W poprzednim tomie Kamala miała nieszczęście zakochać się w niewłaściwej osobie. Na domiar złego, był to osobnik nie tylko podły, ale i obdarzony specjalnymi zdolnościami. Jak to bywa ze złoczyńcami, osobnik ten powraca i kolejny raz sieje zamęt w życiu swej byłej ukochanej. Relacja między Kamalą a Kamranem to nie jedyny wątek sercowy w tym komiksie. Wilson poprowadziła go jednak bardzo dojrzale i zrównoważenie – nie otrzymujemy naiwnej nastoletniej miłostki, a uczucie powoli wschodzące z przyjaźni, nader realistyczne i piękne, bez romantycznej dramaturgii i kiczu rodem z oper mydlanych.
Pojawienie się Kamrana osładza nieco spotkanie z Carol Danvers. Niegdysiejsza następczyni Mar-Vella, która po latach stała się zupełnie autonomiczną postacią, często niekojarzoną nawet z największym wojownikiem Kree przez młodych fanów, tworzy niezły team z Ms Marvel, na chwilę opuszczając główny teatr wydarzeń związanych z rozbudowaną fabułą Avengers: Czas się kończy i łoi skórę ulicznym rzezimieszkom i pomaga w sprawie z Kamranem. To nie jedyny team-up w tym tomie, dane jej również jest zjednoczyć siły z Pajęczakiem, który sam zaczynał jako nastolatek, lecz jej na członkostwo w Avengers przyjdzie poczekać.
Humor to broń obosieczna. Źle wykorzystany, zrobi z wartościowej fabuły gniota i zmarnuje potencjał postaci. Jednak odpowiednio dawkowany może uczynić nawet ze słabego dzieła coś ciekawego i skłaniającego do trwania przy lekturze. Ms Marvel szczęśliwie łączy w sobie ciekawą fabułę z humorem nasyconym optymizmem i czymś, co określiłbym jako „familijność”. Rodzina Khan, choć nieco dziwaczna, to gromadka ludzi kochających się całym sercem. Kamala tym samym ma swoją bezpieczną, pokręconą przystań, której nigdy nie miało całe grono herosów. Amalgamat niepowtarzalnej, naturalnej atmosfery i przyjemnego humoru jest chyba największym atutem serii, który przy okazji czyni ją tak wyjątkową.
Czasami recenzent musi posypać głowę popiołem i przyznać się do błędnych osądów. Tutaj czynię to po raz pierwszy i nie ostatni. Rysunki w Ms Marvel początkowo wydawały mi się nadto nieszablonowe, wręcz popadające w manierę dozwoloną jedynie komiksom dla najmłodszych. Dziś patrzę na nie z nieco szerszej perspektywy. Adrian Alphona od początku serii nie starał się uczynić z Kamali modelowej heroiny. Brak jej seksapilu oryginalnej Ms Marvel i myślę, że też dzięki temu nie utonęła w lawinie superbohaterskich piękności. Z jej charakterystyczną, bliskowschodnią urodą, mającą w jej przypadku więcej wspólnego z klasową kujonką, niż arabską księżniczką i ze zdolnościami o nieco groteskowym charakterze, Kamala stała się postacią, o której ciężko zapomnieć. Jej szczególność nie opiera się na skrajnej odmienności, jak w przypadku Beasta czy Thinga, ale na zbiorze wyżej wymienionych cech. Również pozostałe postaci, w tym Khanowie, samym wyglądem wiele o sobie mówią. Nie potrafię znaleźć jednego epitetu opisującego kreskę Alphony, ale w dużej mierze definiuje ona charakter postaci.
Ms Marvel początkowo nie skradła mojego serca tak, jak Hawkeye czy Moon Knight. Pochopnie wrzuciłem serię autorstwa G. Willow Wilson do worka z miałkimi opowiastkami o nastoletnich superbohaterach. Z czasem zmieniłem o niej zdanie i choć nadal nie czuję tego cyklu tak bardzo, jak wielu fanów komiksu, to dostrzegam jego walory. Seria ta jest w sam raz dla kogoś, kto nie chce zaczynać od ciężkich tematycznie powieści z superbohaterami, a pragnie jedynie miłej, acz niosącej jakąś treść rozrywki. Mam nadzieję, że Egmont nie poprzestanie na początkowej fazie działalności panny Khan, gdyż w późniejszym okresie postać ta nieco się rozwija, tworząc wraz z Miles Moralesem, Amadeusem Cho i innymi młodymi herosami nowe pokolenie herosów, na które Marvel zasługiwał od dawna.
Tytuł oryginalny: Ms. Marvel Volume 4: Last Days
Scenariusz: Dan Slott, Christos Gage, G. Willow Wilson
Rysunki: Giuseppe Camulconi, Adrian Alphona
Tłumaczenie: Piotr M. Cholewa, Anna Tatarska
Wydawca: Egmont 2018
Liczba stron: 120
Ocena: 85/100