Kurt Busiek to autor nieobawiający wyzwań. Jego monumentalne Marvels czy śmiałe Avengers: Na zawsze niezbicie o tym świadczą. Pierwszy tom Conana jego autorstwa na nowo opowiada origin postaci. Nawet pierwsze lata życia Cymeryjczyka naznaczone są powagą i przeznaczeniem, które z syna kowala uczyniło niepokonanego. I jeżeli zrodzonemu na polu bitwy chłopcu nie jest przeznaczone bycie wielkim wojownikiem, to nie wiem, kto miałby nim być. Mimo, ujmijmy to, robotniczego pochodzenia, w jego żyłach płynie krew starożytnej nacji, co nieco objawia się wewnętrznej sile i talentach, o których mogli pomarzyć zwykli śmiertelnicy. Mówi się, że cokolwiek robisz, to gdzieś na świecie małoletni Azjata robi to lepiej. Wczesne lata Cymeryjczyka zdają się temu przeczyć. A i dalej nasz protagonista nie zwalnia. Pojawia się na licznych polach bitew i to nie w charakterze obserwatora, za każdym razem odsyłając na drugi świat rząd dusz.
Tom Narodziny legendy jest czymś więcej, niż tylko opowieścią o losach wielkiego wojownika. Busiek tka cały starożytny świat na nowo. Świat, który nam wydaje się obcy, zbyt odległy. Na słowo „starożytność” przed oczami ukaże się Rzym, Hellada czy Egipt, z rzadka Babilon czy Chiny. Twórca postaci Conana, Robert E. Howard, umiejscowił swego bohatera w czasach na poły mitycznych, w których wspomnienie Atlantydy czy opowieści o Hiperborei były żywe, a magia nie stanowiła elementu folkloru. Busiek nie pohańbił spadku po tym wspaniałym pisarzu. Pisząc językiem kwiecistym, lecz bez zbędnych dłużyzn charakterystycznych dla komiksu superbohaterskiego sprzed dekad, wciąga czytelnika w świat wielkich bitew, nieprzebranych bogactw i przepięknych dziewek.
Niektórym jego czyny i aura dominacji, jaką wokół siebie roztacza, mogą wydać się przejaskrawione, ale w tym właśnie tkwi siła. Conan może upadać i dostawać po łbie, ale prędko się podnosi i biada temu, kto znajduje się najbliżej lub co gorsza, pozwala sobie z niego zakpić. Widok Conana ścinającego głowę przeciwnika jest tu dość częsty i w dekapitacji tej jest coś kultowego, niczym w słynnym półobrocie Chucka Norrisa. Może się powtarzać i powtarzać, za każdym razem ciesząc oko. Jeśli kogoś jednak nie kręci widok latających czerepów, znajdzie ukojenie w przepięknych krajobrazach i jeszcze piękniejszych damskich postaciach, za które odpowiedzialni są dwaj panowie – Cary Nord i Greg Ruth.
Nord jest autorem lepiej kojarzonym z głównym bohaterem i to jego rysunki są dla wielu tymi najwłaściwszymi. Nie bez powodu – stworzenie ilustracji ukazujących naprawdę archaiczny świat są wymagającym zadaniem. Nord nie tylko im podołał, ale wpisał się przy tym w pewną konwencję fantasy, osobiście kojarzącą mi się z klasykami gier osadzonych w tych klimatach. Greg Ruth z kolei miał okazję tworzyć planszę do początkowych przygód Conana. Może narażę się teraz wielu ortodoksyjnym fanom barbarzyńcy z Cymerii, ale jego praca podobała mi się dużo bardziej. Więcej w niej chłodu, wojowniczej surowości, co nieco lepiej oddaje narrację Busieka. Kolorami zajął się Dave Stewart, prawdziwy czarodziej barw. Za każdym razem artysta ten zadziwia mnie swoim nieograniczonym talentem i wyczuciem nastroju historii, nad którą pracuje.
Conan tom 1: Narodziny legendy to komiks godny chwały tytułowego bohatera. Może jego odbiór nie jest łatwy, wszak Kurt Busiek pofolgował sobie ze złożonością narracji. Bez tego jednak byłaby to opowieść jak wiele innych, a taki Conan nie podźwignąłby dziedzictwa prozy Roberta E. Howarda. Wstydliwie przyznam, że nie byłem przekonany do tego tytułu. Najwyraźniej superbohaterskie peleryny nieco przysłoniły mi wzrok i dopiero po przeczytaniu kilku pierwszych zeszytów Conana zmieniłem zdanie. Grudzień to miesiąc pełen prezentów i gorąco liczę, że pod choinką znajdę tytuły pokroju omawianego, a szczęśliwie się składa, że Conan tom 2: Miasto złodziei wydany zostanie na dzień przed Mikołajkami…
Tytuł oryginalny: Conan Omnibus Vol 1: Birth of the Legend
Scenariusz: Kurt Busiek
Rysunki: Cary Nord, Greg Ruth
Tłumaczenie: Dariusz Stańczyk
Wydawca: Egmont 2018
Liczba stron: 468
Ocena: 90/100