dwie godziny przenieść się do świata złych policjantów i jeszcze gorszych kryminalistów.