Punisher Max tom 9 to dwie dłuższe historie oraz jeden świąteczny numer specjalny, narysowany przez Rolanda Boschiego, który pasuje do całości jak kwiatek do kożucha, ale po kolei. W części zatytułowanej po prostu Frank spotykamy Castle’a w więzieniu po brutalnej potyczce z Bullseyem. Punisher jest osłabiony, połamany, przykuty do wózka, a mimo to wzbudza w pragnących jego śmierci współwięźniach wyłącznie strach. Widzimy efekty tego, na co Pogromca pracował przez kilka dekad walki ze zbrodnią i wypada to dość wiarygodnie.
Chociaż na każdym kroku ktoś czyha na jego życie, Frank nie boi się śmierci. Boi się życia. To właśnie jest w Punisher Max tom 9 najpiękniejsze – Aaron, zestawiając aktualne wydarzenia z tragiczną przeszłością naszego bohatera, pokazuje jak gorzkie i trudne były ostatnie chwile przed śmiercią jego rodziny. Castle jest więźniem – samego siebie, swojej żądzy zabijania. Spokój rodzinnego domu jest dla niego nieznośny – ciągle marzy o krwi, agresji, przemocy, wybuchach i kulach świstających obok ucha. Czy to właśnie to przyczyniło się do tragedii jego żony i dzieci, a także jego samego?
Kontynuacja tej opowieści, czyli story arc zatytułowany Bezdomny, skupia się na ostatecznej potyczce Franka z niekwestionowanym królem zbrodni – Kingpinem. Pamiętamy z poprzedniego tomu, że Aaron sporo miejsca poświęcił Wilsonowi Fiskowi i jeśli nie sięgnęliście jeszcze po album z ósemką na grzbiecie, to polecam to szybko nadrobić – Punisher Max w wykonaniu tych artystów stanowi spójną, przemyślaną całość. Na scenę wkroczy też Elektra, swoją rolę odegra też zrozpaczona i żądna zemsty była małżonka Kingpina, ale sposób, w jaki scenarzysta przedstawił te postacie odbiega nieco od naszych wyobrażeń ze standardowych serii komiksowych. I bardzo dobrze.
Punisher Max tom 9 to dzieło niezwykle brutalne – na każdym kroku znajdziecie połamane nosy, wyprute wnętrzności czy wydłubane gałki oczne. Ta makabra rodem z horroru świetnie pokazuje brutalność walki Castle’a, a zarazem jest czymś, w czym Steve Dillon czuje się jak ryba w wodzie. Pamiętacie Kaznodzieję, prawda? O ile w poprzednim tomie nieco przeszkadzała mi ta groteskowo przerysowana przemoc, o tyle w finalnej opowieści o Punisherze należało się jej spodziewać. Jest niczym wybuchowy finał demonicznego horroru, po którym wszyscy spodziewają się fajerwerków i hektolitrów krwi, które przebiją to, co pokazano podczas ekspozycji i w środkowej części opowieści.
Jason Aaron pisze odważnie, przebojowo, dorzuca swoją cegiełkę do mitologii Franka, odzierając go z jakiejkolwiek szlachetności. To człowiek złamany, targany poczuciem winy, wojennymi traumami. Konwencja serii Punisher Max pozwala mu zaszaleć, pozbyć się kanonicznych postaci, nieco inaczej rozłożyć akcenty i całość wypada znakomicie. Nie mógłbym wymyślić sobie chyba lepszego zakończenia długiej, usianej trupami drogi Franka Castle’a.
Punisher Max tom 9 wieńczy wspomniana wyżej opowieść świąteczna – Frank zmierzy się w niej z kolejnymi członkami mafii, a wszystko to w udekorowanej choinkami i girlandami scenerii, na dodatek w towarzystwie ciężarnej kobiety tuż przed porodem. Historia ma brutalny klimat i zaskakujące zakończenie, ale chyba wolałbym, by to opowieść z rysunkami Dillona została mi w głowie jako ostatnia.
Punisher Max to jedna z najlepszych opowieści o Pogromcy, a Jason Aaron z sukcesem wszedł w buty Gartha Ennisa, stanął na wysokości zadania, odrobił zadanie domowe i zaserwował nam klasyka, który do dziś budzi emocje u każdego fana Franka Castle’a. O scenarzyście można powiedzieć różne rzeczy, podobnie jak o specyficznych rysunkach nieodżałowanego Steve’a Dillona, ale na pewno obok całości nie można przejść obojętnie. Dla mnie ten komiks to pozycja obowiązkowo i Wam również polecam postawienie go sobie na półce, oczywiście obok pozostałych tomów z napisem MAX. Pamiętajcie jednak, że jest to pozycja wyłącznie dla osób dorosłych.
Tytuł oryginalny: Punisher MAX vol 9
Scenariusz: Jason Aaaron
Rysunki: Steve Dillon, Roland Boschi
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 292
Ocena: 90/100