Oj, nie idzie coś ostatnio DC Comics – nie osiągają sukcesów nie tylko w kinie, ale też telewizji. Chociaż bardzo starają się zrobić wciągający serial o tym co działo się w Gotham przed pojawieniem się Batmana, robią tylko tej postaci krecią przysługę. Myślę, że patrząc na to, co wyprawiają z bohaterami jego świata, Gacek uznałby, że może lepiej rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady.
Pierwszy sezon Gotham nie był specjalnie udaną produkcją. Owszem, widać było, że jest w tym pomyśle jakiś potencjał, który przy odrobienie talentu uda wydobyć się na światło dzienne. Zdawało się, że wiedzą o tym nawet twórcy – grający detektywa Jamesa Gordona Ben McKenzie powiedział, że zdają sobie sprawę z błędów popełnionych w pierwszej serii i że to się już więcej nie powtórzy. I przez pierwszą połowę drugiego sezonu wyglądało na to, że rzeczywiście tak jest. W jedenastu odcinkach udało się stworzyć spójną, ciekawą historię, z jasno określonym przeciwnikiem. Stał się nim niejaki Theo Galavan, który przybył do miasta, by zemścić się za krzywdę, którą jego bliskim przed laty wyrządziła rodzina Wayne’ów. Jego plan miał sens, ładnie się rozwijał, a i sam bohater był bardzo dobrze i przekonująco zagrany. Szczerze przyznaję, że niejednokrotnie byłem pod wrażeniem i nie szczędziłem serialowi pozytywnych słów. Potem jednak okazało się, że twórcy Gotham zdecydowali się na zastosowanie metody AMC (The Walking Dead), czyli podzielenie sezonu na dwie części. Przerwa ta nie była w stanie przygotować mnie na to, co miało nadejść.
Zobacz również: Gotham Central tom 1: Na służbie – recenzja
W drugiej połowie wróciły niestety nie tylko wszystkie stare grzechy z pierwszego sezonu, ale jakimś cudem udało się popełnić zupełnie nowe. Zacznijmy od tego, że na ekranie znów zaczął królować chaos. Bynajmniej nie dzięki działaniom postaci, które siały zagrożenie na ulicach miasta. Brak kontroli wynikał z zupełnego braku pomysłu na scenariusz. Kolejne wątki to pojawiały się, to ginęły, by powrócić w najmniej spodziewanym momencie, bo akurat twórcy przypomnieli sobie, że jakichś bohaterów nie widzieliśmy od ładnych kilku epizodów. Widz nie miał za bardzo możliwości poznać żadnej z historii, było ich zwyczajnie za dużo, co tylko potęgowało znudzenie.
To jednak nie wszystko. Gotham zaczęło zamieniać się w karykaturę opowieści o miejscu, w którym musiał pojawić się ktoś taki, jak Batman. Nie wiem, kto wymyślił, że doskonałym pomysłem będzie tak bardzo podkręconego stylu gotyckiego. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Jasne, że pasuje to do tego świata, to pokazał Tim Burton. Tyle, że on – będąc wtedy jeszcze znakomitym reżyserem – potrafił wspaniale nad tą konwencją panować (tak samo zresztą jak Nolan nad swoją quasi realistyczną). Tutaj jednak zamienione zostało to w karykaturę – wszystko jest już ciemne, ponure, mroczne. Postacie – zwłaszcza te złe – nie potrafią mówić normalnie, muszą wydobywać z siebie koszmarne dźwięki, byśmy wiedzieli jak bardzo pokręconą mają psychikę. W parze z tym zaś idą elementy takie, jak fioletowa szminka, czerwone okulary i inne makabry przypominające Batmana i Robina Joela Schumachera.
Zobacz również: Wieczny Batman – Tom 1 – Recenzja
Im dalej w las, tym trudniej było nie chichotać oglądając kolejne „wspaniałe” pomysły twórców. Zwłaszcza, że wyraźnie zabrakło im wyczucia w prowadzeniu postaci. O pozytywnych bohaterach, takich jak Gordon, Bullock, Alfred, czy nawet – na upartego – Bruce Wayne i Selina Kyle, można powiedzieć, że dało się na nich patrzeć bez bólu zębów. I to jest komplement. Za to portretowanie czarnych charakterów (z wyjątkiem Galavana) pokazało ogromny brak wyczucia u osób odpowiedzialnych za Gotham. Najlepszym tego przykładem jest Hugo Strange, kierujący placówką Arkham Asylum. Jego zachowanie, mimika i, przede wszystkim sposób mówienia, sprawiały, że człowiek miał ochotę jak najszybciej wyłączyć odcinek. Okazało się też, że można zepsuć nawet najjaśniejszy element pierwszego sezonu, czyli Pingwina, który przekroczył już granicę śmieszności. O innych postaciach już nawet nie chce mi się pisać, bo chociażby aktorka, która wciela się w Barbarę Kean tak bardzo nie potrafi grać, że powinna być stawiana za wzór na zajęciach „jak nie wcielać się w postać”.
Dużo można by jeszcze pisać o drugim sezonie Gotham. Czepiać można się braku logiki, obecności beznadziejnie wprowadzanego mistycznego mambo jambo, czy konkretnych rozwiązań fabularnych. Ale po co? Dość powiedzieć, że ostatnie odcinki sprawiły, że podjąłem decyzję, która zdarza mi się naprawdę bardzo rzadko. Drugi sezon Gotham będzie zarazem ostatnim, jaki będę oglądać. Nie ma sensu tracić czasu i nerwów. Tym bardziej, że wkrótce premiery kolejnych telewizyjnych produkcji Marvela.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe