Znakomity 1. sezon serialu Westworld doczekał się niedawno za sprawą wydawnictwa Galapagos ekskluzywnego wydania w formacie 4K Ultra HD. Jest to zarazem pierwsza tego typu produkcja, która w tym formacie trafiła do sprzedaży. Właśnie z tej okazji postanowiliśmy jeszcze raz wziąć na tapet dzieło Jonathana Nolana i Lisy Joy, by sprawdzić jak najnowsze rozwiązania techniczne takie jak format 4K, czy bardzo popularna obecnie technologia wyświetlania obrazu HDR, wpłyneły na odbiór tego fantastycznego widowiska spod szyldu HBO.
Aby cieszyć się najwyższą jakością obrazu i dźwięku jak wiadomo, trzeba dysponować odpowienim sprzętem. Dzięki uprzejmości firmy Samsung Polska mogliśmy ponownie poddać analizie jeszcze ciepły egzemplarz Westworld w formacie 4K Ultra HD na prawdziwym telewizyjnym potworze. Nie ma tym stwierdzeniu grama przesady, gdyż do dyspozycji mieliśmy aż 78 calowy telewizor-kolos, bynajmniej nie na glinianych, a zdecydowanie na stalowych nogach dosłownie i w przenośni. Model UE78KS9000 to prawdziwa petarda i ciężko wyobrazić sobie lepszy seans filmowy w warunkach domowych. W jednej chwili nasza redakcja zamieniła się w prawdziwą salę kinową, w której brakowało jedynie… popcornu. Głębia kolorów, intensywna czerń, czy wspomniany efekt HDR sprawiały, że nawet taka niekwestionowana gwiazda światowego formatu jak sir. Anthony Hopkins zdawała się świecić jeszcze bardziej.
Specyfikacja tego cacuszka prezentuje się następująco:
Zobacz również: Evan Rachel Wood odpowiada na pytanie o premierę 2. sezonu Westworld
Westworld to istny szwedzki stół różnorakich przemyśleń związanych z ludzką naturą, definicją życia, relacji na linii twórca-stworzenie, oraz tym podobnych kwestii. Należy uczciwie zaznaczyć, iż serial w żaden sposób nie odkrywa nowych lądów (a nawet nie próbuje). Przywołuje mnóstwo motywów, które poruszało w przeszłości czy to kino, czy literatura SF. Świadomość twórców o takim stanie rzeczy jest w tym miejscu kluczowa. Swój projekt opierają na rewelacyjnej ekspozycji całej historii, dodawaniu ogromnej ilości wątków, znaczeń, symboliki – klasycznego rozrzucania tropów w taki sposób, że prędzej czy później widzowie sami zaczynają tworzyć własne teorie, a co za tym idzie – dodając jeszcze więcej pytań do i tak pokaźnej już puli. Trzeba przyznać, że wszelkie te nawiązania do kondycji człowieczeństwa tudzież subtelne poddawanie w wątpliwość rzekomo pewnej jego tożsamości przy całej swej mnogości są nam podane całkiem strawnie i wbrew temu, co w pierwszej chwili można by pomyśleć, daleko mu do skomplikowanych teorii rodem z hard SF. Westworld w głównej mierze zmusza widza do uważnego śledzenia każdego odcinka. Nawet drobne, z pozoru nic nieznaczące dialogi mogą ukrywać w sobie coś istotnego – co może równie dobrze mieć jakiekolwiek znaczenie dopiero kilka odcinków później. Ci, którzy nie są zatem zaznajomieni z gatunkiem, mogą zabrać się za oglądanie bez obaw o pogubienie się w naukowych rozważaniach. Oczywiście można tutaj odnaleźć pewne uproszczenia czy mielizny fabularne, gdy widać wyraźnie, że scenarzyści bardzo chcą wykpić się z tego czy innego wątku, aby od razu przejść do tego, co ich interesuje najbardziej. Na szczęście jednak na dłuższą metę nie mamy do czynienia z czymś, co rozbijałoby cały koncept, ocena nie spada zatem tak drastycznie.
Cała ta historia nie funkcjonowałaby odpowiednio dobrze, gdyby nie szeroki wachlarz postaci. Znajdziemy tutaj mnóstwo różnych typów. Goście tytułowego Westworld, jego pracownicy z różnych hierarchii w korporacyjnej drabince, wreszcie same roboty o różnych cechach charakteru, w zależności od nowoczesnego zestawu skryptów, które zaimplementowali im technicy. No i obsada, złożona z wschodzących gwiazd kina, jak i nieco wyblakłych, radzi sobie w zasadzie bezbłędnie, odgrywając powierzoną rolę niemal tak bezbłędnie, jak rzeczone roboty w serialu. Anthony Hopkins, Evan Rachel Wood, Ed Harris, Thandie Newton, Rodrigo Santoro, Ben Barnes – można tak wymieniać, bo HBO ewidentnie nie miało zamiaru na tym oszczędzać. Scenarzyści pięknie bawią się ich postaciami. Ludzie to w większości potulni korpopracownicy i zwykli konsumenci, którzy do parku przybyli, aby się rozerwać. Wyróżniają się zaledwie pojedyncze indywidua, na czele z enigmatycznym Mężczyzną w czerni (Harris) i kreatorem całego zamieszania (Hopkins). Najciekawsze są jednak, a jakże, same roboty. Zastajemy je już jako konstrukty ze złożonymi osobowościami, rozwiniętymi przez całe lata – jak się zdążymy przekonać, tak złożonymi, że aż niebezpiecznie podobnymi do homo sapiens. Ich rozwój obserwuje się z zaparym tchem. Wpierw każde z nich żyje w swojej pętli – określonej powtarzalnej rutynie, wedle której żyje każdy z „hostów”, jak nazywane są roboty. W rzeczywistości to oni są najważniejszymi protagonistami fabuły, a nie ich właściciele. To ich działania są w centrum uwagi. Nie będzie zbytnim spoilerem, jeżeli dodam, iż prędzej czy później stają się w coraz mniejszym stopniu bezwolnymi marionetkami w rękach „panów”. Wszelkie powyższe machinacje prowadzić będą do wielu niespodziewanych zwrotów akcji, które będą równowagą dla pewnych bardziej przewidywalnych aspektów widowiska.
Artykuł przygotowali:
Jakub Najmoła
Szymon Góraj