Jak dwa razy zarobić na tym samym? Kiedy autor przestaje być artystą, a zaczyna być bezczelnym wyrobnikiem? I wreszcie: jak stworzyć książkę, która męczy tak bardzo, że pcha ludzi do złamania swojej żelaznej zasady nie zabierania się za dwie powieści naraz? Trzeba być E. L. James i napisać Greya.
Już trylogia 50 odcieni Greya nie była tworem najwyższych lotów, ale wszyscy wiemy w jakich okolicznościach i po co powstała, do kogo była skierowana i z czego zasłynęła. Przyznaję, że przeczytałem ją, miejscami nawet bez wielkiego bólu, chociaż literaturą najwyższych lotów nazwać jej nie można. Jednak zeszłoroczna premiera Greya przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Wyobraźcie sobie, że autorka wymyśliła sobie, że sprzeda czytelnikom tą samą historię, opowiedzianą tym razem oczami Christiana Greya, bogatego przedsiębiorcy, zajmującego się seksualną dominacją uległych dziewczyn. Tak oto do naszych rąk trafiło opasłe tomiszcze, serwujące 700 stron… tego samego, tylko w jeszcze gorszym stylu. O wiele gorszym.
Skoro narratorem wydarzeń jest teraz tytułowy bohater, teoretycznie moglibyśmy wejść głębiej w jego psychikę i sprawdzić, czy on również ma swojego wewnętrznego bogina, czy jego dusza też rozpada się na milion kawałeczków i czy w chwili słabości zwraca się do świętego Barnaby. Ale nic z tego. Coś, co w założeniu mogło być ciekawym uzupełnieniem wydarzeń zawartych w trylogii, w efekcie jest zlepkiem przepisanych na kolanie scen, dialogów, e-maili i SMS-ów, a wszystko to w jeszcze bardziej grafomańskim stylu, który każe się zastanawiać, czy zawiniła autorka, tłumacz, redaktor czy wszyscy naraz.
Nie dowiemy się w zasadzie niczego nowego, ponad to, co już wiemy z lektury poprzednich tomów. Najgorsze, że myśli i poglądy Christiana Greya są tak odmienne od wyobrażeń, jakie miała o nim Ana, a wraz z nią czytelnik, że wypracowany w naszych oczach wizerunek tego bohatera staje się kompletnie niespójny. Autorka zaprzepaściła szanse na zgłębienie przeszłości tej postaci, pogłębienie jej rysów psychologicznych, dodanie jakichkolwiek smaczków. W zamian za to dostajemy kilka żenujących przemyśleń i odzywek, czyniących z seksownego, wrażliwego i zagubionego chłopa po prostu półdebila, myślącego wyłącznie o seksie i sprowadzającego kobiety do roli przedmiotu. Kiedy Grey zaczyna nazywać swojego penisa „Fiutowskim”, zaczynam się zastanawiać, na jakim świecie żyję.
Książki E.L. James podobno powstały po to, by podniecać i otwierać czytelniczki na doznania, które do tej pory pozostawały jedynie w sferze fantazji. I chociaż Grey ocieka seksem, jest to seks w wyjątkowo kiepskim wydaniu, co przekłada się na fakt, że nawet przez moment nie ekscytuje. O jakichkolwiek podnietach nie może tu nawet być mowy.
Historia ugryziona w ten sposób po prostu musi być skazana na porażkę, bo przecież doskonale znamy jej przebieg, a lektura nie daje absolutnie nic w zamian za nasz poświęcony czas. Jeśli więc jakimś cudem spodobała wam się oryginalna trylogia i liczycie, że Grey wyjaśni wam mechanizmy zachowania Christiana, albo jakiekolwiek fakty z jego życia, w szczególności dzieciństwa, czy może okresu, w którym pozostawał w specyficznej relacji z Eleną, możecie od razu pozbyć się złudzeń. A jeśli ma to być wasz pierwszy kontakt z twórczością James, no cóż, tym gorzej.
Dochodzimy więc do ciosu kończącego: Grey to po prostu powieść bezwartościowa, w o wiele gorszym znaczeniu, niż trzy poprzedniczki. Jeśli miały one jakąkolwiek, nawet wątpliwą wartość, została ona właśnie na zawsze zniwelowana i zaprzepaszczona, ponieważ nową odsłoną James nie tylko nie poprawiła, ale wręcz bezlitośnie zniszczyła wizerunek wykreowanych przez siebie bohaterów. Brutalnie odarła ich z tajemniczości, wrażliwości, seksapilu, pozbawiła czytelników jakichkolwiek powodów, by ich rozumieć, bronić, usprawiedliwiać czy darzyć sympatią.
I jeszcze najgorsza wiadomość: zakończenie Greya nie pozostawia jakichkolwiek złudzeń, że powstaną kolejne części, przynajmniej jedna, a najpewniej dwie. I zapewne również będą niemiłosiernie rozwleczone, pełne powtórzeń i nic nie wnoszących wydarzeń i dialogów. Czy będzie opłacało się ją wydać, zdecydują wyłącznie portfele czytelników.
E.L. James
„Grey”
Wydawca: Sonia Draga 2015
Tłumaczenie: Katarzyna Petecka-Jurek, Paweł Korombel
Stron: 688
Ocena: 20/100