To nie jest Mój Vincent – grzechy główne przełomowej animacji

Nie ma się co oszukiwać – większość ludzi zna nazwisko holenderskiego mistrza. Przecież Słoneczniki i Noc gwieździsta to obrazy, które spotykamy na co dzień, a kwestią czasu jest to, że zdominują popkulturę tak, jak Pocałunek Klimta. Wtedy Van Gogha będziemy podziwiać nie tylko na ścianie w kuchni, ale też na torbach, bluzach czy (o zgrozo!) skarpetkach (Chociaż na AliExpress są już dostępne). Komercjalizacja sztuki, coś takiego było, ale my nie o tym. Przecież kliknęliście w ten link, żeby przeczytać o Twoim Vincencie, licząc na kolejną wychwalającą pod niebiosa recenzje filmu. Przykro mi, nie tym razem. Znów postaram się podsumować wszystkie zastrzeżenia jakie możecie mieć do tego filmu, ale których boicie się głośno wypowiedzieć. Nie zapomnijcie, że oceniając nisko dzieło polsko-angielskiego duetu wyjdziecie na ignorantów, nie mających pojęcia o sztuce. A faktycznie zapomniałam – presja społeczeństwa. Chyba przez to większość boi się ocenić Twojego Vincenta niżej niż 7/10 na Filmwebie. Co powiedzą znajomi? Kończąc ten wstęp dodam, że na sztuce się nie znam. Van Gogh to to samo co Picasso, a Picasso co da Vinci. Mamy jeszcze jakiś artystów? Dobra, koniec z sarkazmem.

2f3c0a52 afe5 40ed 852d 58258fc9eb5b

Jeśli ktoś chce potraktować film Twój Vincent pod kątem biografii artysty to mocno się zawiedzie. Bo otrzymujemy to samo co w przypadku Ostatniej rodziny. Mało faktów, a twórcy skupiają się na wszystkim, tylko nie na “prawdziwym” życiu głównej postaci. Temat śmierci Van Gogha jest owiany tajemnicą i po co mamy prowadzić dywagacje na ten temat? Totalnie tego nie rozumiem. Można byłoby ugryźć to na wiele sposób, ale dlaczego akurat ten? Rozumiem, że Van Gogh tworzył te 8 lat, przez co opowiadanie całej historii jego życia nie byłoby tak barwne i ciekawe jak Goi, ale jednak omówienie okresu paryskiego, czy Arles byłoby genialne. Natomiast tutaj otrzymaliśmy plotki i wszelkiego rodzaju spekulacje o śmierci twórcy. I ponadto przedstawione w tak standardowy sposób, że czułam się jakbym słuchała plotek ze wsi. Może twórcy chcieli przedstawić sposób funkcjonowania małego podparyskiego miasteczka, ale według mnie to nie jest temat na film. Na film tworzony na szeroką skalę. Z drugiej strony czego mamy się spodziewać? Film o twórczości Van Gogha nie sprzedałby się. Kto by poszedł na coś takiego? Skończyłoby się na kilku seansach w kinach studyjnych, nic poza tym. Teraz, gdy “na tapecie” jest Botoks i właśnie to uznajemy za dzieło, to czym przy nim byłby Twój Vincent w wersji biografii?

Zobacz również: Twój Vincent – przedpremierowa recenzja innowacyjnej animacji

Teraz zapomnijmy o fabule, skupmy się na obrazach, bo z nimi przede wszystkim się spotykamy. Chcąc przedstawić twórczość Van Gogha, Kobiela i Welchman napotkali wiele przeciwności, przez co nie możemy mówić, że kadry filmowe są odbiciem obrazów holenderskiego mistrza  Ale sam pomysł na przedstawienie historii i nadanie “ruchu” obrazom jest nieziemski. Był to strzał w dziesiątkę, szkoda tylko, że animacja wypadła sama w sobie słabo. Drażniące były przeskoki z klatki po klatce, których z jednej strony nie sposób było uniknąć, ale dla widza jest to bardzo niekomfortowe. Van Gogh odznaczył się w sztuce przede wszystkim kreską, najważniejszym “środkiem wyrazu” artysty. A w filmie główna cecha została zmodyfikowana. Spotykamy się z próba naśladowania, jednak to jest zupełnie inna maniera niż ta, którą szczycił się impresjonista.  Z racji tego, że animatorzy wprowadzili postacie w ruch, zniekształceniu uległy naturalne krzywizny obrazów Van Gogha, co znowuż w oczywisty sposób wpłynęło na spójność i jednolitość przedmiotu kadru. Całość przybrała różne wartości kolorystyczne, sprzeczne z dziełami holenderskiego malarza. Dobrym zabiegiem było przytoczenie fragmentów z przeszłości, ukazanie ich w postaci mglistych wspomnień. Zostały one bardzo ładnie zrobione, starannie i dokładnie. Twórcy odrzucili tutaj jednak naśladownictwo mistrza, skupiając się na malarstwie w jego najprostszej definicji…

z21955273VLoving Vincent

ALE. Jest to bardzo duży krok naprzód w sztuce zachodniej animacji, a raczej duża zmiana w kwestii włączenia animacji do ikonografii zachodniej kinematografii. Zadajmy sobie jednak pytanie, czy nie za wysoko postawili sobie poprzeczkę. Doskoczyć się udało, ale nie przeskoczyć. A to traktowanie niedociągnięć filmowych z przymrużeniem oka, dając twórcom ulgę z nadzieją, że za parę lat uraczą nas filmowym dziełem jest na wyrost. Kino nie jest miejscem na dawanie “drugiej szansy” – albo coś widzowie kupią, albo nie. A pomimo wszystkich moich żali Twój Vincent sprzedaje się bardzo dobrze. Ba, sprzedaje się nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

Zobacz również: Blade Runner 2049, czyli monument niepozbawiony wad. Czego wciąż brakuje Dennisowi Villeneuve?

Pomimo wszystko Twojemu Vincentowi należą się słowa uznania. To nie jest wcale tak, że cały film jest zły i beznadziejny. Nie trafił po prostu w moje wyobrażenia i nie spełnił wymagań, które postawiłam słysząc o jego produkcji. Trudno kogokolwiek tutaj obwiniać – twórcy chcieli dobrze, ale nie wyszło tak, jak powinno. Zapomnieli o tym, że Van Gogh to Van Gogh, a on miał swoja kreskę, sposób tworzenia. Już o tym wspominałam, ale uważam, że należy to podkreślić. Wydaje mi się również, że twórcy wyrządzili krzywdę nie tylko sobie, ale i też osobom młodszym ode mnie. Wyobraźcie sobie sytuacje, gdy na lekcjach w szkole jest omawiana twórczość Van Gogha. Wszystko niesamowite, cała klasa zachwycona. A teraz? Zamiast omawiać twórczość Vincenta, obejrzymy film. Nie podoba mi się to. Nie możemy bazować na tym filmie mówiąc o Van Goghu, a tak się to później skończy, że przygotowując się do matury, nauczyciel nie pokaże uczniom obrazów Van Gogha i jego CAŁEJ twórczości tylko włączy film. Który następnie stanie się bazą do nauki.

Loving Vincent 2017

Szłam więc na ten film z negatywnym nastawieniem, ale mimo wszystko z myślą, że mnie zaskoczą. Niestety nie tym razem. Nie rozumiem nadal zachwytów nad tym filmem. Nie potrafię doszukać się tam ręki Van Gogha. Co więcej, nie umiem zauważyć rzeczywiście malowanych obrazów. Kadry wydają się być malowane komputerowo, ale to kwestia techniki, a nad nią trzeba jeszcze trochę popracować. Może zostańmy przy starych praktykach i obrazy wielkich mistrzów podziwiajmy na ścianach muzeów, a filmy chodźmy oglądać do kina.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Największa fanka autocada i BIMu. Hobbistycznie miłośniczka malarstwa XIX i XX wieku z naciskiem na: Degasa, Klimta i Bacona. W czasie wolnym szuka filmu idealnego, po którym z czystym sumieniem będzie mogła określić X muzę sztuką.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?