Bloodshot tom 4: Wyspa Bloodshotów – recenzja komiksu

Gdyby superbohaterowie nie mieli swoich wariantowych wersji, historie z nimi byłyby dużo uboższe. DC bez komunistycznego Supermana czy Marvel bez podstarzałego Logana to już nie to samo. Wydawnictwo Valliant nie mogło na tym polu ustępować większym konkurentom, dlatego w Bloodshot tom 4: Wyspa Bloodshotów poznajemy jego odpowiedników z różnych epok czy może raczej konfliktów, które je charakteryzowały. Czy da się przełknąć po raz kolejny pomnożonego herosa w jednej historii? W tym przypadku – zdecydowanie tak.

Strona komiksu Bloodshot tom 4: Wyspa Bloodshotów

Trzeci tom Bloodshota był dość szczególną historią, nieco osadzoną w klimatach Staruszka Logana. W jej efekcie drogi Raya i jego ukochanej się rozdzieliły, a on sam trafił na tajemniczą wyspę. Mało w niej jednak przygodowego czaru rodem z powieści Verne’a, a dużo z poligonu doświadczalnego, gdzie to bohater jest obiektem owych doświadczeń. Na miejscu Garrison odkrywa, że nie był jedynym swego rodzaju, a projekt superżołnierza sięga jeszcze czasów II Wojny Światowej i niemal każdego konfliktu, w który zaangażowany był Wuj Sam. Żołnierzy różnią historie i mentalność, ale łączy wspólny wróg. Jeff Lemire nawiązuje w postaci antagonisty, czy raczej antagonistki, do wcześniejszych przygód Garrisona i robi to w oczywisty, ale mimo wszystko fajny sposób.

Strona komiksu Bloodshot tom 4: Wyspa Bloodshotów

Do głównej historii dodany został album Bloodshot Reborn 2016 Annual #1. Podzielony jest on na kilka pomniejszych historii, wśród których ciężko wyróżnić lidera. Rzeźnik z Silver Lake i Jacob nawiązują do Jasona Voorheesa z klasycznej serii filmów Piątek 13-tego. Tajna konwergencyjna wojna nieskończonych trysków to jawna kpina z wielkich wydarzeń i rebootów, w których zakochana jest konkurencja wydawnictwa Valliant. Ostania z historii o tytule Hellcloud kojarzy mi się z przerysowaniem i kolorami komiksów superhero z lat 90. Absurdalność czarnych charakterów wręcz kłóci się z główną historią Lemire’a, ale taka odmiana w finale to coś, czego nie można nie docenić.

Mico Suyan już w poprzednich częściach Bloodshota dał nam znakomite rysunki. Jego poziom realizmu pasuje do specyfiki bohatera, który świetnie dogadałby się z Wolverine’em czy Deathstrokiem, przy czym ponownie zachował pewną racjonalność. W Bloodshot tom 4: Wyspa Bloodshotów, z racji dodatkowego rocznicowego numeru, ilustracjami ubogacają go między innymi Kano i Ray Fawkes. Zwłaszcza prace tego drugiego świetnie wpisują się w przedstawianą treść, przywołując nieco twórczość Billa Sienkiewicza. Chciałbym też zobaczyć nieco więcej prac Michaela Fiffe, czującego świetnie to przepakowanie komiksu sprzed dwóch dziesięcioleci.

Strona komiksu Bloodshot tom 4: Wyspa Bloodshotów

Po raz czwarty zastanawiam się, dlaczego Bloodshot jest w ogóle krytykowany. Jest to co prawda tytuł typowo rozrywkowy, z cechami kina Arnolda i Sylvestra, ale w swojej niszy spełnia pokładane w nim oczekiwania. Akcja nadziana ołowiem i krwią poległych. Szorstkie, lecz braterskie relacje między wojakami i pewien żołnierski etos przyprawiony superbohaterskimi wątkami. KBOOM doskonale wyczuło, czego brakowało w segmencie komiksu heroicznego. Bloodshot tom 4: Wyspa Bloodshotów ruszą akcję do przodu po zapętlonej akcji z ubiegłego albumu i dalsze wydarzenia zapowiadają naprawdę dobre widowisko.


Okładka komiksu Bloodshot tom 4: Wyspa Bloodshotów

Tytuł oryginalny: Bloodshot vol.4: Bloodshot Island
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Mico Suyan, Kano, Ray Fawkes i inni
Tłumaczenie: Adam Rzatkowski
Wydawca: Wydawnictwo KBOOM 2019
Liczba stron: 184
Ocena: 75/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?